[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A czas naglił, bo robiło się ciemno.Pozostaje tylko zapytaćdrużynników. Pójdziemy do Czerwonego? zaproponował Szurik, patrząc na ponuredomy z obłażącym tynkiem.Dobrze chociaż, że nie było widać okien zabitychdeskami.Jednak bliskość Bulwaru Południowego sprawiała, że porzuconychbudynków było w okolicy o wiele mniej niż w innych częściach Fortu. Na razielecimy prosto. A coś tam jest? Nie miałem ochoty pętać się po jakichś podwórzach. Dojdziemy do Kiszki. Daj spokój! Ten pomysł zupełnie mi się nie spodobał. Słuchaj, narynku przy Aukowa była przecież restauracja, może tam? Może być zgodził się Jermołow. Potem bulwarem spokojnie dojdę dopunktu przejściowego. Chcesz dzisiaj wracać do oddziału? zdziwiłem się.Przelazłem przezwielki zwał śniegu zgarniętego z jezdni. No. Szurik zatrzymał się przy sklepie spożywczym. Wezmiemy cośna rozgrzewkę? Czemu nie? Zacząłem wygrzebywać z kieszeni pieniądze. Tylkożadnych produktów zastępczych. Wez przestań powstrzymał mnie Jermołow. Ja stawiam.W sklepie było dość ciasno dla klientów pozostawał tylko mały kawałekpodłogi obok drzwi i pod wychodzącym na ulicę oknem.Pozostałą częśćpomieszczenia odgrodzono ladą i kratą, w którą wpasowano maleńką furteczkę dowydawania zakupów.Trzeba przyznać, że było tu nad podziw czysto, mało tego, żepodłoga wyglądała na świeżo umytą, to jeszcze zaścielono ją kawałkiem kartonu.Towary wyłożono na ustawionych wzdłuż ścian półkach najczęściej różne kasze,konserwy i tym podobne artykuły pierwszej potrzeby a lada i krata zostałyupstrzone kartkami samoprzylepnymi, na których wypisano ceny.Pod sufitemświeciła, pomrugując od spadków napięcia, czterdziestowatowa żarówka. Jest czym się otruć? Szurik mrugnął do otyłej kobiety w stosunkowobiałym fartuchu, nałożonym prosto na palto. Tylko żeby nie tak całkiem. Ceny sobie obejrzyjcie poradziła leniwie, przyglądając się nam bezwiększego zainteresowania. Tak.tak.Aha, to za sto gram. Jermołow zbliżył twarz do karteczek,próbując w kiepskim świetle odczytać spłowiałe literki. Macie zwykłąpszeniczną? Nie gorszą niż u innych odparła niewzruszona ekspedientka. To poproszę połówkę. Szurik wyjął z kieszeni czerwońca. Pszeniczną? Tak. Co jeszcze? Bochenek czarnego chleba i trzysta gram steinbergowskiej specjalnej. Chleb i kiełbasę pokroić? Sprzedawczyni położyła na ladzie bułkężytnią. To może i wódkę na miejscu rozlejemy? uśmiechnął się Szurik, patrzącna szeroki parapet. Dziesięć kopiejek za szklaneczkę. Dwie proszę.Jermołow podał mi butelkę wódki i poczekał na zakąskę.Postawiłem pudełkona parapecie pomalowanym łuszczącą się białą farbą, popatrzyłem w zabezpieczonekratą okno.Całkiem już się ściemniło.Nie, za pózno na szlajanie się po knajpach,wypijemy flachę i do nor.Szurik wziął resztę zamówienia, położył byle jak pokrojony chleb i kiełbasę nacelofan, postawił przede mną dwa kubeczki z przezroczystego plastiku.Oderwałem znakrętki pasek akcyzy starego wzoru, otworzyłem butelkę, nalałem po pięćdziesiątgram, z pewną obawą zrobiłem sobie kanapkę. Nie sczyści nas po tej kiełbasie? spytałem ostrożnie, Nie, Oswald to przecież szkop, pilnuje jakości. Jermołow podniósłkubeczek, lekko trącił mój. Dawaj!Wypiliśmy.I wódka, i kiełbasa okazały się naprawdę niezłej jakości.Wkażdym razie przynajmniej nie próbowały wrócić.Zakąsiłem, od razu rozlałem drugąkolejkę i czekając, aż Szurik przełknie, znów zapatrzyłem się w okno.Na dworzezaczął sypać lekki śnieżek i już kilka kroków za szybą świat skrywała biała zasłonanocy.Podlatujące do okna śnieżynki migotały w marnym świetle żarówki, ale prędkoznikały z oczu, spadając powoli.Było mi dobrze. Za tych, co w kamaszach! wzniósł toast Jermołow.Druga kolejka poszła o wiele łatwiej, po raz pierwszy od długiego czasuzaczęło odpuszczać dławiące psychikę napięcie.Wszystko będzie dobrze, a nawetznakomicie.Stoję sobie oto w cieple, jest sucho, za oknem śnieg, wódki jeszczeponad pół butelki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]