[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Droga do Üsküb jest z powodu deszczuzbyt grząska.Do Rumelii mogą jechać ciągle samymi łąkami.— Ale nadkładają w ten sposób drogi, co dla rannego nie jestbez znaczenia.Powiadam ci, że nie chcieli jechać do Üsküb, tambowiem mogłoby im grozić aresztowanie, dlatego was okłamali,abyście nam nie zdradzili, dokąd się udali.Czy drogę do Rumeliitrudno znaleźć?— Wcale nie.Skręca ona zaraz za mostem w prawo i łatwozobaczysz ślady pięciu koni, grunt bowiem jest tam miękki.Pożegnałem ich i wróciłem do czekających na mnietowarzyszy.— Nasi przeciwnicy nie zamierzają jechać do Üsküb, leczpojechali do Rumelii.— Do Rumelii? — zdziwił się Janik.— A więc zjechali z drogi.Chcesz za nimi podążyć, efendi?— Tak.Będziemy musieli się tutaj rozstać.— Ale uzgodniliśmy przecież, że będę wam towarzyszył?— To się zmieniło w momencie, w którym okazało się, że celunaszej podróży nie mamy co szukać w okolicy Wajczy.Oprócztego musisz Ankę odwieźć najpierw do rodziców, my zaś niemożemy czekać, aż wrócisz, bo nam się śpieszy.Nie martwcie sięo nas, lecz starajcie się o to, abyście byli szczęśliwi.Nastąpiła teraz wzruszająca scena pożegnania z parąnarzeczonych.Kiedy skręciliśmy za mostem w bok, wyraźnie mogliśmy natrawiastym podłożu rozpoznać ślady ściganych.Nie było tutajwytyczonej drogi.— Co możesz powiedzieć o Rumelii, sihdi? — pytał Halef,który jechał znów przy moim boku.— Niewiele.Miejscowość ta leży przypuszczalnie przy drodzewiodącej wzdłuż Wardaru do Üsküb.Z tamtej strony rzekiznajduje się linia kolejowa.— Ach! To może mogliśmy pojechać raz pociągiem.Kiedywrócę do najpiękniejszej z pięknych, do mojej Hanneh, to z dumąbędę mógł jej powiedzieć, że przynajmniej raz siedziałem wwozie ciągnionym przy pomocy dymu.— Nie dymu, lecz pary.— To przecież obojętne.— Nie.Ponieważ dym możesz zobaczyć, podczas gdy para jestniewidoczna.— Jeżeli pary nie można widzieć, to skąd wiesz, że paraistnieje?— A czy muzykę widzisz?— Nie! sihdi.— A zatem według twojego rozumowania nie ma takżemuzyki.Nie potrafię ci w kilku słowach wyjaśnić istoty idziałania maszyny parowej.Aby mnie zrozumieć, musiałbyśtakże posiadać niezbędne wiadomości wstępne.— Czy chcesz mnie obrazić, sihdi? Nieraz już przecieżudowadniałem, że je posiadam.— Ale nie z dziedziny fizyki.— O jakie wiadomości ci chodzi?— O te, które dotyczą sił i praw przyrody.— Jeżeli o to chodzi, to znam wszystkie siły i prawa przyrody.Gdy mnie ktoś obrazi, to zgodnie z bardzo prostym prawemprzyrody dostanie ode mnie w gębę.A wymierzenie policzkastanowi moją przyrodzoną siłę, jaką się posługuję.Może nie mamracji?— Mój drogi Halefie! Masz często rację, także wtedy, gdy jejnie masz.Nadto przykro mi, że ów kwiat niewieści, jakim jesttwoja Hanneh, nie usłyszy od ciebie, że jechałeś koleją.— Dlaczego?— Po pierwsze, nie wiem, czy ta kolej została już uruchomiona,a po drugie, musimy przecież ścigać naszych wrogów.Ponieważoni nie jadą koleją, dlatego i nam odpada taka przyjemność.Droga była teraz znośna i posuwaliśmy się naprzód stosunkowoszybko.Po półgodzinnej jeździe mieliśmy przed sobą wieśRumelię.Z lewej strony dobiegała tutaj droga prowadząca zKoprulu przez Kapetanli–Han, wiodąca z prawej strony dalej doÜsküb.Gdy tak wodziłem wzrokiem po wspomnianej drodze,zobaczyłem jeźdźca pędzącego cwałem od strony Kapetanli–Han.Ktoś, kto tak jak on pędził w grząskim błocie, musiał się bardzośpieszyć.Wziąłem do ręki lunetę i gdy tylko przez nią spojrzałem,podałem ją Hadżiemu.Ten podniósł ją do oka i zaraz opuścił.— Na Allaha! — wykrzyknął.— To przecież nikt inny tylkoSuef.Miałem więc rację, mówiąc rzekomemu krawcowiAfritowi, że natychmiast po naszym wyjeździe opuści Kilisseli.— Pojedziemy kłusem — upomniałem moich.— Suef chceostrzec bandę, lecz do tego nie wolno dopuścić.On wie, gdzie onisą.— Ale nie zdołamy go uprzedzić — odparł Halef.— Jest jużzbyt blisko wsi.Natomiast z tamtej strony Rumelii możemy gozaskoczyć.— Tylko wówczas, jeśli na rzece jest most.Gdyby przeprawaodbywała się przy pomocy łodzi lub promu, wtedy Suef zyskanad nami przewagę.Zobaczymy!Rih ruszył z kopyta z ogromną prędkością.Suef do tej pory nasnie spostrzegł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]