[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co zrobiłwtedy?- Miał obsesję, zakochał się w bardzo młodej czarownicy, nie przyjął czarnej polewki,usiłował omotać ją magią, był agresywny& - znów się zawahała.- Dziewczyna zwróciła siędo nas o pomoc, przerażona& Miał urojenia, wierzył, że są sobie przeznaczeni.Patrzyłam na Juliannę i czułam, że nie mówi mi wszystkiego, ale bez wątpienia sprawamusiała być brzydka.Niepokój w oczach magicznej był czytelny.- Dziękuję, Julianno.Ukłoniłam się na pożegnanie.Szkło zafalowało i po chwili widziałam znów tylkowłasne odbicie.Kaspian odprowadził mnie do drzwi.Z ręką na klamce spojrzał na mnie.- Nie rób nic głupiego, Jado - powiedział, jakby spodziewał się, że zamierzam rozwiązaćsprawę jak John Wayne, strzałem z biodra.- Nie zamierzam, zrobię małe rozeznanie, by Katarzyna miała komplet informacji.Przecież nie chcemy, by coś ją zaskoczyło, prawda?Nie wierzył mi.Cholera, oni chyba naprawdę znają mnie tu lepiej niż ludzie w realnymświecie.Wzruszyłam ramionami.- Przekaż te dane Katarzynie tak szybko, jak się da.Gdybycoś mi się stało, wytropi mnie przez durisaz lub adres, który ci zostawiłam.Choć raczej nieprzewiduję kłopotów.Nie była to przepowiednia, ale pobożne życzenie.Mina Kaspiana sugerowała, żewiedział o tym znakomicie.Cokolwiek zamierzał powiedzieć, utknęło mu w gardle, gdyzobaczył moją zaciętą twarz.Dziewczyna robi, co musi, i tyle.***Trzynastka.Czy fakt, że autobus, który jezdził na ulicę Rudacką, miał numer trzynaście,był ostrzeżeniem? Nie byłam szczególnie przesądna, choć znałam wielu przesądnych - ludzi iistoty magiczne - i wszyscy bzikowali właśnie na punkcie tej liczby.Jak na razie pechograniczał się do tego, że trafiliśmy na godziny szczytu.Autobus wlókł się jak ślimak wogromnym korku na moście Piłsudskiego, jedynym moście Torunia, który zawsze miał ojeden most za mało.Autobus był pełen głównie emerytów, jadących z wiaderkami inarzędziami ogrodniczymi na działki, i uczniów, którzy planowali spędzić wagary na łonienatury, w bezpiecznej odległości od patrolowanego przez straż miejską Starego Miasta.Odebrałam ich podniecenie.Większość nastolatków z rozedrganymi hormonami i skrajnymiemocjami, jak w chorobie dwubiegunowej, była znakomitymi nadajnikami.Częstodowiadywałam się znacznie więcej, niżbym chciała.Jeden z chłopców miał w plecaku butlętaniego wina, pierwszego, jakie mieli pić w życiu.Byłam pewna, że nie zapomną tego smaku,choć będzie zupełnie inny, niż oczekiwali.Audzili się również, że wrócą do domu nie jakochłopcy, ale już jako mężczyzni.Dziewczyna, która jechała z nimi, była podniecona myślą oprzyszłym upojeniu alkoholem.Zastanawiała się, czy któryś z nich będzie się do niejdostawiał.Zakładała, że Michał, ale wolałaby, by był to Piotrek.Tak czy inaczej, niezamierzała wracać do domu z balastem cnoty, uznała, że właśnie dziś stanie się kobietą.Właściwie to myślała KOBIET, same wielkie litery.Zmarszczyłam brwi, odwracającgłowę.Miron spojrzał i chyba domyślił się, skąd moja mina.Bez słowa podał mi jedną zesłuchawek iPoda i po chwili oboje zanurzyliśmy się w głosie Chrisa Cornella, któryzapewniał, że ona zdoła zmienić świat, ale nigdy nie zdoła zmienić jego.Hm, znałam skądśtaką pewność.Przejechaliśmy w końcu most.Szybciej byśmy go przeszli.Przyciskałambrzuch do barierki i kurczowo trzymałam się uchwytu, by się nie przewrócić, kiedy kierowcaskręcił ostro przy dworcu kolejowym, a chwilę pózniej jeszcze raz, koło wiaduktu, gdzie jakiśkretyn zajechał mu drogę.Miron odruchowo objął mnie ramieniem.Nie trzymał się niczego,a stał solidny jak słup.Cały autobus zakołysał się na przejezdzie kolejowym, a ja przywarłamdo jedynego stabilnego obiektu w zasięgu wzroku i nie była to barierka.- Od początku jazdy powinnam trzymać się ciebie, nie tej rurki, nie miałabym siniakówna biodrze - mruknęłam.Uśmiechnął się i nie zwolnił uścisku.Lewobrzeżny Toruń był właściwie osobnym miasteczkiem o własnym charakterze itożsamości.Samowystarczalnym, bo jedyny most i wieczne korki sprzyjały izolacji.Każda zdzielnic miała swój unikalny styl.Podgórz z niskimi kamienicami o pruskich murachwyglądał jak małe przedwojenne miasteczko.Stawki z zacisznymi osiedlami domówwielorodzinnych i parkiem uosabiały ideę przedmieścia dla niższej klasy średniej.WreszcieRudak, najdziwniejsza z dzielnic, najbardziej niejednorodna - mieszanina domówjednorodzinnych, działek rekreacyjnych i - ustronnie położonych pod lasem - bogatychdomów, należących do prezesów prężnie działających firm.Dość silnie zalesiony, zielony,przycupnięty w zakolu Wisły.Niski brzeg regularnie znikał pod wodą, gdy przychodziływiosenne roztopy, zalewało działki, czasem nawet nieco niżej położone domy.Dzielnicamiała w sobie sympatycznego ducha anarchii, obok nowobogackich willi z eleganckimisamochodami na podjezdzie stały niewielkie chatynki z podwórkami, po których spacerowałygęsi i kury.Na chodnikach właściciele srebrnych audi wyprowadzali rasowe psy, a bezdomniciągali swoje wózki ze złomem.Ci ostatni nierzadko cały rok mieszkali na działkach, choćaltany ze sklejki i płyt wiórowych nie chroniły przed mrozem.Co roku trafiało się kilkazamarznięć czy pożarów, gdy próbowali ogrzewać się niesprawnymi piecykami.Bywałam tusłużbowo.Wyjaśnialiśmy kilka zgonów (zamarznięcia, zaczadzenia, raz czy dwa śmierć zprzepicia) czy kradzieży (sprawcy zwykle nieznani) i wtargnięcia na cudze posesje (czylibezdomni włamujący się do domków emerytów).Rudak był jedną z tych niejednorodnychdzielnic, w których szeroki przekrój społeczny sprzyjał temu, by ludzie pilnowali własnychspraw i nie interesowali się przesadnie sąsiadami.Władysław Wrzosowski bez wątpienia otym wiedział i to wykorzystywał.Autobus wjechał w las, po chwili rozjaśniło się i zatrzymał się na przystanku przedszkołą podstawową.Wysiedliśmy.Było po piętnastej, więc dzieciaki rozchodziły się już dodomów, nieliczne z piskiem biegały po boisku.Jakiś pies oszczekiwał je zza płotu.Rozglądałam się, zastanawiając się, od czego zacząć.- Widzisz to? - spytałam.Po drugiej stronie wąskiej ulicy, dokładnie naprzeciw nas, między drzewami, rozrzuconebyły nagrobki.Podeszliśmy i uklęknęłam przy jednym, rozchylając trawę, by spojrzeć nanazwisko i daty.Gotycka czcionka, niemiecko brzmiące nazwisko, koniec dziewiętnastegowieku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]