[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z przodu wznosiła się dżungla miejscowych drzew, parująca po porannym deszczu.Lawrence siedział na siedzeniu pasażera w pierwszym jeepie, skąd miał dobry widok naszeroki pas asfaltu, ciągnący się daleko w przód, aż w końcu znikał między drzewami.W końcu zostawili za sobą wioski.Skupiska budynków tłoczyły się przy drodze cokilka kilometrów i za każdym razem wyglądały identycznie - kilka sklepówwielobranżowych, obowiązkowy bar i jakieś zakłady niezbyt zaawansowanego przemysłu.Garaże dla ciężarówek stały praktycznie wszędzie, a rzędy skorodowanych olbrzymów stałyprzed nimi, zaparkowane na trawie.Automatyczne stacje naprawcze, po których równieżwalały się zniszczone podwozia.Półautomatyczna walcownia stali, wypluwającadwuteowniki.Spalarnia śmieci zaopatrzona w dwa szerokie blizniacze kominy, wypluwającegęsty, tłusty dym.Na placu za budynkiem ciągnęły się hałdy odpadów.Znajdujące się wpobliżu domy były znacznie mniej eleganckie niż pobielone apartamentowce w Memu Bay.Te tutaj przypominały raczej szopy z betonowych pustaków z kompozytowym dachem, naktórym ustawiono kolektory słoneczne.Dorośli siedzieli na zewnątrz, obserwując drogę.Dzieci biegały po ubitych ścieżkach, grając w berka lub w piłkę.- Poprzednim razem tego nie było - stwierdził Lawrence, gdy mijali niewielką osadęopisaną jako Enstone.Przy ulicy ustawiono duży znak reklamujący usługi zakładuszkutniczego, zajmującego kilka akrów za rzędem domów.- To przecież dwadzieścia kilometrów od morza! - zdziwił się Lewis.- Taniej jest budować tutaj - wyjaśnił Amersy.- To właśnie ich gospodarka wtórna.Zawsze wyrasta wokół dobrze prosperujących ośrodków.Im większa liczba populacji, tymwięcej robotników niewykwalifikowanych i sezonowych.- Masz na myśli biednych - poprawił Dennis.- Owszem.Ruch uliczny na tym odcinku Wielkiej Pętli także był znacznie bardziej ożywiony, niżLawrence pamiętał.Większość z niego stanowiły ciężarówki i dostawczaki, kursującepomiędzy niewielkimi fabryczkami i sklepami, przewożąc materiały i towary.W tym tempieosada już niedługo miała się przekształcić w podmiejską dzielnicę-ulicówkę.Mijali właśnie ostatnią wioskę przy Pętli, gdy Prime Lawrence'a ostrzegł go, że innyPrime wysłał zapytania dotyczące jego patrolu. Inny Prime?", upewnił się Lawrence.Niemogło być mowy o pomyłce. To pewnie KillBoy", pomyślał.Było to jedyne możliwe wytłumaczenie.Co więcej -miało mnóstwo sensu.Zawsze wiedział, że ruch oporu ma do dyspozycji bardzozaawansowane oprogramowanie.Co za ironia, że okazał się nim akurat Prime, jedynyegzemplarz, jaki napotkał w ciągu ostatnich dwudziestu lat.- Przełączcie sensory na wzorzec wyszukiwania A-5 - polecił plutonowi.- Niech waszAS przeszukuje dane wejściowe pod kątem lokalnego przepływu danych i aktywnościelektronicznej.Ktoś się nami bardzo zainteresował.W pobliżu może znajdować sięnieprzyjaciel.- Skąd ty to, do diabła, wiesz? - spytał Amersy.- Mam taki sprytny program, który potrafi wyszukiwać nielegalne zapytajki.I ktośwłaśnie pytał się o nasz patrol.Ktoś spoza Z-B.- Chryste, sierżancie - Karl gwizdnął z podziwem.- Powinni pana zrobić generałem.- Nielichy program - dodał sucho Amersy.- Aha.Dobra, ludzie, do roboty.- Spojrzał na siatkę telemetryczną, chcąc się upewnić,że wszyscy aktywowali czujniki.Gdy skończyli, odwrócił się i spojrzał na Hala, jadącego ztyłu.Chłopak opierał się o drzwi i wyglądał na zewnątrz.Wiatr mierzwił jego krótkie włosy,z twarzy nie schodził mu krzywy uśmieszek.Edmond siedział obok, opierając stopy naskrzynce pełnej preparatów medycznych, z których korzystały moduły Hala.- Wszystko w porządku? - spytał Lawrence.Edmond zamachał spokojnie.- Pod kontrolą, sierżancie.Minęli granicę pomiędzy roślinnością ziemską a miejscową.Oprócz nich jedynympojazdem na drodze okazał się traktor ciągnący płaską przyczepę, sunący w stronę osady.Gdy przejeżdżali obok, Lawrence dostrzegł, że przyczepa jest załadowana ściętymidrzewami.Przez chwilę zastanawiał się, czy to legalne.W mieście było kilka zakładówsyntetyzujących drewno.- Gaz do dechy - polecił Dennisowi, który jechał w pierwszym jeepie.- Chcę dotrzećdo Amoon przed zmrokiem.Dennis nadepnął na gaz i samochód zaczął przyspieszać.***Od czasu ostatniego telefonu Newby działał na permanentnym haju adrenalinowym ibyło to cudowne.Właśnie takie akcje wyobrażał sobie, gdy dołączył do ruchu oporu.Jednakod czasu rozpoczęcia inwazji proszono go tylko o to, by przechowywał jakieś ciężkiezapieczętowane skrzynki na zapleczu sklepu swojego ojca, ukryte pod skrzynkami po pustychbutelkach.Czuł wprawdzie dreszcz adrenaliny, gdy przychodzili do niego jacyś obcy,podawali hasło i zostawiali albo odbierali skrzynki.Miał wtedy wrażenie, że robi cośważnego.W ciągu dwudziestu trzech lat życia po raz pierwszy poczuł się częścią jakiejśwspólnoty.Teraz wreszcie status komórki zmienił się na aktywny", a do tego przydzielono imkluczową misję.Dołączył do kolegów, Carole i Russela, którzy czekali już na zapleczusklepu, i wsiadł do starego, poobijanego pikapa.Wszelkie plany cichej ucieczki zostałyzniweczone przez ochrypły ryk starożytnego silnika paliwowego.Newby skrzywił się iwrzucił bieg, ruszając z kopyta, w tej samej chwili, gdy jego ojciec wybiegł na podwórko.Instrukcje otrzymane i rozszyfrowane przez jego perłę bransoletkową były proste idokładne.Zatrzymał się, by zabrać członków innej komórki.Nigdy wcześniej ich nie widział.Dwóch otyłych, bladych mężczyzn dobiegających trzydziestki - prawdopodobnie braci.Trzeci z nich był szczupły i dystyngowany, miał przynajmniej sześćdziesiątkę.Ubrany był wwyprasowane dżinsy, koszulę i krawat.Jego kapelusz z szerokim rondem także był czysty inajwyrazniej drogi.Newby natychmiast uznał go za bogatego snoba.Wszyscy znaliodpowiednie hasła i nieśli zadziwiająco ciężkie skrzynki.Wcisnęli się do tyłu pikapa i ruszyliWielką Pętlą w stronę podnóża Gór Mitchella.Newby pędził tak szybko, jak się dało.Zasadzkę zaplanowali głęboko w dżungli, w miejscu, gdzie szosa zaczynała sięwspinać na płaskowyż.Teren był otoczony niezwykle bujną roślinnością.Pnącza rosły tampraktycznie w oczach.Bitwa pomiędzy poszyciem a robotami konserwacyjnymi była równiezacięta jak zawsze.Ciągłe przycinanie ostrzami elektrycznymi sprawiało, że ściana listowiapo obu stronach drogi była teraz praktycznie nieprzenikniona.W górze, gdzie ostrza niesięgały, gałęzie splotły się ze sobą, tworząc ponury tunel.Zwisały z niego poszarpane pnącza,po których ściekała deszczówka z koron drzew.Kapały kwaśną wodą niczym botanicznestalagmity.Pod drzewami było tak ciemno, że Newby musiał włączyć reflektory.Gdy w końcudostrzegli szczelinę w podszyciu po jednej stronie drogi, skręcił kierownicę i wolno przedarłsię pomiędzy drzewami.Wreszcie znalezli się jakieś sto metrów od szosy, zupełnieniewidoczni.Aramande i Rufus, dwaj bracia, których zabrał po drodze, natychmiast zaczęliprzymocowywać ładunki wybuchowe do przydrożnych drzew.Robili to bardzo zręcznie.Podczas podróży oznajmili, że czasem brali udział w nielegalnej wycince w dżungli, gdynależało szybko powalić dużo drzew.Nolan, schludny starszy pan, otworzył pozostałe czteryskrzynki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]