[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.‒ No wiesz, policjant, który wierzy w przeznaczenie! Co ty wygadujesz, Frank? Może mi jeszcze powiesz, że chodzisz do wróżki i trzymasz nad łóżkiem obrazek z Pierwszej Komunii?‒ Mike, bądź ze mną w kontakcie.Postaram się przez naszych ludzi jakoś zabezpieczyć Murphy'ego w Ciudad Trujillo.Możesz także dzwonić wprost do biura.Podam twoje nazwisko sekretarce, żeby łączyła mnie z tobą o każdej porze.Najważniejsze, czy Murphy zwierzył się komuś z tych planów.Nic o tym nie wiesz?‒ Harriet powiedziała, że chyba nie.‒ Chyba! Za takie „chyba" oboje mogą zapłacić.‒ Może uda się tego uniknąć, Frank.‒ „Może" znaczy tyle samo, co „chyba".Nie spałem po tej rozmowie, czytałem Saroyana; jego opowiadania uspokajały mnie, kiedy byłem zdenerwowany.O czwartej rano zadzwonił telefon.47.Harriet otworzyła okno na oścież i chciwie od dychała.Noc była duszna i ciężka, jakby wypompowano z niej cały tlen.Napierała na dziewczynę i lepko przywierała do całego ciała, zasklepiała pory jak woda na dnie oceanu.Dziesięć minut, piętnaście, dwadzieścia ‒ liczyła Harriet.Boże, jak to przeklęcie długo trwa, przecież zamówiła błyskawiczną.Przeraziła ją myśl, że szalejąca gdzieś w oddali burza mogła uszkodzić kabel.Jeszcze pięć minut ‒ i wtedy zgłosiła się telefonistka z argentyńskiej centrali międzynarodowej.Sprawdzała nazwę hotelu, sprawdzała numer telefonu, przy którym Harriet czekała, sprawdzała numer zamówiony przez nią w Dominikanie, a Harriet niecierpliwie powtarzała:‒ Tak, tak, tak.‒ Proszę mówić.Na linii Ciudad Trujillo.Znowu przerwa i trzaski, i dźwięki, i odgłosy wielojęzycznych rozmów.‒ Mówi się? ‒ ktoś zapytał.‒ Boże, przecież czekam na połączenie!Raz, dwa, trzy, cztery, pięć.‒ liczyła w myślach Harriet.Można oszaleć z niepokoju.‒ Proszę mówić.W słuchawce odezwał się męski głos.Wydało się Harriet, że zgłosił się Ruiz Oliveira, którego poznała w kasynie lotniska General Andrews, w dniu pierwszego spotkania z Geraldem.Razem z nimi siedział ich nawigator, Jed, i flirtował z drobniutką Nicole.Później przyszedł Octavio de la Maza.Ale to nie jego głos, widocznie Oliveira jest u Octavia.Zapytała:‒ Czy pan Oliveira?‒ Kto mówi?‒ Proszę do aparatu pana kapitana de la Maza.‒ Le llaman a Ud.al teléfono! ‒ zawołał w głąb mieszkania mężczyzna przyjmujący tę rozmowę ‒ telefon do pana!Jakiś szmer, przytłumiony dźwięk.I znowu odezwał się ten sam głos, co poprzednio.‒ Kto mówi?‒ Harriet Claire.Pan de la Maza zna mnie i na pewno pamięta.Widzieliśmy się kilka razy.Chwila ciszy.I jeszcze raz ten sam głos:‒ Pan de la Maza wyszedł z domu.‒ Ale będzie jeszcze dzisiaj, wróci?‒ Raczej nie, proszę pani.‒ Czy rozmawiam z panem Oliveirą?Chwila wahania.Harriet omdlewała z niepokoju, bała się, że z osłabionej dłoni wypuści słuchawkę.Przytrzymała ją drugą ręką.‒ Nie, proszę pani.Nie wiem, kim pani jest.‒ Czy zna pan może pana Murphy'ego? Pilot Gerald Lester Murphy.Czy wie pan coś o nim?‒ Nie orientuję się.Zdaje się, że tak.Ale słyszałem, że jest chory.Chyba nic groźnego.Najlepiej będzie, jeżeli pani przyjedzie.Czy może pani przyjechać?‒ Boże, pan coś ukrywa? Proszę mi powiedzieć, co z nim jest, bardzo proszę.Czemu pan de la Maza nie chce podejść?Trzaski w słuchawce, przebicie zmieszanych głosów z linii międzynarodowych ‒ i znowu wrażenie, jakby znalazła się na dnie oceanu i tam docierały do niej wymieszane dźwięki dalekich rozmów.‒ Halo, halo! ‒ wołała Harriet.‒ Halo! Odezwała się telefonistka z Ciudad Trujillo.‒ Mówi się?‒ Przerwane połączenie, może pani sprawdzi, bardzo proszę, bardzo.‒ Proszę zaczekać.Po chwili:‒ W centrali wszystko w porządku.Może ten pan odłożył słuchawkę.Może myślał, że pani już skończyła rozmowę.Jeszcze raz panią połączyć?‒ Tak, bardzo proszę, to taka pilna sprawa.Po chwili ta sama telefonistka z Ciudad Trujillo:‒ Pod tym numerem nikt się nie zgłasza.Harriet powiedziała: ‒ Dobrze, dziękuję ‒ ale nie wiedziała, czy jakiś dźwięk wydobył się jej z krtani.‒ Słucham? ‒ zapytała telefonistka.‒ Skończone?Harriet powiedziała:‒ Wszystko skończone.48.O czwartej rano zbudził mnie telefon.‒ Łączę pana z Buenos Aires.Proszę nie odkładać słuchawki.Odezwał się drżący głos Harriet.Domyśliłem się, że płakała.‒ Mike ‒ powiedziała ‒ stało się coś strasznego.Dzwoniłam dwa razy do Murphy'ego; już ci mówiłam, że miał czekać w nocy na mój telefon.Nie ma go w domu, dzwoniłam potem do de la Mazy, a jego boy, wiesz, boy Geralda, Escudero, kręci coś, opowiada, że wyszedł do miasta, później o jakiejś chorobie, o szpitalu, i że to kapitan de la Maza.‒ Harriet, czekaj! Nie tak bezładnie.Mów powoli i po kolei.Opanowała się, opowiedziała przebieg obu rozmów z czarnym boyem, opowiedziała o rozmowie z jakimś mężczyzną w mieszkaniu de la Mazy, i że ten nie chciał podejść do telefonu.Mężczyzna zaś, z którym rozmawiała, nie przyznał się, że jest Oliveirą.‒ Boję się, że wszystko skończone.Wszystko.‒ Co ci proponowali, co radzili? To ważne.‒ Z dziesięć razy usłyszałam od Escudera i od tego mężczyzny, żebym przyjechała.Numeru telefonu szpitala nie chcieli podać.‒ Wykluczone, Harriet.Nie możesz tam jechać.‒ To nonsens, Mike, muszę jechać.Nie zwolnią mnie, jestem na służbie.Jutro rano wylatujemy do Montevideo, Sao Paulo i tak dalej, aż do Ciudad Trujillo.Nikt mnie nie może zastąpić, zresztą muszę tam polecieć.Chyba to rozumiesz.Jestem Geraldowi potrzebna.Nie mogę go tak zostawić.‒ Harriet, muszą ciebie zwolnić z tego lotu.Postaram się to załatwić za pośrednictwem Beesleya.Beesley zadzwoni gdzieś dalej i szef waszej załogi otrzyma za godzinę lub dwie policyjną depeszę iskrową.Tam będzie napisane, że nie wolno ci lecieć do Dominikany.Polecisz z nimi tylko do Caracas, nawet nie do San Juan ani do Hawany, bo to byłoby zbyt blisko Ciudad Trujillo.Z Caracas wylecisz do Stanów jakąś inną linią, nie Pan Am.Są tam samoloty Swissair
[ Pobierz całość w formacie PDF ]