[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakże nie mieli pozostać brodaci zbyt długo.Pod pewnym względem było to dosyć smutne.Ich brody, odkąd zaczęli je zapuszczać w tygodniu, który nastąpił po Tańczącym Słoniu, były cennymi symbolami ich pozycji.Symbolizowały stosunkową swobodę frontowego, bojowego żołnierza piechoty, w porównaniu do surowego, bardziej zdyscyplinowanego, „garnizonowego” rodzaju życia oddziałów tyłowych.Nawet najrzadszą najnierówniej rosnącą brodę dziewiętnastolatka hodowca jej nosił z dumą, jako symbol bojowego żołnierza.Teraz, z rozkazu dowódcy dywizji, odbierano im je.W miarę jak oddalała się walka z towarzyszącym jej podnieceniem i histerią – ta sama walka, z której stoczenia byli tacy dumni i uważali, że zasłużyli nią sobie na jakieś uznanie – wtłaczano ich z powrotem w surową dyscyplinę życia garnizonowego, tak jakby byli rzeczywiście żołnierzami garnizonowymi, którzy nigdy nie dali strzału w boju.W istocie przypominało to teraz życie garnizonowe: sobotnie inspekcje, idiotyczne ćwiczenia każdego dnia w tygodniu, służba robocza i porządkowa, wolne niedziele.Wszyscy wiedzieli, że te ćwiczenia są bzdurą, że kiedy znowu pójdą do walki następnym razem, nic nie odbędzie się tak, jak to przewidywały podręczniki szkoleniowe, i całe to pieprzone szkolenie okaże się bezużyteczne.Jedyną rzeczą naprawdę coś wartą była zaprawa na strzelnicy, podczas której uczyli strzelania z karabinu te niewiarygodnie źle wyszkolone uzupełnienia, ale reszta to było gówno.A teraz jeszcze ich brody.Po kilku późnowieczornych spotkaniach oraz namiętnych, natchnionych przez alkohol mowach postanowiono przedłożyć formalny protest kapitanowi Bosche'owi.Wydelegowano w tym celu Milly Becka, jako najstarszego obecnie sierżanta – szefa plutonu.Po raz pierwszy mieli zobaczyć Bosche'a w działaniu, razem z tym jego oświadczeniem: „Trzymajcie ze mną, a ja będę trzymał z wami”.–Pan kapitan sam wie, że to szkolenie jest na ogół bzdurą – powiedział mu z powagą Milly Beck.– Będzie gówno znaczyło, kiedy znowu pójdziemy się bić.Uważamy…–Nie, sierżancie – przerwał mu Bosche pocierając swą zawsze nienagannie, gładko ogoloną, drobną, tłustą, krągłą szczękę.– Chcę jasno powiedzieć, że wcale się z tym nie zgadzam.–W porządku, panie kapitanie.Tak jak pan mówił, pewnie pan widział więcej walki niż my.Ale dalej uważamy, że to bzdura.Poza strzelaniem na strzelnicy, ma się rozumieć.Mimo to robiliśmy wszystko i nikt się nie uchylał, nikt nie narzekał.Trzymaliśmy z panem na całej linii.–Wiem o tym, sierżancie – rzekł Bosche.–No, a teraz chcą nam odebrać brody.To jest zwyczajne, marne, parszywe świństwo.My….– Niestety w regulaminie wojskowym jest ustęp, który wyraźnie mówi, że w wojsku nie będzie nosiło się bród.Mam wrażenie, że datuje się to z czasów kawalerii i wojen z Indianami.Dowódca dywizji uznał za stosowne powołać się na ten właśnie przepis.Nie mogę nic a nic na to poradzić.–No, a czy pan kapitan nie napisałby do niego w naszym imieniu listu z protestem? – zapytał poważnie Milly Beck.– Bo my…–Wiecie, że w wojsku nie wolno pisywać takich listów z protestami, sierżancie – odrzekł spokojnie Bosche.– Kiedy dostaję rozkaz od przełożonego, muszę go usłuchać tak samo jak wy.–Rozumiem – powiedział Beck.– Więc pan kapitan nie napisze nam tego listu?–Żadną miarą nie mogę.Nie mogę.–W porządku.– Beck poskrobał się po kędzierzawym zaroście i pomyślał chwilę.– No, a.co z wąsami, panie kapitanie?–Rozkaz nic nie mówi o wąsach.O ile mi wiadomo, w regulaminie wojskowym nie ma nic o tym, że szeregowcowi nie wolno nosić wąsów.Nawet wydaje mi się, że gdzieś jest ustęp, który wyraźnie na to zezwala.–Wiem – rzekł Milly Beck.– To znaczy, i mnie się tak zdaje.Mam wrażenie, że go widziałem.Ale listu w sprawie bród pan kapitan nam nie napisze? O tym, ile one dla nas znaczą?–Napisałbym – odparł Bosche krótko.– Bardzo chętnie.Ale po prostu nie mogę.Mam związane ręce.–Okej, panie kapitanie.Tak jest – powiedział Beck i zasalutował.I to było wszystko, co miał do przyniesienia i zakomunikowania.Ludzie doszli do wniosku, że przy pierwszym sprawdzeniu swej polityki „trzymajcie ze mną, a ja będę trzymał z wami” Bosche wypadł nieco gorzej, niż to zapowiadała jego obietnica.Okazało się, że jest po prostu taki jak wszyscy na tym świecie, i nie żaden tytan.Gdyby choć jeden oficer, jeden dowódca kompanii, uznał za właściwe napisać do dowódcy dywizji o doniosłości bród, ten może by odwołał swój rozkaz.Żaden dowódca kompanii tego nie zrobił.Prawie z dnia na dzień zniknęły wszystkie brody na Guadalcanale, z wyjątkiem paru oddziałów pionierów nowozelandzkich i kilku małych jednostek piechoty morskiej, które zresztą nigdy nie oglądały walki.Natomiast wąsy zostały.Teraz jedynym sposobem protestowania przeciwko utracie bród było zapuszczanie jak najśmieszniejszych, najdziwaczniejszych wąsów, i ci, którzy mieli dostatecznie silny zarost, próbowali tego.A szkolenie trwało nadal.Wzrastało teraz poczucie zagrożenia.Nikt w gruncie rzeczy nie miał ochoty jechać na Nową Georgię, nawet, największe chojraki, Doll i Fife zostali serdecznymi przyjaciółmi od owej nocy, kiedy Fife stoczył bójkę, i dyskutowali prywatnie o tej sprawie.Fife'a przygniatało głębokie i przejmujące poczucie zguby, które wzrastało w całej dywizji.To natomiast wcale nie nękało Dolla i chociaż przyznawał, że nie ma ochoty jechać, dopatrywał się pewnych emocjonujących i intrygujących rzeczy w wyjeździe na Nową Georgię.–Mamy tę wojnę i już – powiedział.– Nie możemy na to poradzić ni cholery.Po prostu jest.A w walce są pewne rzeczy, które uważam za przyjemne.–Wierzysz, że jest jakieś życie po śmierci? – zapytał po chwili.–Nie wiem – mruknął Fife.– Na pewno nie takie, jak mówią wszystkie kościoły.Japonce wierzą, że jeżeli umierają w walce, idą na zawsze prosto do nieba.Jak bardzo można być prymitywnym?Po prostu nie wiem.Taka jest prawda.–Ano, ja także nie wiem – odparł Doll.– Ale czasem muszę się nad tym zastanawiać.–Chodźmy do składu wziąć trochę owoców w puszkach – uśmiechnął się po chwili.Była to jedna z ich ulubionych rozrywek od czasu, kiedy zaczęto wyrabiać „gwoździa”.W istocie oni dwaj stali się dostawcami owoców dla całej kompanii C.Fife wiedział, że jest w tym coś zabójczego.Nie był taki jak Doll.A jednak szedł zawsze.Przypominało to gryzienie własnej rany.Podchodzili z dłońmi na kaburach pistoletów.Byli zawadiakami.Fife też miał teraz pistolet, uzyskany pod Bula Bula, gdzie zdjął go z zabitego Amerykanina, którego znalazł leżącego twarzą do ziemi, z palcami stóp skręconymi do wewnątrz, czy może na zewnątrz?Byli naprawdę zawadiakami i Fife'owi to się podobało.Bo przez te krótkie chwile mógł wierzyć, że jest tym, za co go miało to nowe mięso armatnie.Żołnierzem? Piratem? W każdym razie zawadiaką.Od momentu, kiedy głównodowodzący generał dowiedział się o wyrabianiu „gwoździa”, kazał wystawić uzbrojonych wartowników przy wszystkich składach żywności.Mieli rozkaz strzelać i zabijać.Dlatego było to zabawne.A zatem podchodzili.Uzbrojony wartownik siedział dalej, na wierzchu, z karabinem w ręce, i zawsze był to któryś z mięsa armatniego.Co zrobisz z tym gnatem, bracie? – pytał jeden z nich.Zastrzelisz mnie czy coś takiego? Nikt, kto był naprawdę równy, nie nazywał już tego bronią.Zazwyczaj na nich krzyczano.To mięso armatnie.Następowały groźne gesty.Ktoś, jakiś dowcipniś z kompanii, wymyślił nazwę dla szczególnie słabych, a mianowicie „armatnia konina”.Po prostu stawali i patrzyli na wartownika, z dłońmi spoczywającymi na kaburach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]