[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstrętne bydlę znów wróciło do jej warsztatu, lecz Marie nie miała głowy do pracy.Myślami wciąż była przy Davisie.I tylko w dalekim zakamarku jej mózgu zrodziła się myśl, że powinna rozejrzeć się za jakimś niedrogim samochodem dla przyjaciółki.Honda mogła nie przetrzymać jeszcze jednego roku.– Jezu! Kochanie! Tak mi przykro – zawołała Gina.Marie skrzywiła się.Zrozumiała, co Davis miał na myśli, mówiąc, że nie chce jej współczucia.– Czemu nie kazałaś mi zamknąć buzi na kłódkę? Marie wyprostowała się i spojrzała siostrze prosto w oczy.– Powtarzałam ci to już od trzech dni.Gina, dotknięta, wzruszyła ramionami.– Nic nie słyszę, kiedy sama mówię.– A to ci nowina!– Hej, hej! Przecież jestem po twojej stronie, pamiętasz?– Jak mogłabym zapomnieć.– Marie wróciła do pracy.– Ty, Angela i mama stale mi to powtarzacie, próbując organizować moje życie.– No cóż, ktoś musi – westchnęła Gina.– Twoje życie jest tak doskonałe? – Marie wysoko uniosła brwi.Gina zeskoczyła ze stołu, podeszła do samochodu i oparła dłonie na masce.– Posłuchaj.– zajrzała siostrze głęboko w oczy – jeżeli nie chcesz mojej pomocy, po prostu powiedz mi o tym.Nie musisz zaraz się obrażać.– Zgoda – odparła Marie z powagą.– Nie chcę twojej pomocy.– Ludzie! – prychnęła Gina.– Kto by przypuszczał, że przez faceta zrobisz się taka zrzędliwa.Sądziłam, że seks raczej poprawia nastrój.– Gina ruszyła do wyjścia.Zatrzymała się jeszcze i dodała: – Skoro nie jestem potrzebna, pójdę do domu.– Świetny pomysł.– Nareszcie spokój!Nie minęła jednak minuta od wyjścia Giny, gdy panująca wokół cisza zaciążyła Marie.Poczuła wyrzuty sumienia.Nie powinna była tak rozmawiać z siostrą.To nie była jej wina, że Marie okazała się tak żałosną postacią.Westchnęła ciężko.Wyprostowała się i z wściekłością kopnęła hondę w oponę.Musiała pogodzić się z faktem, że tego dnia nie da już rady pracować.W garażu zrobiło się nagle zbyt pusto.Sądziła wcześniej, że chce być sama.Kiedy jednak stało się tak, wcale nie było to takie wspaniałe.Rzuciła narzędzia na wózek i ruszyła do wyjścia.Szare niebo i zimny, ponury wiatr nie poprawiły jej humoru.Wcisnęła ręce do kieszeni kombinezonu.Starała się zapomnieć, kiedy miała go na sobie ostami raz.Usiłowała wyrzucić z pamięci chwilę, kiedy opadł z niej na podłogę w salonie.Nie chciała pamiętać chłodu drzwi za plecami, kiedy Davis wprowadził ją w świat, którego istnienia nawet nie przeczuwała.Jednak mimo wysiłków wspomnienia jak oceaniczne fale nadpływały jedno po drugim.Jego oczy, ręce, usta, głos.Pamiętała każdy, najdrobniejszy szczegół.Zastanawiała się, jak długo potrafią żyć takie wspomnienia.Dwadzieścia, trzydzieści lat? Więcej?– O Boże!– Marie?Drgnęła, przestraszona.Obróciła się i stanęła twarzą w twarz z mamą.Maryann Santini wpatrywała się w nią z troską.– Mamo, co ty tu robisz? – Marie poczuła nagle, że jakaś twarda kula urosła jej w krtani.Starsza pani potrząsnęła siwą głową.– Słucham? Czyżbym nie mogła już wpaść, żeby się z tobą zobaczyć?– Oczywiście.Ja tylko.– Marie spostrzegła błysk zrozumienia w oczach mamy i cała jej niezłomność zaczęła pękać jak lodowa tafla.Łzy, które skrywała od trzech długich dni i jeszcze dłuższych nocy, napłynęły jej do oczu, zamazując cały świat.Przełknęła je z bólem i głosem nabrzmiałym cierpieniem spytała:– Mamo.Dlaczego on mnie nie kocha?Mama otwarła ramiona i Marie padła w nie, jak to nieraz czyniła w dzieciństwie.I tak jak wtedy wyraźnie poczuła otaczającą ją matczyną miłość.– Co to znaczy, że nie skończyłeś jeszcze tych raportów?!– wrzasnął Davis do telefonu.Kapral po drugiej stronie linii próbował się tłumaczyć, lecz Davis przerwał mu brutalnie:– Skończ te historyjki i bierz się do roboty.Mają być gotowe na jutro rano.Zrozumiano?!Cisnął słuchawkę na widełki i gapił się, wściekły, na czarny aparat, jakby to on był źródłem wszystkich jego kłopotów.Psiakrew! zaklął pod nosem.Wiedział przecież, że odegrał się na niewinnym żołnierzu.Jeszcze miesiąc wcześniej nic by go nie obeszło takie spóźnienie.Tymczasem teraz nawet najmniejsze drobiazgi wyprowadzały go z równowagi.Zauważył, że koledzy zaczęli omijać go szerokim łukiem, i nawet nie miał do nich o to żalu.Sam, gdyby wiedział, jak to zrobić, nie chciałby spędzić w swoim towarzystwie ani chwili dłużej.Ostatnie trzy dni bez Marie były najdłuższymi dniami w jego życiu.Jego mieszkanie stało się jeszcze bardziej puste, świat wydał się samotną pustynią, a przyszłość zbyt przygnębiająca, by nawet myśleć o niej.Marie! Myślami wciąż wracał do niej.Odszedł, zostawiając między nimi nie rozwiązane sprawy.Z jakiegoś idiotycznego powodu wmówił sobie, że mógł, tak po prostu, odejść, jak czynił to już wiele razy w przeszłości.Tym razem okazało się to niemożliwe.Nic nie pomagało, że nie widywał jej.Wspomnienia wciąż wyczarowywały jej twarz, ręce, głos i śmiech.Obiecał Marie, że pozostanie w pobliżu do czasu, aż wyjaśni się, czy będą mieli dziecko, czy nie.I wciąż dręczyły go wątpliwości, jakiej wymówki będzie mógł użyć, by nadal być blisko niej, gdy wszystko się wyjaśni.Ale co się stanie, jeśli się okaże, że Marie jest w ciąży?Na samą myśl o tym ogarnęło go jakieś nieokreślone uczucie.Czyżby to była nadzieja?Zerwał się z krzesła i zaczął krążyć nerwowo po pokoju.Wojskowe buciska tłukły o pokrytą linoleum podłogę w rytmie bicia jego serca.Po kolejnym okrążeniu zatrzymał się przed małym okienkiem.Miał przed sobą tętniącą życiem bazę.Po polu startowym krzątali się zaaferowani żołnierze.Nawet z oddali słyszał głuchy pomruk silników helikopterów startujących do lotów treningowych.Między budynkami jeździły wyładowane ciężarówki.Wszystko wyglądało jak należy.Od wielu lat bazy takie jak ta były całym jego światem.Armia ofiarowała mu to, co skradziono mu w dzieciństwie.Poczucie dumy i przydatności, honoru i obowiązku.Odwrócił się pomału od okna.Na biurku pod ścianą leżał plik dokumentów, zaś na samym wierzchu formularz prośby o przedłużenie kontraktu.Gdyby nie podpisał go, po sześciu miesiącach zostałby zwolniony z wojska.Gdyby? Zawsze podpisywał kolejne kontrakty.Nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło rozważanie innego rozwiązania.Aż do tej pory.Niespodziewanie zobaczył przed oczami swoją przyszłość.Ujrzał siebie samego, jak przenosi się z jednej bazy do drugiej.Pakuje i rozpakowuje swoje rzeczy w obcych mieszkaniach.Zawsze jest sam.Wciąż zaczyna od nowa.Tak będzie aż do przymusowej emerytury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]