[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedząctę potrawę przy kuchennym stole, będzie pracował nadaktami obecnie prowadzonej sprawy, a potem uda się doknajpy „U Stanleya", gdzie wypije z kumplami jedno lubnajwyżej dwa piwa.Już za mną tęskni.Jestem tegoRSpewna.Mimo napiętego grafiku, bardzo się zmartwił, gdydowiedział się, że wyjeżdżam na trzy tygodnie.- Bez ciebie nie będzie tu tak samo - powiedział kilkadni temu ze smutnym wyrazem swoich dużych,bladozielonych oczu, gdy staliśmy w salonie.Nagle przenika mnie poczucie winy, ale nie wiem, czyjego źródłem jest to, że przypomniałam sobie Johna ztamtego wieczoru, czy raczej to, że próbuję teraz usilniewyrzucić to wspomnienie z moich myśli.- Signorina, Francesco.tu.do pani - mówipracownik hotelu łamaną angielszczyzną z silnymwłoskim akcentem.- Tak.si.grozie - mamroczę do słuchawki,przewracając ze zdenerwowania butelkę moich perfumFendi.41- Ładnie pachniesz - mówi z łóżka Lindsey, skądpomagała mi zdecydować, czy użyć więcej perfum.Kocham ją za te słowa, a także za to, że nie ciągnęłatematu Johna.- Ładnie też wyglądasz.Poprawiam włosy w lustrze.- Jesteś pewna?- Całkowicie.Masz PDSK?Sprawdzam w torebce: Pieniądze, Dokumenty,Szminka, Klucze.- Tak.- No to już idź.- Lindsey wstaje z łóżka, bierze swojątorebkę i woła w stronę łazienki: - Kat, idziemy!- Jeszcze dwie minuty - odpowiada Kat i Lindsey znówsiada na łóżku.Obie wiemy, że jeśli Kat mówi „dwieminuty", oznacza to „ponad dwadzieścia".Biorę głęboki oddech, jak uczono w jednym z moichporadników psychologicznych.Jednocześnie wmawiamsobie, że takie głębokie oddechy dają pożądany efekt,czyli uspokajają.- Dobra, idę - oznajmiam.Po trzech krokach opadają mnie wątpliwości.- Co ja robię? - pytam Lindsey.- Co ja robię Johnowi?RSSin posyła mi długie, wymowne spojrzenie i zaczynamżałować, że zadałam to pytanie.Obawiam się bowiem, iżkoleżanka zaraz przemówi mi do rozsądku, i to takskutecznie, że nigdy już nie będę mogła spojrzeć w lustro,jeśli teraz udam się na randkę z Franceskiem.Mijachwila, potem następna.W końcu Lindsey mówi:- Niczego nie robisz Johnowi.Idziesz tylko na drinka zsympatycznym Włochem, czyli robisz to, czego jeszczeprzed godziną tak rozpaczliwie pragnęłaś.Obie staramy się zignorować uszczypliwość zawartą wtej z pozoru niewinnej uwadze.Znów zapada milczenie.Potem dzwoni telefon.Ocalona, myślę, chwytającsłuchawkę.- Francesco.tutaj.do pani - powtarza recepcjonista.42- Zaraz tam będę.- Wypowiadam te słowa z obawy, żeFrancesco może odjechać, ale nie ruszam w stronę drzwi.- Idź - mówi Lindsey, puszczając do mnie oko.Malusieńka winda, której pokonanie odległościdzielącej drugie piętro od parteru zajmuje zazwyczajwieczność, teraz zwozi mnie na dół w rekordowym czasie.Próbuję dostrzec odbicie moich włosów w metalowychdrzwiach, gdy się otwierają.Francesco, ubrany w beżowespodnie i białą, jedwabną koszulę, ciuchy przysłane muzapewne przez jego oblatane w modzie siostry zMediolanu, rozmawia po włosku, szybko i głośno, zrecepcjonistą.Gestykulują, wzruszają ramionami, kiwajągłowami - wszystko naraz, jak to potrafią tylko Włosi.Ichrozmowa nagle się urywa, gdy podchodzę do kontuaru zbeztroskim, mam przynajmniej taką nadzieję, wyrazemtwarzy.Francesco odwraca się w moją stronę.Ma jeszczemokre włosy, ich czarne, lśniące fale przylegają do głowy.- Wyglądasz pięknie - mówi, przeciągając ostatniesłowo, tak że brzmi to jak „pięę-kniee".- Dziękuję.Grazie - odpowiadam, zaskoczona, że wmoim głosie słychać przesadną skromność, a jeszczeRSbardziej tym, że lekko skłoniłam głowę.Z reguły nie jestem taka skromna.To jakaśszczeniacka część mojej osobowości, której dotąd nieznałam.Ciekawe, czy wkrótce ujawnią się jeszcze inneniepożądane cechy mojego charakteru.O ile wczoraj Francesco wlókł się na swoimmotorowerze, o tyle dzisiaj pędzi jak szalony.Obejmuję gow pasie, gdy mkniemy wybrukowanymi ulicami Rzymu.Na ogół takie przejażdżki są przyjemne, gorzej jednak,kiedy jedzie się jako pasażer na jednoosobowymmotorowerze.Próbowałam nie dotykać Fran-cesca,próbowałam umieścić dłonie na jakiejś neutralnej niczymSzwajcaria części jego ciała, ale niebezpieczna prędkość ipodskakiwanie pojazdu na nierównej nawierzchni niepozostawiają mi wyboru - muszę być wtulona w kierowcę.43Moje piersi leżą więc teraz na jego plecach, a ręce sąoplecione wokół jego bioder.Francesco wydaje sięzupełnie inny od Johna, który jest delikatniejszy i napewno nie tak zwariowany.Gdy motorower mknie szczególnie krętą ulicą, cochwila przechylamy się na bok i jestem pewna, że zarazsię przewrócimy.Z jednej strony mam ochotę krzyknąć doFrancesca, by zwolnił albo zawiózł mnie z powrotem dohotelu i zapomniał, że się kiedykolwiek spotkaliśmy.Zdrugiej strony jednak jestem tak tym wszystkimpodekscytowana, że niemal pragnę odrzucić głowę do tyłujak typowa bohaterka komedii romantycznej.Czuję pod palcami napięte mięśnie szczupłego brzuchaFrancesca.Zaciskam mocno jedną dłoń na drugiej, by -wbrew nagłemu pragnieniu — nie pozwolić impowędrować niżej.Skuter podskakuje na jakimś wyboju imoja dłoń zahacza o klamrę paska Francesca.- W porządku?! - woła przez ramię.- Wszystko wporządku?- Tak.Bene] - krzyczę w odpowiedzi.Pędzimy ulicą Corso, obok wielkich hoteli i eleganckichbutików.Miasto nie jest tak zatłoczone jak zazwyczaj, boRSczęść mieszkańców wyjechała na wakacje.Na chodnikachjest jednak sporo przechadzających się par, rodzin iturystów.Francesco zatrzymuje się na światłach.- Widzisz to? Widzisz ten bank? - pyta, wskazującpotężny, kamienny budynek z bankomatem na zewnątrz.- To tutaj powieszono Mussoliniego.- Och! - Wyobrażam sobie Mussoliniego dyndającegona stryczku z mocno przekrzywioną, łysą głową.Tymczasem Francesco rusza spod świateł i znówchwytam go wpół.Po minucie stajemy przed pobliskim sklepemspożywczym.- Uno momento - mówi Francesco, uwalniając się zmojego uścisku.44Znika w sklepie.Próbuję się oprzeć na motorowerze wniedbałej pozie a la James Dean, ale ten cholerny pojazdzaczyna się niebezpiecznie przechylać.Staram się gowyprostować, ciągnąc za kierownicę ze wszystkich sił,których - to pewne - miałam kiedyś więcej.W końcuudaje mi się postawić maszynę w pozycji pionowej iszukam podnóżka.Wtedy wraca Francesco, niosącbrązową torbę, z której wystaje butelka wina.- Jakieś kłopoty? - pyta z roześmianymi oczami.Bierze ode mnie kierownicę i bez patrzenia w dółpoprawia podnóżek.- Jesteś spocona - stwierdza rzeczowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]