[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W porządku. Mów dalej! rozległ się głos Amy, donośny i rozbawiony.Odwróciłasię plecami do Roya, który siedział po jej prawej stronie.Rozmawiał o central-nym ogrzewaniu z Bunty, która miała minę królika oślepionego reflektorami. Amy. Wstałam, dając jej sygnał, że powinna zrobić to samo.Zignorowała mnie, za to Victoria zerwała się na nogi z okrzykiem:- Ja pomogę, pani Beeching!TLRByła grzeczna i sprawna, a ja poczułam wobec niej wdzięczność za pomoc. Szarlotka, cudownie. Zmigała po kuchni, szorując talerze i ustawiającje w stosy.Emitowała energię falami, energię, która miała sprawić, że ją polubię. Musi mi pani dać przepis powiedziała. Uwielbiam przepisy na dżemy,sosy, paszteciki.Wręczyłam Victorii talerzyki deserowe. Mogłabyś je zanieść do jadalni? Pani Beeching? Przyglądała się plackowi i oznajmiła z irytującą nad-gorliwością: Część posypki się przypaliła.Wypadła z kuchni i usłyszałam, jak mówi:- Jeszcze chwileczkę.Mała awaria.Z nożem w ręce zacisnęłam zęby i rozejrzałam się po kuchni.Bałagan był wszędzie brudna porcelana w wysokich piramidkach, tacastwardniałego tłuszczu na blacie, stół obsypany mąką i obłożony skrawkami mię-sa.Kapuściany fryz zdobił zlew.Pomyślałam, że trzeba wielu godzin pracy, żebyprzywrócić tu porządek.Zcięłam niechlubną spaleniznę i triumfalnie zaniosłam szarlotkę do jadalni.Gdy weszłam, Alexander podniósł wzrok, a jego szeroki, zagadkowy uśmiechsprawił, że dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Kiedy zrobi się cieplej, musisz wpaść do nas na tenisa. Roy objąłAlexandra ramieniem.Zostawiliśmy Bunty, Petera i Rydera przy kominku i wyszliśmy do ogroduzaczerpnąć świeżego powietrza. Bardzo chętnie. Alexander zamachnął się i odbił niewidzialną piłkę.Roy powtórzył ten gest. Zróbmy to.Towarzystwo powędrowało w stronę kurnika, a dziewczęta, piszcząc i po-krzykując, urządziły sobie zawody w poszukiwaniu jaj.TLR Co tam jest? zapytał Alexander i wskazał komórkę na jabłka, widocz-ną wśród drzew.Wyjaśniłam mu i ruszyliśmy w tamtym kierunku. Aha, stąd szarlotka powiedział. Przypalona szarlotka. Nie tak bardzo. Wydawał się rozbawiony. Szczerze mówiąc, szarlotki Bunty są smaczniejsze niż moje.Męczył się przez chwilę z odpowiedzią, a ja nie mogłam przestać się śmiać.Zarumienił się. Szarlotka symbolizuje cnoty, które naszym zdaniem są niezbędne w ro-dzinie. A są niezbędne? Te cnoty? No właśnie oznajmił. Nie jestem pewien, czy są niezbędne dlawszystkich.Zadrżałam.Komórka na jabłka nie była zbyt piękna bez okien, zbudowana z tańszejcegły niż dom.Wewnątrz wciąż wyposażona była w oryginalne, drewniane półkina jabłka, sięgające dachu.Zalatywało w niej pleśnią, niektóre z górnych desekbyły uszkodzone.Wyciągnęłam jedną z tac i pokazałam mu rzędy bramleyów i renet. Układanie ich trwa godzinami. Wyjęłam jedno jabłko, położyłam nadłoni i wyciągnęłam ku niemu. Ale to przyjemna robota.Spróbuj.Alexander wziął ode mnie jabłko i wgryzł się w nie. Smaczne.Sprawdziłam tacę, wyjęłam dwa gnijące owoce i wrzuciłam je do wiaderka,które właśnie w tym celu stało pod drzwiami.Pózniej wysypię tę słodko-kwaśnązgniliznę na górę kompostu.Pokazałam mu zniszczone półki.TLR Mam wyrzuty sumienia, że pozwalałam dzieciom zrobić tu sobie kryjów-kę, ale one to uwielbiały.Alexander przesunął dłonią po deskach. Dorosłym wstęp wzbroniony. Odwrócił się i uśmiechnął do mnie.Pamiętasz, jak to jest rządzić królestwem bez żadnych dorosłych w zasięguwzroku? Bo ja pamiętam.Odwróciłam wzrok. Raczej nie. Pochyliłam się i wzięłam do ręki następne gnijące jabłko. Ale czy dorosły człowiek nadal czuje, że mógłby przenosić góry?Zjadł ogryzek, tak że został sam ogonek, i otarł usta. Zależy od tego, kim jest, i czy uważa, że jego życie zmierza we właści-wym kierunku. A twoje? wyrwało mi się, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić.Zmierza we właściwym kierunku? Mam nadzieję odparł. A z tego, co widzę mąż, dzieci, dom twoje najwyrazniej też.Uśmiechnęłam się do niego. Kobiety nie mają władzy.Musimy zadowolić się ochłapami, które sięnam rzuca. Ależ mają władzę zaprotestował Alexander. Znacznie większą, niżsądzą.Dysponują straszliwą władzą. Czyżby? Zastanowiłam się nad tym stwierdzeniem i płynącymi z nie-go pochlebnymi, kuszącymi wnioskami.Odwróciłam się, by wepchnąć tacę z jabłkami na miejsce.Alexander wpadłna ten sam pomysł.Nasze ręce się dotknęły.Jego leżały na moich.Pod jego dotykiem przestałam rozumieć własne myśli. Alexandrze. Barbaro? Westchnął cicho, po czym chwycił i pocałował moją dłoń.TLRNie byłam w stanie ocenić, jakiej trzeba do tego odwagi, gdyż nigdy nie wy-konałam takiego gestu, ani też się z nim nie zetknęłam.To było dziwne i cudow-ne. Idiotyzm. Zmiech lekko drżał mi w gardle. Mogłabym być twojąmatką.Popatrzył na mnie. %7łałuję.Nie, nie żałuję.Ale jestem ci winien przeprosiny. Ależ skąd.To dla mnie komplement.Wróciliśmy do ogrodu.Cały epizod trwał pewnie cztery minuty, może pięć,nie więcej.TLRRozdział piąty: Siena Posłuchaj tylko. India brutalnie wdarła się w mój poranek. Po-dzwoniłam trochę i Caesar Books są bardzo chętni.Przyślij mi jakiś szkic, OK?Popełniłam błąd, zerkając do rozkładu zajęć. Na kiedy? Na wczoraj.Po prostu zajmij się tym, złotko. Przypomnij mi, żebym obniżyła ci udziały. Zaprosili cię do Mody na gorąco".Zainteresowana? Nie. Tak myślałam. Niech to szlag oznajmił Charlie, kiedy mu powiedziałam, że proponu-ją mi napisanie książki.Wpadł do domu z sądu, żeby się przebrać przed kolacjąw kancelarii. Wykończysz się. Zciągnął skarpety i paradował w bokser-kach od Calvina Kleina. Ale pieniądze się przydadzą, jak sądzę, bo u mnie narazie posucha. Zerknął na kosz z bielizną i wyciągnął skarpetkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]