[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeśli jego goście byli takimisnobami, że nie podobali im się jego pomocnicy (bo nigdy nie nazywał ich służbą), tomogli więcej nie przyjeżdżać.Wieśniak otworzył drzwi samochodu i odprowadził Bibi dodomu.- Seńora Vida, jak tam moje kozy? - spytał.Ujął ją pod rękę i pomógł wejść po schodach.Ten szarmancki gest bardzo ją wzruszył.- Dużo jedzą - odparła.- Trawnik wygląda przepięknie, a hałas, który robią kozy, odstraszakruki od moich kur.- Nie ma piękniejszej muzyki niż meczenie kóz - powiedział z powagą.Bibi wiedziała, żemężczyzna święcie w to wierzy.Pies człapał u jej boku.W parnym upale wieczoru dyszał z wywieszonym jęzorem.Bibiniosła koszyk ze świeżo upieczonym chlebem i gitarę akustyczną w futerale.Nadal sięzastanawiała, czy dzisiaj zagra, czy nie.Wszystko zależało od tego młodego piosenkarza.%7łyła z dala od świata, więc nigdy o nim nie słyszała.Może był sławny.Miała nadzieję, żenie.Potem jednak zobaczyła czarnego długiego mercedesa zaparkowanego obok innychsamochodów na lewo od domu.Nigdy dotąd nie widziała pod domem Rodolfa limuzyny.- To samochód Jacinta - wyjaśnił wieśniak.- Tego piosenkarza.William Bailey, partner Rodolfa, powitał Bibi w holu.Wysoki, krępy, niegdyś jasnyblondyn, terazjuż z posiwiałymi włosami.Pochodził z Iowa, z rodziny farmerskiej, ale wyjechał z domudawno temu, by zostać bankierem.Uśmiechnął się i czule ją objął.- Przyszłaś, querida - odsunął się nieco i przyjrzał się jej z uznaniem.- No, no, pięknie dziśwyglądasz, jak Cyganka.Bluzka bardzo mi się podoba, ale okulary chyba mogłabyś sobiedarować.- Muszę je nosić - wyjaśniła Bibi.- Nie musisz.Widzisz doskonale, zwłaszcza że masz szkła kontaktowe.To ja, mojakochana Vido, widzisz, pamiętam, by nazywać cię Vidą, to ja muszę nosić te przeklęteokulary.Albo to, albo biała laska.Bibi się roześmiała.I w tym momencie rozległ się za nią głos:- A dlaczego musisz pamiętać, by nazywać ją Vidą? Przecież tak ma na imię, nie?Bibi odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z wysokim, młodszym od niej, bardzo pewnymsiebie mężczyzną.Przyglądał się jej twarzy, a w jego brązowych oczach czaiła siędociekliwość.Ujął jej dłoń obiema rękami i uniósł do ust.- Miło cię poznać, Vido - powiedział z pytaniem w głosie.- Skoro już się spotkaliście, Vido, to jest Jacinto - wtrącił się William.- Jacinto, pozwól, żeprzedstawię ci kuzynkę Rodolfa, Vidę Hernandez.- Podoba mi się twoje imię, nieważne, prawdziwe czy nie - rzucił Jacinto, uwalniając jejdłoń.-Vida.%7łycie.To piękna myśl, tak bardzo kochać życie, że staje się twoim imieniem.Twoi rodzice musieli cię bardzo kochać.Chyba że to ty wybrałaś sobie to imię pózniej.Bibi nie wiedziała, kim jest Jacinto, ale czuła, że znalazła się na grząskim gruncie.To byłbłąd,nie powinna była przychodzić.Czuła, że on coś podejrzewa.Opanowała się.- Och, rodzice na ogół wybierają właściwe imię dla dziecka - odparła.- Jak sądzę, twoinazwali cię Jacinto?- Właściwie nie.To imię wybrał mi pierwszy menedżer.Uznał, że moje prawdziwe imięnie nadaje się do show-biznesu.- Vida musi poznać resztę gości - przerwał im William.- Jacinto przywiózł swoichmuzyków, a Rodolfo zaprosił kilkoro ludzi z Monako, z którymi łączą go interesy, a takżeparę osób z Holandii i Anglii.Jacinto patrzył, jak kobieta odchodzi.Wydała mu się intrygująca i tajemnicza.To mu sięspodobało.I podobało mu się, że ona nie wie, kim on jest.Na tę myśl aż się uśmiechnął.Rozdział 36Jacinto był hiszpańską supergwiazdą, sławną już w Ameryce Aacińskiej, powolizdobywającą rynek w Stanach swoistą mieszanką rzewnych tekstów i mocnego rytmu.Tejpodbudowanej basami, seksownej i bardzo głośnej muzyce nie można się było oprzeć.Nie był przystojny w banalny sposób jak Julio Iglesias.Bardziej przypominałskrzyżowanie Marca Anthony'ego z Justinem Timberlakiem.Wysoki, szczupły i gibki, bezgrama tłuszczu, bo zużywał mnóstwo energii, tańcząc na scenie.Miał pociągłą twarz, wktórej widoczne były głównie kości policzkowe, wydatny nos i szerokie, mięsiste,zmysłowe usta.Brązowe oczy były głębokoosadzone, przez co wydawały się jeszcze ciemniejsze.Miał krzaczaste brwi i ciemne, długie włosy do ramion, zawsze charakterystyczniespadające mu na oczy, za co uwielbiały go wszystkie fanki.Twierdziły, że jestnajseksowniejszym facetem na świecie.I być może miały rację.Miał zaledwiedwadzieścia dwa lata.Jacinto ukazywał czasem swoją delikatniejszą stronę, gdy siadał na stołku, światła nascenie gasły, pozostawiając tylko wąską smugę, która oświetlała jego ręce wydobywającez gitary melodię.Na wpół szeptał, na wpół śpiewał piosenki o miłości.Słowa poezji, którąsam napisał.Widownia czuła, że płyną prosto z serca.Gdy kończył, wszyscy siedzielizauroczeni, znieruchomiali w kompletnej ciszy.Zwiatła powoli gasły i dopiero wtedyzaczynały się oklaski, piski i krzyki.Jacinto wiedział, że są wyrazem uznania, ale wskrytości ducha ich nienawidził.Chciał powiedzieć: Przestańcie krzyczeć.Po prostuposłuchajcie.Usłyszcie to, co do was mówię, otwórzcie wasze serca, niech na chwilę sięuciszą".A potem, jakby drwiąc z samego siebie, znów zaczynał biegać po scenie, jęczałygitary, dudniły basy, a fanki piszczały z zachwytu.Jacinto był gwiazdą w Europie i powoli zdobywał resztę świata.Miał ogromny, niespożytytalent.Wiódł życie fascynujące, ale wypełnione ciężką pracą.Zawsze w drodze, wkonwoju szesnastu autokarów i iluś tam ciężarówek ze sprzętem, wśród kucharzy iinstruktorów, menedżerów i śpiewaków z chórków, muzyków i ich rodzin, dzieci, psów, anawet kota, jego błękitnej perskiej kotki Mitzi, którą kochał jak własne dziecko.Odpowiedzialność za wszystkich tych ludzi spoczywała na jego barkach.Czuł, że musidać z siebie wszystko przed publicznością, przed tymi, którzy kupili bilety.To on musiałwychodzić nascenę każdego wieczoru.To jego talent i energia nie mogły osłabnąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]