[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak się wówczas czujesz, Meredith?- Nie jestem pewna.to takie nieuchwytne.- Szczęśliwa? Zadowolona? Bezpieczna? To musi byćjakieś przyjemne uczucie, gdyż inaczej na pewno nie lubi-łabyś przebywać nad wodą.- To prawda.Chyba odczuwam wówczas.to wszyst-ko, o czym pan przed chwilą mówił.Lecz czasami odczu-wam także smutek, tak jakbym utraciła coś niezwyklecennego.i woda przypomina mi o tym.Nie odpowiedział, tylko przez chwilę przyglądał się jejuważnie, zanim w końcu skierował wzrok na jezioro.Na-gle wyciągnął rękę i krzyknął: - Popatrz! O, tam! To tabłękitna czapla, która przylatuje tu każdej wiosny.Po92kilku dniach odlatuje i w tym samym roku na ogół już niepowraca.Lecz to z pewnością ten sam ptak.Jest po pro-stu wspaniały!- Jakie to dziwne.Nie mogę sobie wyobrazić, dlacze-go to robi.Gdybym była ptakiem, nie chciałabym nigdyopuścić Silver Lake, chciałabym zostać w jego pobliżu nazawsze.Tu jest tak pięknie!Jack Silver wpatrywał się w dziewczynę, poruszony jejsłowami, wypowiedzianymi tak spokojnym tonem.Meredith także spojrzała mu w oczy, porażona inten-sywnością jego spojrzenia.Wpatrywał się w jej twarz, ajego oczy miały wyraz, którego nie umiała zgłębić.Odkry-ła, że nie potrafi odwrócić wzroku.Jack przerwał w końcu ów dziwny nastrój oczarowa-nia, odzywając się nagle niemal burkliwie: - Cieszę się, żebędziesz pracowała w Silver Lake, Meredith.Mam prze-czucie, że wszystko dobrze się ułoży.Lubię cię, i Ameliatakże.Mam nadzieję, że i ty nas polubisz.- Na pewno, panie Silver.Ja także się cieszę, że będętu mieszkała.Wracali do gospody w milczeniu, pogrążeni we wła-snych myślach.- Do zobaczenia w poniedziałek - powiedziała Mere-dith, wsiadając na rower.- Mów mi Jack - zawołał za nią, gdy odjeżdżała.- Dobrze, zgoda - odparła, odwracając się, by mu po-machać, zanim skrył ją zakręt drogi.Stał obserwując ją, dopóki nie zniknęła, zdziwiony, żetak bardzo nie chce, by odjechała.W tej dziewczynie byłocoś niezmiernie pociągającego: była taka świeża, słodka ibardzo, bardzo piękna, choć wiedział doskonale, że onajeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy.Ani z tego, jak pio-runujące wrażenie wywierają jej długie nogi, rozświetlo-ne słońcem brązowe włosy i zamglone zielone oczy.93Choć znał ją zaledwie od kilku godzin, już odczuwał jejbrak.Uczucia, jakich w związku z tym doświadczał, corazbardziej go zaskakiwały.***Naglący dzwięk telefonu wyrwał Meredith z zamyśle-nia.Gdy przestraszona zerwała się, by podnieść słuchaw-kę, zdała sobie sprawę, że najwidoczniej przespała nasofie całą noc.- Halo?- Dzień dobry, pani Stratton.Tu obsługa hotelowa.Zamawiała pani budzenie na godzinę piątą.- Dziękuję - odparła, odkładając słuchawkę i zapala-jąc lampę.Popatrzyła na zegarek - rzeczywiście, była pią-ta, a to znaczyło, że przespała na sofie całą noc, nie bu-dząc się ani razu.Musiała być bardzo zmęczona, a szero-ki, wyściełany mebel był równie wygodny jak łóżko.Lada chwila będzie tu Patsy, pomyślała, wchodząc po-śpiesznie do sypialni.Zrzuciła koszulę nocną i popędziłapod prysznic.Jak dobrze, że spakowała się poprzedniegowieczoru.W godzinę pózniej stała już w hallu, czekając na swojąpartnerkę, która miała zawiezć ją na północ Anglii.8Gdy odjeżdżały sprzed hotelu, był szary, posępny po-ranek.Ołowiane chmury groziły deszczem i kiedy Patsyzjeżdżała swym aston-martinem na autostradę wiodącąna północ, lało już na dobre.94Meredith oparła się wygodnie o siedzenie samochodu,jednym uchem słuchając radia i rozmyślając o intere-sach.Przymknęła na chwilę oczy i niemal natychmiastzapadła w drzemkę, ukołysana ciepłem i płynącą z radiamuzyką.- Prześpij się, jeśli masz ochotę - powiedziała Patsy,zerkając na nią, zanim znowu skupiła wzrok na drodze.-Nie przeszkadza mi to.Nie musimy rozmawiać, jeśli je-steś zmęczona.- Ze mną wszystko w porządku - odparła Meredith,otwierając oczy i prostując się na siedzeniu.- Wypoczę-łam całkiem niezle, mimo że spędziłam noc na sofie.- A dlaczegóż to?- O pierwszej nie czułam się jeszcze wcale senna, chy-ba przez to, że byłam zbyt przygnębiona.Postanowiłamwięc wstać, a potem najwidoczniej jednak się zdrzemnę-łam.- Mam nadzieję, że nie zadręczałaś się myśleniem oReedzie Jamisonie w środku nocy - zachmurzyła się Pat-sy, rzucając jej zatroskane spojrzenie.- Nie, oczywiście, że nie.- To dobrze, bo on z pewnością nie jest wart, by sięnim przejmować.- Zgadzam się z tobą, Patsy, i bardzo mi ulżyło, gdy wkońcu powiedziałam mu o swoich uczuciach - Meredithzaśmiała się sucho.- I był to chyba jedyny moment, kiedypoświęcił mi całą swoją uwagę.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Zawsze mi się zdawało, że on tak naprawdę wcalenie słucha, co do niego mówię.Wydawał się bardziej za-jęty przygotowaniem stosownej odpowiedzi niż słucha-niem tego, co chcę mu powiedzieć.- To dość powszechna przypadłość - mruknęła Patsy.- Jakaś odmiana egocentryzmu, jak przypuszczam.Azresztą - dzisiaj i tak prawie nikt tak naprawdę nie umie95słuchać drugiej osoby.Z wyjątkiem ciebie.Jesteś najlep-szym słuchaczem, jakiego kiedykolwiek spotkałam.- Nauczyłam się tego od Amelii.To ona uświadomiłami, jak ważna jest umiejętność słuchania.Zawsze mówi-ła, że nie dowiesz się niczego istotnego, jeśli to ty bę-dziesz mówiła przez cały czas.Miała oczywiście rację,podobnie jak w wielu innych sprawach.Tyle się od niejnauczyłam.- Meredith umilkła na chwilę, a potem do-dała: - Była z pewnością najbardziej godną uwagi osobą,jaką kiedykolwiek spotkałam.- %7łałuję, że jej nie znałam - stwierdziła Patsy.- To za-bawne, że wspomniałaś o Amelii, ponieważ ja także my-ślałam o niej wczoraj wieczorem, o tym, jak znaczącywpływ wywarła na nasze życie, choć w moim przypadkuniebezpośrednio
[ Pobierz całość w formacie PDF ]