[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pełgające cienie również nie ułatwiały zadania.W tym jednak momencie bardziej go interesowało, kto stał za zasłoną.Knoll szedł dokościoła tą samą drogą, ale wybrał schodki prowadzące na chór.Ostrożnie podszedł do kotary i zerknął za nią z pistoletem gotowym do strzału.Nie było nikogo.Usłyszał, jak drzwi się otwierają, a następnie zamykają.Szybko podbiegł ku zwłokom Grumera, stanął nad nim w rozkroku i wyciągnąłsztylet.Wytarł ostrze z krwi i wsunął klingę do pochwy w rękawie.Następnie minął zasłonę i ruszył na łowy.Paul prowadził schodami na górę, kątem oka zerkając na uduchowione oblicza królówi cesarzy w ciężkich ramach.Rachel szła pospiesznie za nim.- Ten skurwiel zamordował tatę - wydusiła z siebie.- Wiem, Rachel.Teraz jednak my jesteśmy w poważnych tarapatach.Zawrócił na podeście schodów, potem niemal przeskoczył ostatnie kilka stopni.Nagórze był kolejny ciemny korytarz.Usłyszał, jak pod nimi otwierają się drzwi.Zastygł wbezruchu, zatrzymując Rachel i zatykając jej usta dłonią.Z dołu dobiegł odgłos kroków.Powoli, ale zdecydowanie zmierzały w ich stronę.Gestem nakazał jej milczenie i na palcach skręcili w lewo - w jedynym kierunku, w którymmogli iść - ku zamkniętym drzwiom na końcu korytarza.Nacisnął klamkę.Ustąpiła.Uchylił drzwi do środka i wsunęli się do wnętrza.Suzanne stała w ciemnej niszy za głównym ołtarzem.Silny i słodki zapach kadzideł zdwóch metalowych czar ustawionych pod ścianą drażnił jej nozdrza.Kolorowe szatyliturgiczne wisiały w dwóch rzędach na metalowych wieszakach.Powinna dokończyć to, co rozpoczął Knoll.Sukinsyn, tym razem on był z pewnościągórą.Niepokoiło ją najbardziej, w jaki sposób ją odnalazł.Zachowała ostrożność, opuszczająchotel; oglądała się często do tylu w drodze do opactwa.Nikt jej nie śledził, była pewna.Nie.Knoll był wcześniej w kościele i czekał.Ale jakim cudem? Grumer? Możliwe.Martwiło ją,że Knoll tak dokładnie znał jej plany.Zastanawiała się też, dlaczego nie kontynuował pogoni,kiedy umknęła mu z kopalni.Spodziewała się większego rozczarowania, gdy odjeżdżała mu sprzed nosa; wyrazjego twarzy jej nie usatysfakcjonował.Spojrzała wzdłuż sklepienia.Christian wciąż był w kościele; musiała go odnalezć, by załatwić sprawę ostatecznie.Loring życzyłby sobie tego.%7ładnych niepotrzebnych świadków.Nawet jego.Wyjrzała i dostrzegła, jak Knollznika między kotarami.Drzwi zostały otwarte, potem zamknięte.Usłyszała kroki na schodach prowadzących na górę.Z sauerem w dłoni ruszyła ostrożnie w kierunku oddalającego się odgłosu.Knoll na górze dosłyszał ciche kroki.Ktokolwiek to był, wchodził po schodach.Podążył w tamtą stronę z pistoletem gotowym do strzału.Paul i Rachel stanęli w przepastnym pomieszczeniu.Napis na tabliczce obwieszczał wjęzyku niemieckim, że znalezli się w Sali Marmurowej.Pilastry z tego surowca,rozmieszczone równomiernie wzdłuż czterech ścian, miały co najmniej dwanaście metrówwysokości; wszystkie były bogato ornamentowane pozłacanymi liśćmi.Mury utrzymane wkolorze soczystej brzoskwini i jasnej szarości.Sufit zdobiły wspaniałe freski, przedstawiającerydwany, lwy oraz wizerunek Herkulesa.Trójwymiarowe elementy architektonicznesprawiały, że rozwieszone na wszystkich ścianach obrazy dawały wrażenie głębi, choćznajdowały się na płaszczyznie.Malarskie motywy zapewne zainteresowałyby Paula znacznie bardziej, gdyby niefacet z nabitym pistoletem, który najprawdopodobniej deptał im po piętach.Szedł przodem po posadzce ułożonej w szachownicę.Mijali mosiężne kraty w podłodze, przez które do wnętrza napływało ciepłe powietrze.Kolejne zdobione drzwi znajdowały się na przeciwległym krańcu komnaty.Z tego, cowidział, nie mieli innego wyjścia.Drzwi, przez które weszli, nagle skrzypnęły i uchyliły się do wewnątrz.W mgnieniu oka Paul otworzył drzwi przed sobą i wyszli na okrągły taras.Za ciężkąkamienną balustradą rozciągała się ciemność sięgająca aż po Stod gdzieś daleko w dole.Aksamitny nieboskłon nad ich głowami usiany był gwiazdami.Za nimi widniała jasnooświetlona bursztynowo-biała fasada, odcinając się wyraznie w mroku nocy.Kamienne lwy ismoki spoglądały w dół, nieprzerwanie stróżując.Na twarzach poczuli chłodny powiew.Taras zdolny pomieścić dziesięć osób miał kształt końskiej podkowy, dochodząc dokolejnych drzwi naprzeciwko.Ruszyli z Rachel po obwodzie ku tamtym drzwiom.Były zamknięte.Drzwi, przez które przed momentem weszli, powoli się uchylały.Wyjrzał pospiesznieza balustradę i zrozumiał, że nie ma którędy uciekać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]