[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozległ się cichy brzęk.Wyjęła strzałę z kołczana.Deszcz ustał.W powietrzu unosiła się lekka mgła.Liściedrzew znieruchomiały w dusznym powietrzu.Za dębem rozległsię cichy szelest liści, zwiastujący nadejście mężczyzn.Byliuzbrojeni i to ona dała na to pieniądze.Tętent kopyt końskichprzybliżał się.Jane pośliniła pióra strzały, nasadziła ją nacięciwę i czekała.Palce dygotały jej z niecierpliwości, niebieska stal grota nakońcu strzały drżała.Wypuszczaj strzałą lekko, pewnie, a zarazem ostro.Nieprzymrużaj jednego oka.Obydwa muszą być otwarte.Stójprosto i nieruchomo jak dąb, mała Jaie.Nie, naciągaj cięciwącałym ciałem, a nie samym ramieniem.Robin znowu był przy niej.Jego dobre rady rozbrzmiewałyjak echo.Uśmiechnęła się ośmielona i dostrzegła pierwszego jezdzca,54wynurzającego się spośród drzew, zasłaniających drogę Birklands,Wzięła głęboki wdech, aby się rozluznić, ujęła łuk lewą dłonią,podczas gdy strzałę trzymała luzno trzema palcami prawej.Nie naciągaj zbyt szybko, Jaie, bo strzała nie ustawi się tak,jak powinna.Za pierwszym jezdzcem pojawili się trzej następni.Fałszywimnisi w kapturach przemykali się pod mokrymi drzewami.Nagle strzała z białymi piórami świsnęła ostrzegawczo, przeszywając powietrze, i wbiła się w błoto przed pierwszymjezdzcem.Koń zarżał, stanął dęba i upadł na bok.Przysuń łuk do ciała, Jaie, naciągaj nie tyłko ramieniem,ale z uda i z biodra.Jane uniosła łuk, wysunęła lewą stopę do przodu i ustawiłałuk pionowo.Prawą ręką odciągnęła cięciwę do tyłu, ażknykcie i gęsie pióra musnęły jej żuchwę.Krótka przerwa,zanim z pstryknięciem uwolniła palce i strzała odskoczyła odcięciwy z syczącym świstem.Gładki ruch po niezauważalnejpauzie - uwolnione napięcie i wypuszczona strzała.Za nią pięćnastępnych; i wreszcie śmiercionośny deszcz jesionowychstrzał, wypuszczanych tak szybko, że głośne brzęczenie niecichło, dopóki mnisi nie zostali otoczeni przez ciernistą zaporę.- Zostawcie skrzynie i jedzcie w spokoju! - dał się słyszećgłos zza gęstego listowia.Głos Willa, ostry i stanowczy.-Nie uczynimy wam krzywdy!Przebrani w brązowe habity Normanowie wstrzymali spłoszone konie.Odbyli krótką naradę, po czym odpięli rzemieniepodtrzymujące kufer na grzbiecie jednego z koni.Ciężkaskrzynia grzmotnęła, spadając na błotnistą drogę.- To wszystko, co mamy - odezwał się stłumiony głos spodkaptura.- Okradacie kościoły?Odpowiedział im śmiech.- Czemu nie? Nawet król okrada kościoły.A ja straciłemcierpliwość do tłustych, galaretowatych mnichów, którzy obżerają się, gdy mnie z głodu kiszki marsza grają.55Nadleciała ze świstem następna strzała i wbiła się w zarośniętetrawą pobocze drogi.- Czas w drogę.Spłaciliście dziesięcinę.Na dzisiaj wystarczy, bracie mnichu.Jane opuściła łuk i westchnęła z niedowierzaniem.Poborcypodatków szybko zawrócili konie i odjechali w kierunkuEdwinstowe.Wszystko poszło łatwiej, niż można by sobiewymarzyć.Obyło się bez oporu dumnych Normanów.I otomają porzuconą skrzynię.Prawdziwy majątek, o ile Will sięnie mylił; podatki ściągnięte w opactwie Welbeck i w wioskachpołożonych wzdłuż drogi do Nottingham.Pieniądze wydarteludziom, którzy ledwie wiązali koniec z końcem.Z radościąpowitają zwrot krwawicy.Jane oparła się o chropowatą krawędz dziupli i obserwowaładrogę, pustą, jeśli nie liczyć strzał i skrzyni ze srebrem.Ciszęzakłócił trzepot skrzydeł kruka, który usiadł na szczycie dęburozdartego przez piorun.Od ciemnej gęstwiny oderwał sięcień, to Will Scarlett wyszedł z ukrycia i ruszył w kierunkudrogi.Poruszał się z wielką ostrożnością, trzymając przed sobą łukz gotową do wypuszczenia strzałą.Ciszy nie mącił nawet tętentkoni, na których umykali Normanowie.Will przyklęknął obokkufra.Na żelaznych uchwytach, spinających drewno i nabijanąćwiekami skórę, umieszczony był ciężki zamek.Will poruszyłzamkiem, zaklął i zawołał Małego Johna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]