[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem więc, że zatrudniłaś odpowiednią damę do towarzystwa?- Mam dorosłą pokojówkę, a poza tym mój dom prowadzi godne zaufaniamałżeństwo w średnim wieku.- Ciekawe, co byś powiedziała, widząc mnieostatniej nocy?Myśl o przerażającej lady James walącej parasolką po głowie pijanegolorda Derehama, leżącego na jej prawie nagiej siostrzenicy, była tak zabawna,że Bel z trudem powstrzymała chichot.Miała ochotę podzielić się tą wizją zReynardem, pewnie śmiałby się, mrużąc te swoje niebieskie oczy.A jegośmiech, po prostu to wiedziała, byłby głęboki i donośny i płynąłby prosto zserca.- Jestem bardzo dobrze chroniona, ciociu, zapewniam.Elinor wróciła w asyście starszawego sprzedawcy z naręczem książek.SR- Mam wszystkie, mamo.Podoba mi się ta suknia, kuzynko Belindo.Zliczny kolor.- Dziękuję.Muszę przyznać, że ja też ją lubię.Została uszyta w pracownipani Bell na Charlotte Street.Byłyście już u niej?Lady James obrzuciła krytycznym spojrzeniem żywo zieloną spódnicęoraz ciemnobrązową pelisę ze złocistymi pętelkami.- Według mnie to bardzo niepraktyczny kolor.Niech pan się pośpieszy ikaże to zapakować.Nie zamierzam marnować całego dnia! Chodz, Elinor.Aty, siostrzenico.lepiej znajdz sobie porządną przyzwoitkę i to szybko.%7łebytak młoda kobieta była taka niezależna! Nie wiem, dokąd zmierza ten świat.- Do widzenia, ciociu - powiedziała Bel do pleców oddalającej się ciotki,wymieniając przy tym uśmiech z kuzynką.Wielkie nieba! Miała nadzieję, żeciotka Louisa, znana z niechęci do towarzyskich spotkań, nie uzna za swójobowiązek doglądania owdowiałej siostrzenicy podczas pobytu w Londynie.W popołudniowej poczcie znajdowała się kolejna porcja wizytówek.Rozłożywszy je na biurku, Bel pomyślała, że jak widać nie jest jedyną osobąpozostającą w mieście mimo połowy lata.Być może obecność atrakcyjnychoficerów powracających z Kontynentu miała z tym coś wspólnego.Bel wyjęła terminarz, w którym zapisywała planowane wizyty; strony,które przez osiemnaście miesięcy pozostawały niemal puste, nagle w ciąguostatnich dni zaczęły się zapełniać zaproszeniami.Wzmianka o jej powrocie domiasta po ślubie jej brata w Maubourg ukazała się w kronikach towarzyskichkilku londyńskich gazet i wszystko wskazywało na to, że znajomi przypomnie-li sobie o niej teraz, kiedy zakończyła żałobę.Za dwa dni miało się odbyć wieczorne przyjęcie u lady Lacey.Niezłemiejsce, jak na początek.%7ładnych tańców, znajome twarze, szansa zapoznaniaSRsię z najświeższymi plotkami.Bel wzięła do ręki pióro, zasiadła nad arkuszemwyjętym z nowej papeterii i zaczęła pisać.- Belindo, moja droga! Witamy z powrotem w Londynie! - Lucinda La-cey wzięła Bel w objęcia, szeleszczące jedwabnymi falbankami i pachnące la-wendowymi perfumami.- Tak za tobą tęskniliśmy.- Ja też za wami tęskniłam.- Lucinda nie pisała, poza oficjalnymi kondo-lencjami tuż po śmierci Henry'ego, ale też Bel nie spodziewała się od niej li-stów.Lady Lacey uznawała jedynie osobiste kontakty, uwielbiała plotki, nie-kończące się przyjęcia i rozrywki.Nie zapomniała o Belindzie, lecz po prostunie miała cierpliwości do regularnej korespondencji z kimś, kto nie dostarczałżadnych ekscytujących wieści.- Są tu wszyscy twoi starzy znajomi.- Lucinda wskazała wachlarzem nadrzwi do salonu.- Porozmawiamy pózniej, mamy tyle do nadrobienia.Po tych słowach gospodyni skupiła uwagę na kolejnych przybywającychgościach, a Bel wzięła głęboki oddech i dołączyła do przyjęcia.Rozejrzawszysię wokół siebie, stwierdziła z zadowoleniem, że wybrała właściwy strój na tęokazję.Jej jedwabna suknia w kolorze żonkili miała stanik wycięty z przodu i ztyłu w kształt litery V; brzeg dekoltu wykończony był dwoma rzędami białychfalbanek połączonych z talią cieniutką złotą wstążeczką.Krój stanika i ręka-wów oraz długość spódnicy sięgająca kostek odpowiadały dokładnie wymo-gom mody.Bel trochę dziwnie się czuła, mogąc znów nosić jasne kolory potak wielu miesiącach.Opuściła wzrok na trzy żółte pączki róż przypięte do dekoltu.Pochodziłyz bukietu, który otrzymała następnego dnia po spotkaniu z Ashe'em Reynar-dem, wraz z bilecikiem zawierającym podziękowania i przeprosiny.Bel we-tknęła bilecik do terminarza, zaznaczając datę spotkania.Gest był niedorzecz-SRnie romantyczny.podobnie jak to, że wciąż przerzucała strony, żeby popa-trzeć na równe pismo Reynarda.- Belindo! - Nadejście trzech starych znajomych kazało jej zapomnieć olordzie Dereham.Miała przed sobą Theresę Roper, jej uroczo pulchną kuzynkęlady Bradford oraz Marię Wilson, złotowłosą wdowę o dziarskim sposobie by-cia.- Chodz, usiądz z nami - zarządziła Theresa, co oznaczało zaproszenie dokręgu pań, które z błyskiem w oczach plotkowały, podziwiając i krytykując in-nych gości.To właśnie to grono uświadomiło Bel, że dokonania Henry'ego wmałżeńskiej sypialni dalece odbiegały od uciech, jakie bywały udziałem innychpar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]