[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na suficie zawieszono niebieskie zwojejedwabiu przybranego złotymi i srebrnymi gwiazdami, ściany były z zielonego ibrązowego aksamitu, do którego przypięto gałązki ostrokrzewu i bluszczu.Wkominkach buzował ogień, a po sali krążyli lokaje przebrani za elfy, roznoszącszampana.Londyńska arystokracja była jak wielobarwny korowód rajskich ptaków,zdumiewający przepychem kostiumów, peruk i kapeluszy.Ponieważ bal dopierosię zaczął, goście krążyli - niektórzy w grupkach, ale większość samotnie -rozglądali się, szukając znajomych i licząc na to, że rozpoznają osoby, dlaktórych tu przyszli.Kilka minut pózniej wypatrzyła pierwszego Parysa.Stał z boku, wysoki iszczupły, przyglądając się zaproszonym damom.Jego spojrzenie zatrzymało sięna niej przez chwilę, potem powędrowało dalej.Helena uśmiechnęła się podmaską.Parys numer jeden to z pewnością lord Mortingdałe.Może to dobryznak? Taki wybór kostiumu mógł też oznaczać, że nie docenia jej poczuciahumoru.Krążąc po sali, znalazła jeszcze trzech Parysów.Wszyscy ją zauważyli, jedenwydawał się zainteresowany, ale nie poszedł za nią, kiedy ruszyła w inną stronę.Był nim pan Coke - dżentelmen, który wcześniej poświęcał jej sporo uwagi.Nierozpoznała dwóch pozostałych, ale była pewna, że Sebastian nie jest żadnym znich.Było kilku rzymskich senatorów - jak zwykle, ten strój wybrali panowie, dlaktórych toga oznaczała wolność od codziennego, krępującego stroju.- Na szczęście dla Heleny żaden nie przebrał się za cesarza.Jeden zbliżyłsię, gestem dając do zrozumieniu, że są parą, jednak chłodne spojrzenie i słowowystarczyły, by ostudzić jego zapały.- No cóż, musiałem spróbować.- Dżentelmen uśmiechnął się, ukłonił iodszedł.Helena podeszła do ściany, prześwietlając wzrokiem tłum.Choć była nawysokich obcasach, jej wzrok nie sięgał daleko; blokowały go wysokie peruki iwytworne kapelusze.Obejrzała już niemal połowę gości zebranych w długiejsali balowej, dalej było widać łuk nad drzwiami prowadzącymi do saloniku.Wyprostowała szyję, spoglądając między ciała.I poczuła, jak obecność Sebastiana materializuje się tuż za jej plecami.Odwróciła się, a on ujął jej dłoń.- Mignonne, wyglądasz cudownie.Poczuła zwykły dreszcz, kiedy jego usta pocałowały wierzch jej dłoni izgubiła się przez moment w jego niebieskich oczach, które zdradzały ciepło,prawdziwy zachwyt graniczący z pożądaniem oraz.Zamrugała i objęła wzrokiem złotą maskę ozdobioną złotymi liśćmilaurowymi.Zamrugała jeszcze raz i zobaczyła złoty wieniec na jego głowie orazbiałą togę ze złotym haftem, okrytą purpurową szalą cesarza.- Kim.- musiała przerwać, by zwilżyć usta.-Kim jesteś?Uśmiechnął się.- Konstantynem Chlorusem.-Ponownie ujął jej rękę ipocałował.- Kochankiem Heleny.- Zmienił uścisk i pocałował ją w nadgarstek,w miejsce, gdzie pod skórą tańczył przyśpieszony puls.- A potem jej mężem iojcem jej syna.Helena oddychała z trudem.Nie potrafiła się nawet rozzłościć, nawetzmarszczyć czoła.- Skąd wiedziałeś?Uśmiechnął się triumfalnie.- Wiem, że nie lubisz oczywistych rozwiązań.Miał rację, a ona miała ochotę krzyczeć albo płakać - nie wiedziała, cobardziej.Bycie z kimś, kto tak dobrze ją zna, kto potrafi czytać w jej myślachbyło strasznie irytujące, ale z drugiej strony stano-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]