[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przykro mi, ale nie był pan uwzględnionyw programie turystycznym.- Nie, nie byłem, ponieważ jestem handlowcem prowadzącym negocjacje z waszymrządem.- %7łyczę panu powodzenia - powiedziała przewodniczka z zalotnym uśmiechem.-Jednym się to udaje, innym nie.- Chodzi o to, że mogę nie być w stanie zrobić niczego - odparł Jason odwzajemniającuśmiech.- Mówię po chińsku dużo lepiej, niż czytam.Kilka minut temu dotarło do mnieznaczenie kilku słów i uświadomiłem sobie, że mniej więcej za pół godziny mam spotkanie whotelu Pekin.Jak mogę to załatwić?- Problem polega na znalezieniu środka transportu.Napiszę panu, co potrzeba, a panokaże to strażnikom przy Dahongmen.- Wielkiej Czerwonej Bramie? - przerwał jej Bourne.- Tej z łukowymi sklepieniami?- Tak.Są tam autobusy, które zawiozą pana z powrotem do Pekinu.Możliwe, że siępan spózni, ale jak sądzę, spóznianie się jest również jednym ze zwyczajów przedstawicielirządu.- Wyjęła z kieszeni swojego mundurka, będącego kopią bluzy Przewodniczącego Mao,notes i długopis przypominający trzcinę.- Czy mnie nie zatrzymają?- Jeżeli to zrobią, proszę im powiedzieć, żeby wezwali przedstawicieli rządu -powiedziała przewodniczka.Napisała po chińsku instrukcje i wyrwała kartkę z notesu.To nie jest pańska grupa wycieczkowa! - burknął kierowca autobusu w dialekciemandaryńskim używanym przez niższe klasy, kręcąc głową i szturchając palcem w klapęmarynarki Jasona.Najwyrazniej nie spodziewał się, by jego słowa wywarły na turyściejakiekolwiek wrażenie i dlatego podkreślał je przesadnymi gestami oraz podniesionymgłosem.Było również widać, że ma nadzieję, iż jeden z jego przełożonych znajdujących siępod łukowym sklepieniem Wielkiej Czerwonej Bramy doceni jego czujność.Tak też się stało.- Czy jest jakiś kłopot? - spytał poprawnie wysławiający się wojskowy, który podszedłszybkim krokiem do drzwi autobusu i przepychał się teraz między stojącymi za Bourne'emturystami.Sposobność sama się nadarzy. - Nie ma żadnego - Jason odparł po chińsku ostrym, nawet aroganckim tonem.Odebrał kierowcy notatkę sporządzoną przez przewodniczkę i wcisnął ją do ręki młodemuoficerowi.- Chyba że chce pan być odpowiedzialny za moją nieobecność na ważnymspotkaniu z delegacją Komisji Handlu, w której kierownikiem zaopatrzenia armii jest generałLiang Taki-czy-owaki.- Mówi pan po chińsku? - wojskowy ze zdziwieniem uniósł wzrok znad kartki.- To chyba słychać.Generał Liang również mówi.- Nie rozumiem powodu pańskiego gniewu.- To może zrozumie pan powód gniewu generała Lianga - przerwał mu Bourne.- Nie znam generała Lianga, proszę pana, ale mamy tak wielu generałów.Czyzdenerwowało pana coś w czasie wycieczki?- Zdenerwowali mnie durnie, którzy powiedzieli mi, że wycieczka będzie trwała trzygodziny, a okazało się, że trwa pięć! Jeżeli z powodu ich niekompetencji nie zdążę na tospotkanie, kilku członków komisji rządowej będzie bardzo zirytowanych, a wśród nichpewien wpływowy generał z Armii Ludowej, który jest bardzo zainteresowany dokonaniempewnych zakupów we Francji.- Jason przerwał, uniósł rękę i dodał szybko, już znaczniełagodniejszym tonem.- Jeżeli jednak dotrę tam na czas, z całą pewnością wspomnę imiennieo każdym, kto mi pomoże.- Oczywiście, że pomogę panu! - oznajmił młody oficer.Jego oczy płonęły oddaniem.- Ten ciężarny wieloryb zwany autobusem będzie tam pana wiózł grubo ponad godzinę i tylkowtedy, jeżeli temu żałosnemu kierowcy uda się utrzymać na szosie.Mam do dyspozycji owiele szybszy pojazd i doskonałego kierowcę, który zawiezie pana na miejsce.Zrobiłbym tosam, ale nie powinienem opuszczać mego posterunku.- Wspomnę generałowi również o pańskim poczuciu obowiązku.- To moja druga natura, proszę pana.Nazywam się.-- Tak, proszę mi podać swoje nazwisko.Niech je pan zapisze na tym kawałkupapieru.Bourne siedział w zatłoczonym holu w lewym skrzydle hotelu Pekin.Złożona na półgazeta zasłaniała częściowo jego twarz, a jej lewy brzeg był nieco zawinięty, dzięki czemuBourne widział drzwi wejściowe.Czekał na pojawienie się Jeana Louisa Ardissonazamieszkałego w Paryżu.Jason bez trudu dowiedział się, jak brzmi jego nazwisko.Dwadzieścia minut temu podszedł do Biura Obsługi Ruchu Turystycznego i odezwał się dourzędniczki swym najlepszym mandaryńskim.- Przepraszam, że przeszkadzam, ale jestem pierwszym tłumaczem francuskiejdelegacji prowadzącej interesy z przemysłem państwowym i obawiam się, że przepadła migdzieś jedna zbłąkana owieczka.- Musi pan być świetnym tłumaczem.Mówi pan doskonale po chińsku.Co się stało zpańską.oszołomioną owieczką? - Kobieta zachichotała cichutko z ostatniego zdania.- Nie jestem tego pewien.Piliśmy kawę w kawiarni i mieliśmy właśnie omówić jegoprogram dnia, kiedy spojrzał na zegarek i powiedział, że odezwie się do mnie pózniej.Miałzamiar pojechać na jedną z pięciogodzinnych wycieczek i najwyrazniej bał się spóznić.Byłomi to nie na rękę, ale zdaję sobie sprawę, co się dzieje z gośćmi, którzy po raz pierwszyprzyjeżdżają do Pekinu.Są rzeczywiście oszołomieni.- Też tak sądzę - przytaknęła urzędniczka.- Ale co możemy dla pana zrobić?- Muszę wiedzieć, jak dokładnie brzmi jego nazwisko i czy ma drugie imię albo to, conazywają imieniem z bierzmowania - te dane muszą być umieszczone w państwowychdokumentach, które wypełnię w jego imieniu.- Ale w jaki sposób moglibyśmy panu pomóc?- Zostawił to w kawiarni.- Jason podał jej plakietkę identyfikacyjną francuskiegobiznesmena.- Nie mam nawet pojęcia, w jaki sposób dostał się na tę swoją wycieczkę. Kobieta roześmiała się beztrosko sięgając do dolnej szuflady biurka po rejestr zespisem wycieczek na bieżący dzień.- Powiedziano mu, skąd odjeżdżają autobusy, a przewodniczka nie robiła trudności,ponieważ każda z nich ma imienną listę.Te plakietki ciągle się odczepiają, więc z całąpewnością dostał tymczasową kartę uczestnika.- Urzędniczka wzięła plakietkę i przewracająckartki rejestru ciągnęła dalej: - Mówię panu, ci idioci, którzy produkują te plakietki, niepowinni dostawać złamanego juana za swoje wyroby.Mamy wszystkie te szczegółoweprzepisy, surowy regulamin i od samego początku wychodzimy na durniów.Kto taki?- Kobieta przerwała trzymając palec na zapisie w rejestrze.- Och, niech to złe duchy -powiedziała cicho i spojrzała w górę na Bourne'a.- Nie wiem, czy pańska owieczka jestrzeczywiście oszołomiona, ale muszę pana uprzedzić, że bardzo głośno beczy.Ten człowiekuważa się za kogoś niezwykle wielkiego i jest bardzo nieprzyjemny.Kiedy usłyszał, że niemamy szofera, który mówi po francusku, uznał to za obrazę godności narodowej oraz jegowłasnej - i to drugie było dla niego zdecydowanie ważniejsze.Proszę, niech pan samprzeczyta jego nazwisko.Nie jestem w stanie go wymówić.- Bardzo pani dziękuję - rzekł Jason, zaglądając do księgi.Następnie podszedł doopatrzonej napisem ,,Angielski" budkiz wewnętrznym telefonem i poprosił o połączenie go z pokojem panaArdissona.- Może pan sam nakręcić numer - odparł operator centrali telefonicznej.W jego głosiebrzmiała duma z osiągnięć technologii, jakie miał do dyspozycji.- To pokój tysiąc siedemsetczterdzieści trzy.Bardzo dobry pokój.Doskonały widok na Zakazane Miasto.- Dziękuję.- Bourne połączył się z podanym numerem pokoju.Nikt nie odpowiadał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl