[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Murry przysłał jej rozliczenie księgowe swojego konta; przyjechał na BożeNarodzenie, przywiózł pudding śliwkowy i twaróg; Teraz, gdy już jestemtutaj, wszystko będzie dobrze".Chciała, żeby dał jej ukojenie, ale go nieuzyskała.I już nigdy nie będzie się o nie starała.Mniej więcej rozumiem,0 co jej chodzi.Jest zdenerwowana.Bo ma się ukazać jej książka; boi się,że może nie dosyć zrobiła.Tak czy inaczej cieszę się z tego spotkania; takafragmentaryczna, pospieszna rozmowa ma dla mnie o wiele większe zna-czenie niż niejedna spośród dużo stateczniejszych.WTOREK, 8 CZERWCAJeden z moich dni w terenie National Gallery tam spotkaniez Clive'em lody u Guntersa obiad z Nessą.Odbyłam niezwyklebarwną podróż do Waterloo na piętrze autobusu.Rozświetlony wieczór,świeży powiew.Stara, ślepa żebraczka siedziała na Kingsway przy kamien-nym murze, trzymała w ramionach brązowego kundla i głośno śpiewała.Miała w sobie jakąś taką beztroskę, bardzo w duchu Londynu.Nieustraszo-na niemal radosna, przytulająca się do psa, jakby w poszukiwaniu ciepła.Ile już czerwców tak siedzi pod murem, w samym sercu Londynu? Jak siętu znalazła, przez co musiała przejść nie potrafię sobie wyobrazić.O,do licha, powiadam, dlaczego nie mogę wiedzieć także i tego wszystkiego?Może to ta piosenka śpiewana nocą wydała mi się taka dziwna? Zpiewałaostrym głosem, ale dla własnej przyjemności, nie dla żebraczego zarobku.Potem pojawiły się wozy strażackie także ostry dzwięk; bladożółte kaskiw świetle księżyca.Czasami wszystko ogarnia jeden nastrój; jak określićten, który wtedy panował, nie wiem był radosny, ale zarazem straszny1 przejmująco jaskrawy.Ostatnio Londyn coraz częściej mnie obezwład-nia; myślę nawet o zmarłych, którzy chodzili po tym mieście.Można by83pozwiedzać Icościoly.Przychodzi to na mnie na widok szarobiałych wieżz mostu Hungerford, nie potrafię jednak powiedzieć, co to" jest.CZWARTEK, 17 CZERWCADzisiaj dzień wyścigów na torze Ascot, co, jak myślę, oznacza zenit naj-wspanialszego sezonu dla wyższych sfer wszystkie superlatywy któremało dla mnie znaczą poza tym kiedy w pogodne popołudnie dochodzido mnie turkot kół po Piccadilly, zaglądam w przejeżdżające powozy i do-strzegam wypudrowane twarze, niczym klejnoty zamknięte w szklanychkasetkach.Trzeba być młodym, żeby dać się temu porwać.Ajednak ładnapogoda i w nas budzi nagłe przyspieszenie: wieczorne przyjęcia; Klub Me-muarowy; zaproszenia jedno za drugim.Z okazji wystawy Rogera jadłam obiad na Gordon Square: zakręciłomi się w głowie od wina i rozmów i siedziałam tam w niezbyt dobrym na-stroju.Toast na cześć Rogera trochę nietrafiony tak samo zresztą, oba-wiam się, i same obrazy, krzykliwie wypełniające pokoje, jak arkusze kolo-rowej blaszki, a żaden na razie nie sprzedany.Lytton i ja staliśmy w oknie;powiedział mi, że żyje dla ambicji; że chce wpływu, nie sławy; nie takiegowpływu, jaki wywiera Maynard, ale takiego, jaki miewają czasem panowie,na których osiemdziesiątych urodzinach wygłaszane są przemowy chcerozpowszechniać małe słówka, zatruwające olbrzymiego potwora kłam-stwa.Stwierdziłam, że to nieosiągalne.Ale wierzę, że Lytton rzeczywiścietego pragnie.Herbata u Guntersa; obiad u Nessy; i do domu, z nieco obo-lałymi wargami, spragniona wielkiego powiewu samotności, który nie byłmi dany, jako że mieliśmy na obiedzie Murrych, potem Rogera, a wczorajwieczór było u nas spotkanie Klubu Memuarowego, jestem jednak zbytśpiąca, żeby zdać z niego relację.ZRODA, 23 CZERWCABiedny Roger sprzedał tylko jakieś trzy albo cztery szkice.Oto wokół nie-zliczone obrazy, niczym brzydkie dziewczyny na wieczorku tanecznym,1 nikt nie daje za nie złamanego pensa.Nessa powiada, że Roger nie mówio niczym innym i wszyscy odchodzą od zmysłów, żeby mówić tylko to,co się mówić powinno choć co tu jest do powiedzenia poza tym, że złeobrazy się nie sprzedają?1920841920 WTOREK, 29 CZERWCAWróciliśmy z Rodmell, które nas tym razem zawiodło, jakby kielich rozko-szy uniesiony do ust został nam nagle wytrącony z ręki.Jeden dzień zjedlinam Barbara i Saxon.Biedna Barbara ma już ustalone rysy przedwczesnejdojrzałości.Jej życie jest tak ciężkie i nudne, że aż bierze litość bo wy-daje się, że nie ma już przed nią żadnego wyboru.Najpierw Nick, potemdziecko i linie życia całkowicie już wyryte, ręką Losu chyba, bo nie jestw stanie ich przekroczyć.Nasze pokolenie codziennie doznaje efektówtej krwawej wojny.Nawet ja, z powodu zakutych łbów w Westminsterzei Berlinie, piszę recenzje zamiast powieści.Saxon w nastroju lekkim i we-sołym.Kuchnia, moim zdaniem, chyba wyszła dobrze, no ale ostatecznieto nie ja jestem kucharką.WTOREK, 6 LIPCAJak zwykle za dużo do opisania, ale też harujemy jak wyrobnicy przyoprawianiu Morgana [ Historii syreny"] i nie mamy czasu na błahostki.Rozrywki wciśnięte w dogodne szpary.Wygląda na to, że Morgan możeokazać się przebojem, choć, jako krytyk, naprawdę nie widzę, z jakiegopowodu.WTOREK, 13 LIPCAOch, ta służba! Och, te recenzje! Nelly przez ostatnich dziesięć dni oscy-luje pomiędzy łzami i śmiechem, życiem i śmiercią: jeśU tylko poczuje ja-kiś ból, nie może wytrzymać, żeby nie posłać po L.albo po mnie, i musi-my zapewniać ją, że nie jest to ból śmiertelny.Następnie płacze.Już nigdy,nigdy, nigdy z tego nie wyjdzie, mówi.Przyjeżdża doktor.Nieskończonaliczba pigułek.Poty, bezsenna noc, i od nowa.A nie dzieje się nic pozatym, co każde z nas nazwałoby drobnym kłopotem wewnętrznym i na cowzięłoby się po prostu tabletkę.To zachęca nas do przyjmowania zapro-szeń, ponieważ ktokolwiek by się u nas pojawił, to atmosfera od razu siada.Ale gdzieśmy to byli? Tak naprawdę to widzę się tylko nieustannie zajętąprzecinaniem okładek.A jeśli chodzi o, och, recenzje! minęlyjuż chyba trzy tygodnie, od-kąd dodałam choćby słowo do Pokoju Jakuba".Jakja mam to skończyćw takim tempie? Ale to wszystko moja wina po co robię Wiśniowy sad84! i Tołstoja dla Desmonda? Po co biorę się za ptasią ustawę* dla Ray? OdI przyszłego tygodnia niczego się już nie podejmuję.Monks House, RodmellPONIEDZIAAEK, 2 SIERPNIAZwięto bankowe.Jestem w trakcie pieczenia ciasta i szukam w tej stro-niczce ucieczki, żeby zapełnić chwile pieczenia i wkładania chleba do pie-ca.Sezon zakończył się nam niespodziewanie; opadła kurtyna, choć niebojeszcze ciągle jasno oświedone.Gdybym nie wstydziła się swojego egoty-zmu, nadałabym dosłowne znaczenie tej metaforze biorąc pod uwagę,że jestem zmuszona wyjść z wielkiego przyjęcia Nessy o jedenastej, żebydotrzeć do domu, nie przeszkadzać L.i przygotować się do pakowaniai wyjazdu następnego ranka.Biedny L., przez ostatni miesiąc dosłowniezajeżdżony, w końcu przyznał się do zmęczenia i autentycznie znalazł sięna skraju wyczerpania.Hogarth Press jako hobby rozwijało się naprawdęzbyt żwawo i bujnie, żeby dało się je nadal prowadzić wyłącznie na zasa-dzie pracy własnej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]