[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.a samSharna pożera ich dusze.- Uśmiechnęła się posępnie.- Nazywają to Wspólną Ucztą".Bahzell usłyszał, jak ktoś za nim się krztusi, a twarz Gharnala pokryła się trupią bladością.Choć młodzi - wszyscy ochotnicy widzieli rzez i grozę wojny, ale to, co opisała Kaeritha, byłodaleko gorsze.Nie to, żeby ktokolwiek wątpił w jej słowa.Dziwnym trafem zostałazaakceptowana najszybciej z towarzyszy Bahzella, gdy tylko Koniokradowie zobaczyli, jaktrenuje.Wojowniczki Sothoii nie nosiły zbroi, a ich technika walki dwoma mieczami różniłasię nieco od stosowanej przez Kaerithę, ale była na tyle zbliżona, by Koniokradowie, którzyzetknęli się z wojowniczkami, krzywili się na ich wspomnienie.To wystarczyło, by rozproszyćwszelkie wątpliwości co do stosowności robienia z kobiet wojowniczek, a entuzjazm, z jakimstawała z każdym z nich w szranki, zrobił resztę.Jak odkryła, pojedynkując się z Bahzellem,pomimo niespotykanego u kobiet wzrostu i siły, odznaczała się i tak zbyt lichą posturą, bypotykać się z hradani a zwłaszcza Koniokradem - na równych warunkach.Ale jak podczastych samych pojedynków odkrył Bahzell, każdy hradani, który nie podchodził do niej znajwyższym szacunkiem (i ostrożnością), wkrótce leżał plackiem na ziemi z mieczemprzystawionym do szyi.Z wyjątkiem Hurthanga ani jednemu nie udało się pokonać jej wpierwszym starciu i to pomimo tego, że przyglądał się, jak daje łupnia jego poprzednikom.Sytuacja uległa zmianie, gdy przyzwyczaili się do jej stylu walki, ale i tak nieustraszeniestawiała czoła wojownikom o dwadzieścia procent wyższym od siebie, narażając się naewentualne siniaki, zwichnięcia i złamania kończyn.i pomimo niższego wzrostu wcale niepozostawała im dłużna.Bahzell podejrzewał, że jej wyjątkowa uroda (jeśli zapomnieć okrótkich uszach) też w niczym nie przeszkadzała, choć żaden z mężczyzn, którzy do niegoprzystali, nie byłby na tyle nieroztropny, by wspomnieć o tym, gdy znajdowała się w zasięgugłosu.A wrodzony im szacunek do kobiet niewątpliwie też się do tego przyczynił.Brandark rzecz jasna cierpiał z powodu piętna Zakrwawionego Miecza, ale przynajmniej byłhradani.Koniokradowie dobrze wiedzieli, kim był i jakie motywy nim kierowały - nawet ci,którzy nienawidzili go tak jak Gharnal.Ale Vaijonowi nie potrafili przypiąć żadnej łatki.Był zniego taki ni pies, ni wydra - obcy nie będący ani hradani, ani kobietą, który jak dotądopanował słownictwo hradani w bardzo ograniczonym stopniu, a którego akcent i manierywydawały się jego gospodarzom.zniewieściałe.Oddanie Bahzellowi działało na jegokorzyść, a sam Bahzell był niezmiernie zadowolony, że jego współplemieńcy nie spotkalinigdy dawnego Vaijona, ale mimo to podchodzili do niego z ostrożnością i - jak podejrzewałBahzell - z pewną skrywaną pogardą.Choć według ludzkich standardów Vaijon był wysoki ipotężnie zbudowany, wśród hradani wyglądał jak nieopierzony wyrostek, co tylko podkreślałojego młody wiek, a zaskoczenie, że zostali pobici przez kobietę, które sprawiło, żezaakceptowali Kaerithę, nie miało zastosowania w jego przypadku.Na szczęście Vaijon zdawał się znosić to całkiem dobrze - lepiej niż na przykład Brandark.Wyglądało to niemal tak, jak gdyby młody rycerz zdecydował, że drwiny, jakie stroją sobie zniego jego gospodarze, były kolejnym przejawem pokuty za jego własną pogardę dlapomysłu, że hradani może zostać wybrańcem Tomanaka.Bahzell uważał, że nie było w tymnic złego, ale modlił się w duchu, by ktoś nie posunął się za daleko.Vaijon był pod wielomawzględami reformowalny, ale istniały pewne granice, a gdy ktoś raz je przekroczył.Koniokrad zdecydował - po raz kolejny - że nie będzie się nad tym zastanawiał.Ani nadtym, że Brandark może stracić panowanie nad sobą.Najwyrazniej Tomanak zapomniałwspomnieć o większej ilości aspektów bycia wybrańcem, niż Bahzell to sobie początkowouświadamiał, utrzymanie zaś spokoju w tej grupie zajmowało wysoką pozycję na ich liście.- A więc dobrze - powiedział, otrząsając się z zadumy.- Wydaje się, że miejsce, któregoszukamy, jest gdzieś tutaj.- Zastukał w obszar pokazany przez Brandarka.- Teraz trzeba tylkotam pójść i je znalezć.- A niby jak zamierzasz to zrobić? - zapytał kpiąco Hurthang.- Na mapie ten obszar wydajesię mały, Bahzellu, ale coś mi się widzi, że może okazać się nieco większy, gdy będziesz brnąłw śniegu, kryjąc się przed patrolami Churnazha!- Tak, to prawda - przyznał mu rację Bahzell - ale mam wrażenie, że wystarczy, bym tylkozbliżył się do tego miejsca, a wyczuję je tutaj.- Tym razem postukał się w skroń, a Hurthangsceptycznie poruszył uszami.- Wyczujesz, tak? Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało tak, jak gdybym nie dowierzał twoimsłowom, Bahzellu, ale chciałbym, abyś mi to lepiej wyjaśnił.- Nie winię cię za to, ale to nie jest coś, co można tak naprawdę wyjaśnić.- Bahzellnachmurzył się, pocierając brodę ręką.- Mam to, odkąd złożyłem Przysięgę Mieczy - podjąłpo chwili.- Tak jak ten miecz.Dotknął ogromnego miecza opartego o stół obok niego i jedna czy dwie ręce zadrżały, jakgdyby ich właściciele chcieli odczynić zły urok.Bahzell demonstrował już umiejętnośćprzywoływania miecza, aby udowodnić swój status wybrańca.Większość ochotników była podwrażeniem, ale wielu pozostało nastawionych sceptycznie, odłożył więc ostrze i zachęciłwszystkich, którzy mieli na to ochotę, by spróbowali go podnieść.Kilku - włączając w toHurthanga - przyjęło wyzwanie.i prawie nabawiło się przepukliny, usiłując go unieść.Kiedybez najmniejszego wysiłku wziął miecz do ręki i podał Kaericie, która odebrała go z łatwością,nawet największe niedowiarki musiały uznać, że naprawdę jest wybrańcem Tomanaka.Wciąż jednak nie wiedzieli, dlaczego po upływie dwunastu stuleci Tomanak miałby naglechcieć dać złamanego kormaka za to, co działo się z hradani, ale w tej chwili ważniejsze byływieści o działalności Sharny wśród Navahkczyków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]