[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu Ryan odłożył pędzel ipowiedział:- Przerwijmy na chwilę.Pewnie zdrętwiałaś od tak długiego siedzenia.- Chętnie rozprostuję kości - podchwyciła jego propozycję,wystawiając się z rozkoszą na promienie letniego słońca, które zalewałopracownię.Nagle zauważyła, że Ryan jest w nią wpatrzony.Jego oczypociemniały, a dłoń zacisnął kurczowo na krawędzi sztalugi.Sercezaczęło jej bić gwałtownie.Poczuła, że Ryan jej pragnie i że onaodwzajemnia jego pragnienie.Ale w chwilę pózniej jego twarz byłaobojętna i tonem niemal zdawkowym spytał:- Napijesz się kawy? A może wina?- Poproszę wino.Z trudem panowała nad głosem i miała nadzieję, że alkohol pomoże jejzmniejszyć napięcie.Ryan wyszedł do kuchni, a ona zaczęła krążyć popracowni, by uwolnić się od zmysłowego podniecenia.Spoglądała należące wszędzie prace Cassidy'ego, z których jedne były ukończone, ainne ledwie rozpoczęte, ale wszystkie budziły w niej podziw dla talentu,z jakim potrafił uchwycić osobowość portretowanych ludzi i ich cechyfizyczne.Była pochłonięta oglądaniem rysunków twarzy starszej kobiety.Gdy usłyszała, jak Ryan wchodzi z winem, odwróciła się i wykrzyknęła zentuzjazmem.- Są wspaniałe!- To Mona.Z taką twarzą trudno o porażkę.Podszedł i z ciepłymuśmiechem wziął z jej ręki rysunki.Przedstawiały kobietę okołosiedemdziesiątki, która musiała być kiedyś olśniewająco piękna, a terazjej twarz rzezbiły zmarszczki.- Czy nie jest urzekająca? - mówił, patrząc na Annę, a w jego oczachmalował się zachwyt.- Nigdy nie pomyślałabym, że to powiesz.Sądziłam raczej, że znienawiścią traktujesz te wszystkie.- wskazała zmarszczki na twarzyMony.- Czy naprawdę nie interesowało cię zacieranie śladów działaniaczasu, wygładzanie zmarszczek i utrzymywanie wyglądu w stanieponadczasowej młodości?- Nie myślę w ten sposób.Pragnę wydobyć z każdej kobiety, także zmężczyzny, to, co w nich najbardziej interesujące, stosownie do wieku.Nie chcę, by kobieta, która jest blisko osiemdziesiątki, wyglądała jaknastolatka.Nie rozumiem, jak w ogóle można martwić się tym, że twarzzmienia się wraz z wiekiem.Zmarszczki wydobywają osobowość, nadajągłębię.Popatrz na nią.Była kiedyś zachwycającą dwudziestolatką, a terazjest jeszcze bardziej zachwycającą starszą panią.Upływ czasu i przeżyciaodcisnęły się na jej twarzy i nadały jej nowe piękno.Właśnie dlategochciałem ją namalować.Ryan mówił ciepłym głosem, a Anna słuchała go z wielką uwagą.Patrzyli sobie głęboko w oczy i rozumieli się tak dobrze, że pomyślała, iżczas stanął w miejscu i tylko oni są na świecie, zdolni rozmawiać ze sobąbez słów.Nagle rozległ się dzwięk telefonu, który przywrócił ich z powrotem dorzeczywistości.Na twarzy Ryana dostrzegła żal, a ona czuła się wybita zrytmu.Gdy poszedł odebrać telefon, zastanawiała się, jak to wszystkomogło się zdarzyć.Jak mogła osiągnąć tak intymne porozumienie zmężczyzną, którego przecież się bała i którego nienawidziła? Wciążpróbowała doszukać się w tym jakiejś ukrytej logiki, gdy zjawił się Ryan ioznajmił, że dzwoniła Gillie.- Przepraszam, ale wyleciało mi z głowy, że obiecałem pomócwieczorem Gillie w centrum - powiedział.- W centrum? W centrum dla młodzieży? - zapytała ostrym tonem.Zdała sobie sprawę, że zniszczyła w ten sposób momentporozumienia i jedności, który ich przed chwilą połączył.Wiedziała to,bo Ryan zmrużył oczy i czuła, że oddalił się od niej.Było jasne, żewspierał aktywnie projekt Gillie, ale nie przypuszczała, że był osobiściezaangażowany w działalność centrum.Pomyślała jednak, że po tym, coprzeżyła z nim przed chwilą, Ryan nie zaskoczy jej już niczym.- Tak.Niektóre dzieci są naprawdę uzdolnione plastycznie.Przyrzekłem Gillie, że będę im pomagał, kiedy tylko będę mógł.Ta pauza nasunęła Annie dziwne przypuszczenie, że Ryan zbiera sięna odwagę, by zakomunikować jej coś ważnego.Ale lekki ton, jakim wkońcu zaproponował, by poszła z nim do centrum, jeśli ma na to ochotę,upewnił ją, że się myliła.- Nie, nie mogę - odpowiedziała natychmiast.- Naprawdę jestembardzo zajęta.Musiałam się niezle nagimnastykować, by tu dzisiajprzyjść.Powiedziała sobie, że wystarczająco przykre było już to, że musiała znim spędzić popołudnie.Jednak uczciwie mówiąc, wcale nie czuła się wpracowni Ryana zle, wyjąwszy spięcie z powodu Rory'ego.Myszkowaniepo tym interesującym wnętrzu sprawiło jej ogromną frajdę, a Ryanofiarował jej wspaniałomyślnie swój czas, odpowiadając cierpliwie namnóstwo pytań.Wcale nie musiał tego robić i znosić napadów jej złegohumoru, choć chciał ją obserwować przed malowaniem.Musiała jakośzłagodzić kategoryczny ton, jakim odmówiła pójścia z nim do centrum.- Teraz nie mogę, ale może innym razem - dodała spokojniej.W rzeczywistości tak bardzo chciała z nim pójść, że przestraszyła siętego.Czuła się tak, jakby jej dotychczasowy świat rozpadł się na kawałki.Musiała mieć trochę czasu, by uporządkować myśli i dlatego odmówiła.- Kiedy chciałbyś spotkać się ze mną znowu?- Więc wciąż jesteś skłonna mi pozować?W jego głosie dzwięczała nieprzyjemna nuta.Anna pomyślała, żepozwoliła sobie na chwilę słabości, że zapomniała, dlaczego tuprzychodzi.Posmutniała i po chwili odpowiedziała.- O tak, jestem skłonna.Biorąc pod uwagę twoją grozbę szantażu niemam przecież wyboru.- Nie, nie masz - powiedział twardo.Wyzbyła się już ostatecznie złudzeń.Była zrozpaczona i przerażona.Azatem tylko jej się wydawało, że odczuwali to samo oglądając portretMony.- Lepiej będzie, jeśli powiesz mi, kiedy mam przyjść - odrzekła równietwardo.Ryan westchnął ciężko i przez zaciśnięte usta rzucił pytanie.- Dlaczego tak sobie uprzykrzasz pozowanie? Przecież to wcale niemusi być takie nieprzyjemne.- A jest inna możliwość?- Spróbuj być przyjacielska.- Przyjacielska? Wobec ciebie? Wolałabym pocałować kobrę!W oczach i głosie Ryana był lodowaty chłód.- Wyglądasz teraz jak twój ojciec, który miał wypisane na twarzy, żesama bliskość Cassidych kala go.Zawsze z taką beztroską umniejszałinnych, a była to wyjątkowa arogancja w przypadku kogoś, kto tak skalałwłasne życie.- Nie wyrażaj się w ten sposób o moim ojcu! Wiem, że zawsze gonienawidziłeś.- Jesteś bardzo skora do rzucania wokoło oskarżeń o nienawiść -przerwał jej z ironią.- Z tą nienawiścią to nieprawda, ale owszem,pogardzałem nim.- Ty śmiałeś nim pogardzać?! Mój ojciec był wspaniałym człowiekiem,inteligentnym i bardzo wrażliwym, kimś, kto miał nie tylko życiowegopecha.- To tylko zdanie Edwarda Millera - uciął jadowicie.- To wersja, wktórą ty miałaś wierzyć, ale ja widziałem kogoś całkiem innego.Człowieka, który miał wprawdzie pewne godne podziwu zalety, ale nieumiał stawić czoła niepowodzeniom, bo nigdy nie próbował seriowalczyć.W końcu doszło do tego, że obraz rzeczywistości EdwardaMillera był kompletnie wypaczony, ale przecież widział wszystko przezszkło osuszonej do dna butelki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]