[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Chodzi panu o dokumenty, to zrozumiałe rzekłDaniłowicz. Nie powiedział pan jednak, co było powodem, żeszedł pan w nocy za tym człowiekiem aż na Długą.To przecieżładny kawałek drogi.A potem wszedł pan za nim do pustegodomu, wspinał się po schodach, w ciemności, aż na drugiepiętro.Po co? Nie wiem.Byłem pijany Skolnicki lekko wzruszyłramionami. Wprawdzie to wszystko stało się dwa dni temu, ściślemówiąc: półtora dnia, ale chyba trochę pan jednak pamięta? Major zawiesił głos, były w nim jakieś nutki ironiczne, któredyrektor wyczuł i bezsilnie zagryzł wargi.Wtedy w nocy wywiadowcy odwiezli go do domu,sprawdzając w ten sposób, kim jest i gdzie mieszka, ale już wpołudnie następnego dnia, kiedy z wysiłkiem próbował skupićmyśli na konferencji w zjednoczeniu, do fabryki zadzwoniono zKomendy Miasta, aby pofatygował się od razu albo najpózniejna drugi dzień, w pilnej sprawie.Sądził nawet, że znalezionoportfel i ucieszył się w pierwszej chwili, zaraz jednak przyszłyrefleksje, jak się okazało słuszne.Przyszedł, bo nic innegomu nie pozostało, właściwie zupełnie nie przygotowany na tęrozmowę, która była bezsensownym kołowaniem obok zasadni-czego tematu, tak uważał.Nie wiedział, że czekali od dawna napodobną okazję i że ten zasadniczy temat w ich pojęciu wygląda zupełnie inaczej.Dlatego zaprosili go na rozmowęwłaśnie tu, a nie do dzielnicy, zresztą gdyby chodziło tylko oportfel z dokumentami, otrzymałby pewnie pisemne wezwaniealbo dostarczono by do domu. Musiał być przecież jakiś powód, dla którego pozostawiłpan swoją towarzyszkę w szatni, zamiast odwiezć ją na Osiedle odezwał się nagle kapitan Szczęsny. Bardzo długo czekałana taksówkę.Skolnicki drgnął, poczerwieniał lekko, zaraz jednak twarzjego przybrała ostry wyraz. Można wiedzieć, czemu zawdzięczam obserwowanie przezwaszych ludzi mojej skromnej osoby? spytał na pozórspokojnie. ch, to był przypadek.Ciekawe jednak, dlaczego paniKałęcka w rozmowie z nami zaprzeczyła bliższej znajomości zpanem, dyrektorze.Nie bardzo wiemy, czym się powodowała,bo przecież znajomość taka w niczym jej nie kompromituje. To sprawa wyłącznie między panią Kałęcką a mną.Wolnojej było przyznać się albo nie przyznać.zresztą, cóż to wasobchodzi? Milicja nie ma już innych spraw, tylko mojeprywatne znajomości? Po co pytaliście panią Kałęcką o naszewzajemne stosunki? Jakim prawem? Ja złożę skargę do ko-mendanta na takie postępowanie! No, dobrze powiedział Daniłowicz, jakby nie słysząctego wybuchu. Zdaje się, że musimy porozmawiać inaczej.Nie chodzi nam w tej chwili o skradziony portfel, tym sięzajmie komenda dzielnicowa.Chodzi o-coś o wieleważniejszego.Na panu, dyrektorze, ciąży bardzo poważnyzarzut.W pańskim interesie. Jaki zarzut? przerwał gwałtownie. Cóż, nie będę ukrywał, że widziano pana parokrotnie naOsiedlu właśnie wtedy, kiedy nastąpił napad na samotnąkobietę.Pewnie pan słyszał, że w kilku przypadkach kobiety tezostały zamordowane.Między innymi, Ewa Zwietlik.Innapańska znajoma, jak się okazało dość bliska.na tyle bliska, żew nocy ściąga ją pan telefonicznie do lokalu, aby zabawiałapańskich gości.więc ta znajoma, Grażyna Kałęcka, równieżzostała napadnięta, na szczęście zbrodniarzowi tym razem sięnie udało.Skolnicki słuchał z twarzą pobladłą, nerwowe wyłamującpalce, chciał przerwać, ale major powstrzymał go ruchem ręki.Kiedy skończył, dyrektor siedział dłuższą chwilę, jak otępiały.Wreszcie rzekł cicho: Więc milicja też myśli, że ja.To przecież absurdalne.Ipotworne! A kto tak myśli oprócz milicji? spytał Szczęsny z kąta. Ten. Skolnicki umilkł, zaciął usta.Major podsunął mu papierosy i zapałki, uważnieobserwując jego twarz.Tak jak i Szczęsny, czuł, że zbliżyli sięo krok do sedna sprawy i bał się, że jedno nieostrożne słowomoże ich znowu oddalić.Lawirowanie z tym człowiekiem byłotrudne i męczące, przez cały czas pamiętał, że siedzi przed nimznany, ceniony kierownik wielkiego przedsiębiorstwa pań-stwowego, odznaczony i wielokrotnie wyróżniany, na pewnonie bez przyczyny, nie bez zasług.Wiedział też, że jest to zwykłyczłowiek, pełen wad i zalet, kobieciarz, amator lokalirozrywkowych, porywczy i ambitny, przy tym ogromnieustosunkowany.To wszystko trzeba było wziąć pod uwagę, za-nim padnie formuła: podejrzany o morderstwo. Mogę dokończyć? Kapitan wstał, podszedł bliżej. Takmyśli człowiek, za którym szedł pan w nocy na Długą.Gra była ryzykowna.Musiał jednak zaryzykować, innejszansy nie widział.Musiał wiedzieć.Skolnicki zwiesił głowę.Był przerazliwie zmęczony, napięcietych kilku tygodni po śmierci Ewy, trzymanie się w żelaznychkarbach całym wysiłkiem nerwów, mnóstwo proszkównasennych, które niewiele pomagały wszystko to dało terazznać o sobie, nie pozwalało skupić się, umiejętnie ważyć słowa iodparowywać uderzenia. Nie jestem przestępcą powiedział, nie patrząc nanikogo. To dla mnie samego jest jakieś.Przetarł oczy, czuł pod powiekami ucisk, jakby coś napierałona gałki oczne od wewnątrz, podchodziło aż do skroni, potemzamieniało się w nieznośny ból głowy.Pomyślał przelotnie, żepowinien pójść do lekarza. Nie rozumiem tego rzekł bezradnie.Zapragnął nagle,aby rozwiązali ten problem za niego, mógłby wtedy odpocząć,zająć się fabryką. Nie jestem przecież waszym wrogiem dodał, na pozór bez związku. Razem.to jest jednaplatforma, w końcu.powinno nas coś łączyć.Nic wiem, jak tosię stało, że znalazłem się. Może rozwiążemy to wspólnie zaproponowałDaniłowicz. Napije pan się kawy? Chętnie.Sekretarka wydziału przyniosła trzy szklanki z kawą, cukier, aprzy okazji podsunęła majorowi delegację do podpisu.Kiedywyszła, Skolnicki zaczął mówić.Opowiedział o znajomości zGrażyną Kałęcką i Ewą Zwietlik, a także z pewną nauczycielkąz Osiedla, Barbarą Borcz.Ponieważ mówił nieskładnie,przeskakując czas i miejsce, niełatwo im było połapać się, któraz tych kobiet była pierwszą, a która ostatnią, w końcu jakoś touporządkowali chronologicznie.Wyszło, że z nauczycielkąspotykał się jeszcze latem, jesienią obiektem zainteresowaniastała się Kałęcka, po niej zaś dopiero Ewa Zwietlik.Major zadumał się na chwilę nad szybkim tempem zmianytych zainteresowań, co przy intensywnej pracy w fabryce chybanie było łatwe. Musi pan przyznać, dyrektorze powiedział Szczęsny że wszystkie te trzy kobiety zostały napadnięte, a jedna z nichzamordowana.Właśnie te, z którymi pan utrzymywał bliższąznajomość. Nie wiedziałem, że na Barbarę.to jest, na panią Borcz teżbył napad. Pierwszy z serii.Proszę się nie dziwić, że będziemy musielidokładnie sprawdzić, gdzie pan był wtedy.To nasz obowiązek.Zwłaszcza, że widziano pana, a także fabryczny samochód,niedaleko miejsca, w którym została zabita Ewa Zwietlik,właśnie w tym dniu i o tej godzinie. To nieprawda! rzekł Skolnicki ze zdumieniem. Wcalemnie wtedy nie było na Osiedlu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]