[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nic.Trzeba czekać.Rano coś się pewno okaże. Nic się nie okaże odparła Teresa z uporem.I rzeczywiście nic się nie zdarzyło.Dowiedzieliśmy się w parę dni pózniej, że Albin, tortu-rowany, uparcie trzymał się pierwszej wersji swych zeznań: że jest samoukiem, że ukaefkęzbudował za pieniądze, bo musiał zarobić, że z żadną organizacją nie miał do czynienia, gdyżjest za chorowity, a lampy radiowe kupił przed rokiem od nieznanego żołnierza na Okęciu.46Podobno opisał tego żołnierza tak dokładnie, że nawet gestapowscy skłonni byli mu uwie-rzyć.W kilka tygodni pózniej ujrzeliśmy jego nazwisko na czerwonym plakacie, wśródagentów Londynu i Moskwy, przewidzianych do ułaskawienia, ale i do rozstrzelania, gdybysię miały powtórzyć bandyckie akty przeciwko niemieckiemu dziełu odbudowy.Rozstrzelanogo z całą grupą na Pięknej, ze związanymi z tyłu rękami i zagipsowanymi ustami, by nie mógłwykrzyknąć Niech żyje Polska! Gdyby nawet z góry nas uprzedzono o dacie i miejscu eg-zekucji, nie moglibyśmy tego zobaczyć: żandarmi opróżniali całą ulicę, ofiary dowożono wzamkniętej budzie, stawiano pod murem, zabijano długą serią, ciała wrzucano do budy i całakawalkada pośpiesznie znikała.Pozostawały tylko nie zmyte do końca plamy krwi na chodni-ku oraz ślady kul na murze. Nie nocujesz w domu, prawda? zapytała Teresa. Może byśmy gdzież wyjechali? zaproponowałem. Do Wenecji zdecydowała Teresa. Bardzo mi ją pięknie opisałeś. Niestety, minął już sezon.W pazdzierniku padają deszcze, a plac Zwiętego Marka wodazalewa po kolana.Do Wenecji pojedziemy na wiosnę.Proponuję ci parę dni w Kazimierzu.To bardzo piękne miasteczko.Podróż pociągiem trwa nie dłużej niż dziesięć godzin. To byłoby wspaniale! ucieszyła się Teresa. Lubię polski renesans, a poza tym uwiel-biam jesień.Te żółcie i czerwienie czynią mą duszę szlachetniejszą i tak mnie poruszają, żekochałabym każdego, kto by się nawinął.Zatrzymaliśmy się na rogu Zwiętokrzyskiej i Nowego Zwiatu.Ową rozmowę o podróżachwzniecił wielki napis, zawieszony nad byłą kolekturą loterii państwowej: Jedz z nami doNiemiec! Dawniej nad tym parterowym domkiem świecił sławny na całą Warszawę neon: Szukasz szczęścia, wstąp na chwilę! Tego hasła nie śmieli jednak wykorzystać właścicieleowego biura podróży.Zachwalali komfortowy przejazd, łagodny klimat, piękno krajobrazów,uroki pracy na roli czy w zbrojeniowej fabryce oraz hojną zapłatę; miejsc do wyboru posia-dali zatrzęsienie w każdej części Niemiec.Nigdy nie widziałem, by ktokolwiek tam wchodził;nadrealistyczne biuro nie dostarczyło ani jednego parobka, by zastąpił chłopaków w hełmachzajętych po całej Europie.Szły więc łapanki po kraju i wyjeżdżali tysiącami podróżnicy mi-mo woli, w bydlęcych wagonach, trzymani pod lufami. A może do Niemiec? zapytałem. Może do Norymbergii na Stwosza? Do Monachiumna ciemne piwo? Do Drezna zobaczyć Madonnę? A może do Baden-Baden podreperowaćwyczerpany organizm? Do jutra powiedziała Teresa. Nie mamy co udawać.Wcale nie jesteśmy weseli.Uścisnąłem jej rękę, jasne oczy błysnęły w mroku i rozeszliśmy się w swoje strony.Po-czułem się strasznie sam.Gdyby mnie teraz złapali, Teresa chodziłaby tak jutro z Gustawem,myśląc o mnie i zapewniając, że nie sypnę.Pewno łza zakręciłaby się jej w oku, ale codziennedziałanie szybko kazałoby jej zapomnieć i może by tylko pożałowała w samotności, że niedała mi chwili spełnienia, zanim nie odszedłem w nicość.Ta myśl nieco mnie pocieszyła.Wskoczyłem do tramwaju i dojechałem do rogu Alei Ujazdowskich i Pięknej.Tu nasta-wiali bunkrów, kozłów hiszpańskich i zasieków, bo dzielnica była niemiecka i mieszkaliwszyscy szefowie terroru.Szedłem krokiem pewnym, jak człowiek tak przyzwyczajony dowidoku wartowników z bronią wycelowaną do strzału, że nie zwraca na nich najmniejszejuwagi.Minąłem Aleję Róż, skręciłem w Koszykową i dotarłem do oazy przedwojennego luk-susu: do Alei Przyjaciół.Zbudowano tu przed wojną najświetniejsze mieszkania dla bogatych,szczyt ówczesnej nowoczesności, a komorne przekraczało znacznie miesięczną pensję prze-ciętnego urzędnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]