[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim doszli do sklepów, Bob już z trudem łapał powietrze.Otworzył z trzaskiemdrzwi posterunku i wrzasnął na Danielsa.Ubrany w mundur koloru khaki policjant wytoczył się z tylnego pokoiku z nabrzmiałąod snu twarzą i zdumionym wzrokiem.- Co się dzieje?- Wsiadaj do samochodu!!! - ryknął Kent.Springer trzymał drzwi, żeby się nie zamknęły, i spoglądał z niepokojem na zbliżającysię tłum.Charlie gwałtownie potrząsnął głową i natychmiast otrzezwiał.Przeszedł kołodoktora i burmistrza mrucząc:- Drzemałem.Przez cały dzień!Kiedy Springer, Kent i Daniels wśliznęli się od strony chodnika do zaparkowanegoprzy krawężniku wozu patrolowego, ludzie właśnie zdążyli do niego dotrzeć.- Odetnijmy im drogę -- warknął Bob.Ciągle sapał i Alan obawiał się, że pośpiechmógł okazać się dla jego przyjaciela zgubny.Charlie uruchomił silnik, jednym ruchem włączył sygnał i migające światła i zdołałruszyć, zanim tłum zablokował im drogę.Rozzłoszczeni ludzie zaczęli walić w dach autapięściami; niewielu jednak potrafiło wytrzymać ryk syreny na tyle długo, żeby móczablokować samochód.Daniels przejechał przez oczyszczoną hałasem przestrzeń i wydostałsię na wolną jeszcze od tłumu część ulicy.Dwa samochody, które wyłoniły się zza zakrętuprzy kościele, przytuliły się do krawężnika, kiedy ich kierowcy zobaczyli maszerujące rzeszeludzi.Doktor kulił się od dzwięku wyjącej syreny i patrzył na Danielsa.Policjant był takniepokojąco młody.Charlie spojrzał w lusterko wsteczne i przyspieszył widząc, że idący na przedzieniebezpiecznie się zbliżyli.- Co się stało? - zapytał.- Kiedy poszedłem, wszystko było w porządku.Kent, walcząc z zadyszką, odpowiedział krótko:- Bractwo zabrało ze sobą dzieci.Rodzice chcą, żeby wróciły.My jesteśmy w środkutej zawieruchy.Daniels długo patrzył w lusterko.Springer zauważył, że policjant zagryza wargi.- Myślę, że nie uda mi się ich tutaj zatrzymać - ocenił sytuację Charlie.Zadepczą nas.- Po prostu oddzielajmy ich od siebie - powiedział doktor.Marsz pod górę powinienostudzić ich zapał.Posterunkowy skręcił w drogę Spotting Mountain.Pod wiszącymi nad ich głowamigałęziami drzew było już ciemno.Wyłączył syrenę i zapalił reflektory.Snopy światłaoświetliły tylną straż kolumny sekciarzy.- A co będzie, jeżeli się nie uspokoją do czasu, kiedy tam dotrzemy? - spytał Kent.-Są nielicho zdenerwowani.Ten skurczybyk po prostu wziął ze sobą ich dzieci, jakby byłyjakimiś marionetkami.- Burmistrz patrzył posępnie w bok.- Jeszcze półtora kilometra -powiedział.- Co to są za ludzie, żeby tak po prostu zabrać wszystkie dzieciaki?- Jaki skurczybyk? - chciał się dowiedzieć Daniels.Alan i Bob wyjaśnili mu.- Numer Jeden? - upewnił się policjant.- Tak myślałem, że któregoś dnia się pojawi.- Ale zamieszanie - skwitował Kent,Maszerujące pod górę w narastającej ciemności grupy oddzielało teraz mniej niżdwieście metrów.Daniels dodał gazu, aż znalezli się tuż za kolumną sekciarzy.Zajmowałacałą szerokość wąskiej, ograniczonej rowami drogi, tak że wyprzedzenie jej byłoniemożliwością.- Chciałbym móc ich zatrzymać, zanim wejdą do środka.- Tylko my ich rozdzielamy - ostrzegł Springer.Bezskutecznie usiłował wyłowićwzrokiem szczupłą sylwetkę Samanthy.Dzieci znajdowały się jednak poza polem widzenia,zasłonięte przez szereg potężnie zbudowanych mężczyzn - tylną straż, która wspinała sięspokojnym krokiem po pochyłej drodze nie oglądając się za siebie.- Musimy zostawić to im - powiedział Charlie.- Kiedy coś robią, robią dobrze.Spójrzcie na tych facetów.Każdy, kto ich dopadnie, będzie tego wkrótce żałował.W tym momencie ścigający rozstąpili się i spomiędzy nich wyjechało kilkasamochodów, trąbiących przerazliwie.Kierowcy próbowali wyprzedzić wóz policyjny.Daniels błyskawicznym ruchem skręcił kierownicą i zahamował gwałtownie, wprawnieblokując im drogę.Opuścił szybę i zwrócił się uprzejmie do pasażerów pierwszegosamochodu, że aresztuje ich rano, jeśli nie zabiorą stąd swoich tyłków.Siedzący w środkuzawrzeli gniewem krzycząc, żeby Charlie lepiej coś zrobił, po czym ruszyli, aby ominąć wózpolicyjny; zwłaszcza że rozwścieczony tłum prędko się zbliżał.Daniels wdepnął pedał gazu w podłogę i zajął swoją pozycję tuż za kolumnąsekciarzy.Kent zachichotał ironicznie.- Niezle idzie, Charlie.Posterunkowy gryzł wargi.- Jak jest jeden na jednego, to łatwo.- Spojrzał niespokojnie na Springera, ale doktorgapił się w ciemność, prosto przed siebie.Wtedy policjant zobaczył, czemu przygląda sięAlan.Z tego miejsca było już widać światła ośrodka Błękitnego Bractwa.Maszerującyzaczęli przyspieszać kroku, aż w końcu, kiedy dotarli do bramy, biegli ile tylko sił w nogach.W ten sposób zdołali zaskoczyć mieszkańców miasteczka i zamknąć wrota, zanim ci mogliich dopaść.Daniels zatrzymał samochód na podjezdzie przed bramą.- Dobra - powiedział Kent.- Alan i ja pogadamy z nimi.Ty uważaj na resztę.Policjant wysiadł z samochodu i stanął twarzą do tłumu.Doktor z burmistrzem podeszli do wejścia.Sekciarze znikli już w głębi pogrążonegow ciemności podwórza.Nagle zapłonęły latarnie, oświetlając zarówno bramę jak i duży,pochyły trawnik przed budynkiem.Członkowie Bractwa siedzieli razem z dziećmi na trawie, po turecku, jakieś stometrów od bramy.Mieszkańcy Hudson City podeszli bliżej, krzycząc na Kenta, na sekciarzy ina siebie nawzajem.Daniels podniósł obydwie ręce do góry.- Uciszcie się może! - zawołał.- Burmistrz da sobie radę ze wszystkim.Springer sięgnął na tylne siedzenie samochodu po głośnik Charlie'ego i podałKentowi.Bob włączył go i wrzasnął:- Michale! Zejdz tutaj; porozmawiajmy! Sekciarze odpowiedzieli intonując pieśni.Ludzie zaczęli się tłoczyć do przodu, przygniatając Danielsa do wozu policyjnego.Ktoś ze znajdujących się na przedzie krzyknął:- Przez płot! Chodzmy! Uwolnimy ich!Podczas gdy Błękitni Bracia razem z młodzieżą dalej śpiewali, Michał na czele grupyrosłych mężczyzn zbliżył się do bramy.Ci, którzy przed chwilą wzywali do ataku, uciszyli sięteraz.Daniels, korzystając z chwilowego spokoju, wrócił do samochodu i wezwał przez radiopolicję stanową.Wysiadł drzwiami od strony pasażera, przecisnął się pomiędzy Kentem aSpringerem i zwrócił się do Michała, który stał jakieś cztery metry od bramy:- Skończmy z tym, zanim stanie się coś gorszego.Wypuśćcie dzieci.Przywódca sekty uśmiechnął się uprzejmie, ale jego oczy patrzyły z siłą; płonęły wświetle latarni.- Dzieci - odpowiedział - są naszymi gośćmi.Mogą odejść, kiedy tylko zechcą.Gdy mówił, jego głos miał znowu niesamowite brzmienie, jak wtedy kiedy modlił sięi śpiewał.Doktor ponownie poczuł się poruszony jego niezwykłą siłą.Charlie Danielsrównież wydawał się odczuwać aurę, jaką roztaczał wokół siebie Michał; wiedzącinstynktownie, że nie ma się co z nim mierzyć, odwrócił się do tłumu i kazał się ludziomodsunąć.Parę minut pózniej zawyły syreny.Zgromadzonych ludzi rozdzieliły dwa wozypolicyjne i zatrzymały się koło samochodu Danielsa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]