[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Usiądz, słonko.- Wskazała jej krzesło przy stole.- Czy teraz już rozumiesz, kim byłtwój intrygujący znajomy? To mężczyzna, którego czterdzieści lat temu kochała twoja matka.I którego ja również kochałam.- przyznała po raz pierwszy.- Ale dlaczego, dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? Przecież opowiadałam ci onim.- Nie wymieniłaś nazwiska, a ja nie mogłam w żadnym razie skojarzyć człowieka,którego kiedyś znałam jako świetnie zapowiadającego się artystę, z pensjonariuszem domustarców.Wygląda na to, że Sabina w swojej opowieści też nie wspomniała nazwiska czychoćby imienia, bo pewnie sama byś się domyśliła, z kim masz do czynienia.- Więc to.- Olga wskazała obraz leżący na stole.- To jest.- To jest mój portret, namalowany przez Eryka Szwajcowskiego prawie czterdzieścipięć lat temu - dokończyła Luiza.- Zawsze wiedziałam, że jesteś do mnie trochę podobna.Nie sądziłam, że aż tak.- Mój Boże, czy to znaczy, że on wiedział, kim jestem? - zaniepokoiła się Olga.-Nigdy nie rozmawiałam z nim o mojej rodzinie.Nigdy nie pytał.- Nie mam pojęcia - odparła ciotka i zastanawiała się przez chwilę.- Mógł siędomyślić.Chociaż to było tak dawno.Nie sądzę, by pamiętał mnie, nas obie, zbyt dobrze.Może to przypadek, że te obrazy są właśnie takie.Zamilkły obie.- Opowiedz mi o nim - poprosiła w końcu Luiza.Olga bez oporów zaczęła snuć wspomnienia.Opowiadała o przypadkowychspotkaniach na ulicach Krakowa, o swoich obserwacjach, o tym, jak malował.Potem opisałapierwszą rozmowę, wizytę w Jesiennej Przystani, ich kolejne spotkania.Mówiła o swejfascynacji jego malarstwem, przytaczała rozmowy i spory, jakie toczyli na temat konkretnychzagadnień artystycznych.Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że choć używa czasuprzeszłego, to przecież nie powiedziała ciotce o śmierci Eryka.Opowieść zaczęła się rwać,wreszcie ustała.Luiza nie odzywała się długo.- Więc jednak wrócił do Krakowa.Kto by pomyślał, że się odważy.- odezwała sięwreszcie i po chwili spytała: - Co teraz zrobisz? Powiesz mu?- Nie - odparła Olga bezradnie.- Nic już nie mogę mu powiedzieć.Eryk zmarł trzytygodnie temu, ciociu.- Ach tak.- szepnęła Luiza i w jej oczach nieoczekiwanie błysnęły łzy.- Wiesz, poznałam jego syna - powiedziała, żeby przerwać przytłaczającą ciszę, ispojrzała serdecznie na ciotkę, nagle jakby starszą, bardziej przygarbioną, bardziej kruchą.-Przyjechał z Warszawy.Zajął się pogrzebem, no i spadkiem - to znaczy obrazami.To on dałmi ten portret.Rozmawialiśmy.Bardzo sympatyczny, przystojny, trochę starszy ode mnie.Jest architektem.Nazywa się Piotr Radwański.- Radwański.? - Ciotka wyraznie się ożywiła.- Syn Anieli.Olga uderzyła się wczoło.- To dlatego to nazwisko wydało mi się znajome.Nie mogłam tylko skojarzyć.- Z tego, co wiem, mieli dwoje dzieci.Była jeszcze młodsza dziewczynka.Erykporzucił rodzinę niedługo po jej narodzinach.Nie wiem, co się z nim pózniej działo.- Ależ to wszystko trudne i skomplikowane. - Jak to zwykle bywa w życiu, moje dziecko - podsumowała ciotka.- Jak to w życiu.Cała rodzina zgromadziła się w kuchni przy spóznionym śniadaniu.Pojawił się nawetojciec, który po porannym objezdzie wrócił do domu, uznając, że i jemu należy się wolnasobota.Było jak kiedyś - przy stole panował nieustanny gwar przerywany wybuchamiśmiechu.Olga z radością zanurzyła się w tej pełnej ciepła atmosferze.Do obiadu uporządkowała swoje bagaże i przy okazji pokój.Popołudnie natomiastspędziła na samotnej wędrówce po lesie.Nie mogła się zdecydować, czy powiedzieć owszystkim matce.Luiza bardzo sprytnie pozostawiła jej tę decyzję.Cisza i chłód lasu przynosiły ukojenie rozbieganym myślom, wyciszały umysł,łagodziły wewnętrzne napięcie.Ale gdy w gęstniejącym mroku Olga wracała do leśniczówki,wciąż nie wiedziała, jak postąpić.Zdziwiła się, widząc ciemne okna kuchni.Całe towarzystwo odnalazła w salonie.Okazało się, że ojciec naniósł wieczorem drewna i po raz pierwszy tej jesieni napalił wkamiennym staroświeckim kominku.W pokoju pachniało dymem i lasem.Ogień buzowałwesoło, oświetlając ciepłym blaskiem uśmiechnięte twarze najbliższych ludzi.Brakowałotylko Michała.Widząc pytające spojrzenie ciotki, Olga pokręciła głową.Potem usiadła bliskoognia, by rozgrzać zziębnięte dłonie, i przyłączyła się do wesołej rozmowy, w której rejwodził ojciec, opowiadający właśnie o komicznych perypetiach związanych z nowym szefemnadleśnictwa, który, ku rozpaczy pracowników, okazał się nawiedzonym teoretykiem, bezkrzty wiedzy o prawdziwym leśnym życiu.Sabina siedziała blisko męża, z dłonią wspartą najego kolanie.Chwilami spoglądała w jego stronę z pobłażliwą czułością.I tak jest dobrze,pomyślała Olga, i nic tego nie zmieni.%7ładna przeszłość.I żadna nieistotna prawda.Gdy w niedzielne popołudnie pakowali się z Rafałem do samochodu, wiedziała już, żenigdy nie powie matce o Bryku.Być może ta wiedza jej się należała, ale niczego nie mogłazmienić, niczego dobrego nie wniosłaby w życie rodziny.Kiedyś ojciec powiedział jej, żeprawda nie jest wartością bezwzględną - bywa niebezpieczna, okrutna, może krzywdzić iniszczyć.Choć czasem daje wolność i wewnętrzny spokój.Trzeba umieć wybierać.Terazpomyślała, że miał rację.Olga wiedziała, czym ryzykuje.Być może kiedyś matka dowie się owszystkim, co przed nią zataiła, i będzie miała do niej o to pretensje.Ale podjęła już decyzję iwierzyła w jej słuszność.Postanowiła zachować dla siebie całą tę nikomu niepotrzebnąprawdę.I obraz Eryka, który był jej świadectwem.W ostatnią sobotę listopada spadł śnieg
[ Pobierz całość w formacie PDF ]