[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W trakcie kolacji Waldemar kilkakrotnie miał nakońcu języka zwrot o Malwinie, może nie od razu hasło,ale gdyby coś napomknąć, zobaczyć, jak tamten zarea-guje? Jednakże nie mógł się zdecydować.Zresztą, krę-powała go dziewczyna, nie wiedział, czy jest wtajemni-czona i czy naprawdę nie rozumie po polsku.W końcuzaryzykował. Miałem w Paryżu ciotkę Malwinę rzekł półgło-sem, zwracając się do Kena.Amerykanin lekko kiwnął głową, może na znak, żesłucha co do niego mówią, ale całkowite zainteresowa-nie skierował na golonkę. What its Malwina? spytała Jenny.Zdawało się,że jest trochę urażona, iż mówią przy niej po polsku.Waldemar szybko wyjaśnił, że chodzi o jego krewną,i zbagatelizował sprawę.Próbował jednocześnie po-chwycić wzrok Kena; udało mu się dopiero kiedy tenskończył jeść i podniósł oczy znad talerza.Znowu jed-nak jak na początku nie można było nic z nich wyczy-tać.Szare, kompletnie bez wyrazu, o połyskującychzłotawo zrenicach.Mocno kontrastowały z uśmiechem iwyrazną życzliwością, nawet serdecznością, bijącą ztwarzy Amerykanina.Co on ma w tych oczach? pomyślał Waldemar.Przy-szło mu na myśl określenie, które gdzieś przeczytał: oczy166posągu.Albo lepiej obrazu.Nieruchome, dziwne.Po-czuł dreszcz niepokoju.Jeżeli Ken nie ma nic wspólne-go z paryską firmą i Augajem zastanawiał się torobię kardynalne głupstwo, siedząc przy stoliku z ame-rykańskimi turystami, diabli ich wiedzą zresztą, czy tosą turyści, i ściągam na siebie uwagę bezpieki.Posta-nowił, że wkrótce pożegna się, odejdzie i na tym zna-jomość się skończy.Tych dwoje nie będzie przecieżzimować w Golewicach.Kiedy tak rozmyślał, uczuł w swej dłoni drobne, cie-płe palce dziewczyny.Jenny patrzała na niego spoddługich rzęs, o coś pytała.Ocknął się, otrząsnął z myślio szybkim pożegnaniu, ta mała jest prześliczna i nie mamowy, aby wszystko miało się dziś zakończyć.Ostroż-nie spojrzał na Kena; do jakiego stopnia jest nią zajęty?Krewny, mąż, narzeczony czy po prostu partner w tury-stycznej wycieczce?Orkiestra zaczęła grać melodię z Ojca chrzestnego.Waldemar wstał, poprosił Jenny do tańca.Na parkiecieod razu zrobił się niesamowity ścisk, więc prawie staliw miejscu, poruszając się tylko rytmicznie w takt mu-zyki. Pójdzie pani ze mną na spacer? spytał, zdoby-wając się na odwagę.Dziewczyna onieśmielała go, ta-kiej nie sposób zwyczajnie poderwać na kolację i paręstów.Jenny miała klasę, urodą zostawiała daleko w tyle167jego dotychczasowe partnerki, które zmieniał często ibez żalu, na ogół brutalnie wyrzucając z mieszkania.Zdawał sobie sprawę, że tutaj dużą rolę odgrywa fakt, iżJenny jest Amerykanką.Nie miał jeszcze zagranicznejdziewczyny.Zwłaszcza takiej!Zaprzeczyła ruchem głowy. Dlaczego? spytał, przyciskając ją do siebie.Zezdumieniem zauważył, iż zareagowała inaczej, niż sięspodziewał.Z siłą, o którą nigdy by jej nie posądzał,odsunęła się na taki dystans, na jaki pozwalał tłum in-nych par.Uśmiechnęła się przy tym leciutko. Obraziłem panią? Przepraszam, ale jest pani cu-downa, nie mogę się opanować. Trzeba odpowiedziała.Zdawało mu się, że mówiąc to spojrzała na stolik, zaktórym Ken samotnie kończył golonkę. To dla pani ktoś bliski? spytał, ruchem głowywskazując Amerykanina. Bliski? powtórzyła w zamyśleniu. O, yes.Tańczyli kilka minut w milczeniu.Gorączkowo za-stanawiał się, jakby jej tę bliskość wyperswadować.Wkońcu odezwał się przekornie: Ale jego ma pani zawsze.Tam, w Paryżu.A jajestem tutaj.Na krótko.Niech się pani oderwie od Ke-na, chociaż na parę dni.Mieszkam we własnej willi168jestem sam.Możemy wyskoczyć gdzieś za miasto.Znam okolice, jest trochę do zwiedzania ciągnął, ob-serwując wyraz twarzy dziewczyny.Nie wiedział, colubi, czym ją zainteresować. W domu mam stereo,mnóstwo płyt.Koniak francuski.Mam samochód,volvo.Roześmiała się. Powtarza pan: mam, mam.Czym pan chce mi za-imponować? Wozem? Płytami?Zmieszał się, zagryzł wargi.Prawda, że u nich tamwszystko super i hi-fi. Więc dobrze powiedział desperacko. Zawiozępanią do głuchej wsi, na mleko prosto od krowy i karto-fle ze słoniną.Będziemy spać w stodole na sianie, myćsię przy studni.Zadowolona?Nie zdążyła odpowiedzieć, bo orkiestra skończyłagrać.Wrócili do stolika. Ken, darling odezwała się z powstrzymywanymśmiechem Waldi proponuje nam wyjazd do prymi-tywnego folkloru, taki skansen, gdzie śpi się w stodole ipije mleko prosto od krów. Nie skansen! zaprzeczył. Prawdziwa wieśpolska. Trudno już taką znalezć ziewnął Amerykanin.Jezdziłem po waszych wsiach.Chłopi postawili muro-wane domy, założyli wodociągi, pokupowali samochody,169pralki, lodówki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]