[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Palma skinęła głową. Jest jednak coś jeszcze wyjaśniła. No tak.musiał coś z nią robić. Birley stał przy łóżku, za-myślony, ze skrzyżowanymi ramionami. Może ją lizał, onanizowałsię pocierając się o jej ciało albo coś.w tym stylu.Dlatego ją umył. Fetyszysta chłodno zaoferował Leeland pisząc cośw notesie. Kupiłabym to, gdyby nie było to tak cholernie wygodne wyja-śnienie odparła Palma. Praktycznie zredukował ślady do zera.Birley pokręcił głową. Nie, ten facet to kompletny posraniec.Coś z nią robił. Po-wiedziawszy to, znów zapatrzył się w martwą kobietę.Wszyscy sięw nią wpatrywali. Co ze śladami spętania? spytała Palma, ponownie lustrującszyję, nadgarstki i kostki kobiety. Nie ma śladów walki.Możegodziła się być ofiarą.Do pewnego momentu. Może jest szybki stwierdził Cushing. Pokonuje je raz-dwa,rzuca na łóżko i załatwione. W takim przypadku powinno być więcej siniaków, jakieś za-drapania. Palma popatrzyła na stolik przed lustrem, na którym stałyperfumy, szkatułka na biżuterię, lakier do paznokci.Potem znów sięodwróciła do martwej kobiety. Może ją znał. Sądzisz, że znał też Moser? Birley pokręcił sceptyczniegłową. Wyjaśniałoby to porządek, brak na ciele śladów walki i stanjej twarzy.Jeden z aksjomatów detektywów z wydziału zabójstw brzmi, żejeżeli twarz ofiary zabójstwa została brutalnie potraktowana, sugeru-je to dobrą znajomość mordercy i ofiary, może wręcz pokrewień-stwo.Nikt nie udawał, że rozumie, dlaczego tak jest, ale statystykaaż nazbyt często potwierdzała zależność. Bo ja wiem. mruknął Birley. Może obie się zgodziły,wątpię jednak, by chciały iść aż tak na całość. Ale gryzł jak wariat, nie? Cushing znów zaczął bawić sięmonetami w kieszeni. Rany, facet musiał naprawdę dostać niezłe-go świra!Palma zauważyła, że przy ponad połowie ugryzień przegryzionajest skóra. Zwietnie stwierdziła. Skurwiel popełnił duży błąd.Bę-dziemy mieli znakomite odciski szczęki. Poczuła na sobie wzrokCushinga, kątem oka zauważyła, że Birley i Leeland wymieniają sięspojrzeniami.Nie wstydziła się wrogości, z jaką to powiedziała, i nieinteresowało jej, co sobie pomyślą.Choć bez dwóch zdań wiedziałamało, sposób, w jaki sprawca traktował swe ofiary, mówił o nimwięcej, niż gdyby wysłuchała wykładu na jego temat.We wszyst-kim, co zrobił, widoczna była inteligencja i obrzydzenie dla kobiet,które zabijał.Dla Palmy stawał się kimś więcej niż kolejnym waria-tem.Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, w końcu Palma prze-rwała ciszę. Gdzie one są? Hę? Cushing popatrzył na nią marszcząc czoło. Sutki i powieki. Cholera! Birley splótł ręce na plecach i wygiął tułów naprawo, potem na lewo, by rozciągnąć zesztywniałe mięśnie. Tej,którą odciął Moser, nie znalezliśmy.Tych też nie znajdziemy. Czyli zabiera je ze sobą stwierdziła Palma. Najprawdopodobniej.Nagle zdenerwowana chłodem, popatrzyła na Cushinga. Ile jest tu stopni? spytała go. Nastawił klimatyzację na maksimum. Cushing czubkiem ję-zyka wyciągał gumę spomiędzy przednich zębów. Sprawdziłem.Ledwie dziesięć stopni.Birley ostrożnie podszedł do drzwi łazienki i wsunął do niejgłowę.Po chwili skinął mówiąc: Czysto jak w szpitalu.Boże, ma tu bidet.Palma odwróciła się i wyszła z sypialni.Cushing ruszył za nią.Po kilku krokach dotarli do drugiej sypialni najwyrazniej nie uży-wanej.Szafy służyły za dodatkowe schowki, komody były puste.W znajdującej się za ścianą drugiej łazience leżało nie używanemydło, wisiały nie używane ręczniki, ścianę zdobiła pusta apteczka.Ot, pokój gościnny bez gości.Kiedy się rozejrzeli, poszli do kuchni,w której byli już Birley i Leeland.Birley właśnie ostrożnie otwierałlodówkę. Nie była smakoszem stwierdził. Głównie produkty na ka-napki.Soki.Niskokaloryczne napoje.Leeland sprawdzał kosz na śmieci.Palma przeszła przez salon i weszła schodami na górę, do gabi-netu, z którego widać było salon na parterze.Cushing przykleił siędo niej jak rybka-pilot.Znajdowały się tu wielkie biurko, kanapa, telewizor i regałyz książkami.Z gabinetu można było wyjść na balkon z widokiem napodwórze i basen z krystalicznie czystą wodą, zapewniał jednakprywatność dzięki znajdującym się po bokach kratkom, porośniętymglicynią.Kiedy mieli wychodzić z gabinetu, Palma zauważyła, żebiurko jest uporządkowane, a w jednym rogu leży równy stosik re-klamówek Computrona.Choć mieszkanie składało się z niewielupokoi, wszystkie były duże i tak urządzone, że sprawiało wrażeniewygodnego i rozległego.Spotkali się wszyscy razem w salonie i jeszcze przez kilkachwil krążyli, myśląc albo udając, że to robią o tym, co przedchwilą ujrzeli.Palma wyszła pierwsza na dwór.Skrzyżowała ręce napiersi i zwróciła się do Cushinga. Więc jak? Dajecie nam to? Cushing pokręcił głową. Nie ma mowy. Jedną dłonią przeciągnął w dół krawata,równocześnie szybko wzruszając ramionami niczym zadowolonyz siebie alfons z rogu.Birley i Leeland popatrzyli po sobie. Tak też myślałam. Będziemy musieli zająć się tym razem oznajmił Cushing. Razem? Palma uśmiechnęła się.Mimo pozornej pewnościsiebie, to stwierdzenie musiało go nieco kosztować.Obserwowała goprzez dłuższą chwilę, próbując odgadnąć, dlaczego tak mu zależy nautrzymaniu tej sprawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]