[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gruba szara wełna przemieniała się w skarpety, krótkie i długie skarpety dlaprzemarzniętych męskich nóg.może jego.Napięcie ustąpiło, teraz, kiedy ręce miały się czym zająć.Maria próbowała wyglądać naobojętną, gdy pytała:- Co robisz, Randar?Odwrócił się i roześmiał zaczepnie:- Podejdz bliżej, to zobaczysz!Wahała się przez chwilę, po czym jednak wstała i pochyliła się nad nim.W żylastych rękach spoczywała maleńka figurka.Zupełnie niepodobna do tych wszystkichdziwnych zwierząt i trolli, jakie kiedyś dla niej rzezbił.Jęknęła unosząc dłoń do ust.To jej własne policzki ostry nóż rzezbił tak pieszczotliwie! Nie tylko drewniana figura zdługimi włosami, nie tylko zarys ledwie przypominający ludzką postać, jak tamte, które zabrała zesobą do Lyster, ale wyrazna twarz.Jasny, twardy sosnowy korzeń przemienił się w piękną rzezbę.Włosy opadały falami naledwie zaznaczone ramiona, oczy były półprzymknięte, usta ukształtowane dokładnie tak jak jejwłasne przez czułą i staranną dłoń.Można się było domyślać dwóch krągłych łuków w miejscupiersi, dalej jeszcze praca się nie posunęła.Korzeń dzielił się na dwoje tam, gdzie figura powinnamieć nogi.Odnosiło się wrażenie, że w bezkształtnym kawałku drewna ukrywa się kobieca postać.Trzeba tylko ściąć to, co niepotrzebne.- Maria.ja wiem, co ty myślisz.Mówił teraz szeptem, szelmowski uśmiech i skłonność do żartów zniknęły.Ciemnoniebieskie oczy napotkały jej spojrzenie.- Ja sam o tym nie wiedziałem, dopóki nie wróciłaś.pracowałem nad tą rzezbą przez wielemiesięcy.Ta kobieta.Czule pogłaskał palcami martwe policzki.- Ta kobieta najpierw była jedynie obrazem ze snu.Przychodziła do mnie każdej nocy,przemieniała mnie, sprawiała, że czułem się dziwnie nieporadny, powodowała, że zapominałem.całe zło.Umilkł, widziała, że słowa więzną mu w gardle.Przemogła się i położyła dłonie na jego rękach.Siedzieli tak przy sobie na podłodze,drewniana figurka leżała między nimi.Ogień trzaskał na palenisku, pachniało suchym drewnem.Mimo to w porównaniu z pożarem, jaki szalał w duszy Marii, ciepło ognia było niczym samotnypromyk jesiennego słońca.Nie miała odwagi oddychać, jak pijana słuchała jego opowieści, docierającej do niej zdaleka.On mówił niepowstrzymanie, odwracał od niej twarz, chciał wylać z siebie wszystko, co złe,wszelki strach, wstręt, okropne wspomnienia.Po prostu musiał.Był pewien, że ona powinna to wiedzieć.Niewiele zachował w tajemnicy, oszczędził jej tylko najbardziej przykrych szczegółów znajwcześniejszego dzieciństwa.W końcu prawie wszystko zostało powiedziane, ona z pewnością zrozumie.- Teraz wiesz, Mario.Może pojmujesz więcej.musiałem cię bardzo rozgniewać tamtegodnia.tamtego dnia przed twoim wyjazdem.- Tak - przyznała szeptem.- Myślałam, że mnie nie lubisz.- Nie lubię? Ja.Ja cię kochałem, już wtedy, ale tyle rzeczy przeszkadzało, zamykało drogę.Koszmary.nie rozumiałem ich, odsuwałem od siebie to, co wstrętne, nie znosiłem kobiet bliskomnie.Na samą myśl o tym, że.Widziała, że Randar drży, nóż wypadł mu z ręki, drewniana figurka również i oparła się najej białych palcach noszących ślady blizn po chorobie.- Moja kochana.To ty przychodziłaś do mnie w snach.Jesteś taka piękna.taka czysta.nie taka jak kobiety, które budziły we mnie wstręt.Jedyna, z którą chciałbym być blisko.Ostrożnie przyciągnął ją do siebie.Poczuła silne ciało, mocne ramiona, obejmujące jejplecy.Słyszała jego oddech, coraz szybszy, gorący.Zacisnął powieki, poddawał się strumieniowi uczuć, który nareszcie się w nim otworzył.Tyle lat samotności.Całe życie bez pieszczoty.Miał wrażenie, że był niczym zamarznięta rzeka, teraz lód puścił.Wody ruszyły, żywe,kłębiące się jak wiosną w wartkim strumieniu, naszła go ochota, by odchylić głowę do tyłu i wyćniczym szalony wilk do księżyca.Płacz dławił go w piersi, nagle stał się znowu małym chłopcem.Jeszcze mocniej przyciągnął Marię do siebie, była taka ciepła i delikatna i w ten zimnyjesienny wieczór pachniała latem.Wbił palce w jej gęste, jasne, miękkie włosy, rozwiązał wstążkę i na plecy Marii opadłaciężka, złocista fala.Z jakimiś niezrozumiałymi słowami pochylił się nad nią i zanurzył twarz w tejpachnącej miękkości.Oboje wiedzieli, że jeśli posuną się jeszcze dalej, to już żadne nie potrafizapanować nad tym, co może się stać.Serce tłukło się w piersiach Marii, nie była w stanie myśleć.Nie odważyła się powiedziećani słowa, nie miała nawet odwagi się poruszyć, bała się, że ta bliskość, ta cudowna pewność możesię rozprysnąć niczym kruche szkło.On ją kocha.Dopiero teraz pokazał, jak wielkie ciężary musiał przez całe życie dzwigać.Ale kiedy jej jużo wszystkim opowiedział, może się zacząć coś nowego.Ona należy do niego.Nie istnieje nic, czego mogłaby mu odmówić.W sercu Marii odzywał się jeszcze głos rozsądku, ale w tym momencie przysięgała samejsobie, że złoży w ofierze wszystko, co będzie musiała, by zostać kobietą Randara
[ Pobierz całość w formacie PDF ]