[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W jednym z nich kupuję chustę plażową wrude i czarne wzorki, żeby jak supermodelkaprzewiązywać się nią, gdy będę w samym kostiumiekąpielowym.Jednak gdy próbuję obwiązać ją sobie wokółbioder i szortów, wygląda bardziej jak pielucha niżelegancki, europejski strój plażowy.Widząc moje zmieszanie, podbiega do mnie młodasprzedawczyni.- Nie, nie! - mówi, kręcąc głową, z uśmiechemzakłopotania na twarzy.Każe mi zdjąć szorty, a potempokazuje mi, powoli jak dziecku, trzy sposoby wiązaniachusty.Jej brązowe ręce oplatają mnie, wiążąc chustę wsposób zaskakujący, ale budzący moje uznanie.- Efcharisto - dziękuję sprzedawczyni, przeglądając sięw lustrze.Chusta sięga teraz kostek i jest związana najednym z bioder.Ten wariant podoba mi się najbardziej.Czuję się bardzo szykownie i oglądam siebie z różnychstron.- Jeszcze to! - woła kobieta i przykłada do mojego bokusłomkową torbę.To zdecydowanie za duży wydatek jak naplażową torbę, prawie czterdzieści dolarów, ale rudy kolortorby doskonale pasuje do koloru chusty.Nie mogę sięoprzeć.Wychodzę ze sklepu w chuście - resztę moich rzeczywrzuciłam do słomkowej torby - i czuję się, jakbym byłaczęścią tej wyspy.Przechadzam się uliczkami przez mniejwięcej godzinę, choć trudno o pewność, bo straciłamrachubę czasu.Kupuję pomalowane w jasne kolory228RSdrewniane kubki dla mojego taty i masywny srebrnynaszyjnik dla mamy.Pózniej siadam przy drewnianym stoliku przedpomalowaną na niebiesko tawerną i zamawiam kieliszekbiałego wina.Przyglądam się przechodzącym ludziom -wesołym chłopakom w krótkich spodenkach, którzyśmieją się i popychają żartobliwie nawzajem; kobietom wminispódniczkach i wielkich ciemnych okularach, ztorebkami od Chanel; strudzonym młodzieńcom zplecakami, szukającym zapewne hostelu.Zazwyczaj czujęsię nieswojo, gdy siedzę w restauracji sama, i staram sięmieć pod ręką jakąś książkę lub czasopismo, takiegopseudoprzyjaciela.Dziś jednak czuję się dobrze ze sobą, adawno już tak nie było.Wychodzę wreszcie ze skorupy iwcale nie zamierzam do niej wrócić.Wypijam jeszcze jeden kieliszek cierpkiego wina, apotem kupuję całą butelkę, żeby zabrać ją dla dziewczyn.Gdy ruszam w kierunku hotelu, zaczyna już zachodzićsłońce, nadając miasteczku różowo-pomarańczowąpoświatę.Wąskie uliczki Mykonos tworzą swoistylabirynt, wijąc się między bielonymi domkami isklepikami jubilerskimi, które po pewnym czasie wydająsię identyczne.Nie wybieram najkrótszej drogi do hotelu,lecz celowo trochę błądzę, rozkoszując się chłodniejszym,wieczornym powietrzem.W końcu odnajduję właściwą uliczkę i sięgam do mojejnowej torby po klucz do naszego pokoju.Wtedy słyszę:- Casey!Głos brzmi dziwnie znajomo.Podnoszę wzrok, byustalić, skąd dobiegł.Butelka wina wypada mi z ręki i rozbija się o kamienie,mocząc brzeg mojej chusty, a mimo to wciąż stoję jakwryta.W końcu odzyskuję głos:- John?229RS23Doskonale pamiętam tę noc, kiedy John powiedział poraz pierwszy, że mnie kocha.Stało się to w najmniejoczekiwanym momencie.Byliśmy na kolacji, jednej z tychdługich kolacji, jakie się nam kiedyś zdarzały.Wypiliśmyjuż butelkę szampana, a teraz siedzieliśmy nadkieliszkami deserowego wina i czekoladowym ciastem bezmąki.Spotykaliśmy się od czterech miesięcy i wszystkowyglądało różowo.Wystarczyło, że pomyślałam o Johnie,a już ogarniało mnie poczucie szczęścia.Postanowiliśmywrócić do domu pieszo, licząc na to, że pozbędziemy sięczęści kalorii, których nam przybyło w czasie kolacji.Szliśmy wzdłuż Clark Street, trzymając się za ręce, i byłonam ciepło mimo przenikliwego chłodu.Ujrzeliśmy go w tym samym momencie, mężczyznę,który zataczał się w naszym kierunku, mrucząc coś podnosem.Miał na sobie kilka warstw ubrania, jakbyzamierzał spędzić całą noc pod gołym niebem.Gdymężczyzna zbliżył się do nas, oboje zamilkliśmy.Johnzacisnął palce na mojej dłoni.Jednak mężczyzna minąłnas i nic się nie wydarzyło, więc John rozluznił uścisk.Miałam już coś powiedzieć, coś o cieście albo o kolacji,albo jeszcze o czymś innym, zupełnie nieistotnym, gdynagle poczułam, że ktoś pchnął mnie mocno w plecy.- Co? - krzyknęłam, odwracając się, i wtedy poczułam,że ktoś pociągnął mocno za pasek mojej torebki, którątrzymałam w drugiej ręce.Minęła chwila, nim zdałam sobie sprawę, że wróciłtamten mężczyzna.Ciągnęliśmy za przeciwne końcetorebki jak dzieciaki bawiące się w przeciąganie liny.Jednocześnie obrzucałam złodzieja przekleństwami.Johnstał przez moment bez ruchu, jakby jego ciało nienadążało za tym, co dotarło już do jego świadomości.230RSPotem jednak rozpoczął atak.Dosłownie zaszarżował natamtego faceta jak byk - głowa nisko, ręce cofnięte.Mężczyzna odskoczył ode mnie i wylądował z łoskotem nachodniku.- Mój Boże - powiedziałam.- Musimy wezwać policję.Słowo policja" podziałało jak magiczne zaklęcie, bomężczyzna zerwał się na równe nogi i uciekł.John chwycił mnie i tak mocno przycisnął do piersi, żenie mogłam oddychać.- Kocham cię - powiedział.- Tak bardzo cię kocham.- Ja ciebie też - odparłam, choć jego płaszcz stłumiłmoje słowa.Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że Johnnie czeka na typowy moment, by powiedzieć coś istotnegolub uczynić znaczący gest.Mimo rygoru, jaki narzuciłsobie w codziennym życiu, wciąż potrafił mniezaskakiwać.Zawsze mi się to w nim podobało i ostatniomi tego brakowało.Teraz jednak znów mnie zaskoczył.John wstaje z brązowej, skórzanej walizki.Jedną zpierwszych rzeczy, którymi mi zaimponował, było to, żemiał pełen zestaw skórzanych walizek.Zrobiło to na mnieduże wrażenie, gdyż świadczyło o dojrzałości, a ja wciążścigałam dorosłość długą, niekończącą się ulicą.Johnwydaje się nie pasować do tego greckiego miasteczka,pełnego słońca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]