[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na pewno nie powiesz im, jak jest naprawdę, co?Rickey rozchmurzył się.- Nie ma mowy.Nadal usiłowałem naprowadzić go na kierunek, który wydał mi się wła-ściwy.- Dobrze, ale powiedz, kto ma to zrobić?Popatrzyliśmy na siebie.Potrząsnąłem głową i rzuciłem mu przeprasza-jące spojrzenie.- Muszę - powiedziałem.Nie poddał się od razu.- Nie musi pan.- Będę musiał, jeśli mam ci pomóc w dorośnięciu do większej odpowiedzialności.Rickey poczuł się bezpieczniej i już wstępował w niego diabeł.Rzucił mi niedo-pracowane jeszcze, magiczne spojrzenie i zapytał.- A czy musi mi się to podobać?Nie było sposobu, by zachęcić Rickeya do nauczenia się odpowiedzialno-ści.Kiedy zaprosiłem rodziców na rozmowę, wiedziałem już, że prędzej czypózniej dołączy swój głos do chórku sfustrowanych dzieci: Dziwne, że ktośjeszcze nie zabił doktora Dana!".StevenSteven Jolly, wbrew swojemu nazwisku, był daleki od wesołości.Miał wybuchowy temperament, cięty język oraz niemiłe i toporne obejście.Zatrzymał się na najgorszym okresie dwulatka i trwał tak przez dziesięć lat.Z pewnością można spotkać dzieci bardziej złośliwe niż Steven, ale ja takichjolly (ang.) - wesoły (przyp.red.).49Syndrom Piotrusia Pananie znałem.Opowiadam jego historię, żebyś zrozumiała, jak może narastać]złość, która często stanowi element syndromu Piotrusia Pana.Wielu lat trzeba było rodzicom Stevena, by pogodzili się z faktem paskud-nego charakteru syna.Jak inaczej można wytłumaczyć ich tolerancję dla tyluemocjonalnych szantaży?Sharon i Joe Jolly przyprowadzili do mnie Stevena, gdy zaczął się corazgorzej zachowywać w szkole.W domu zawsze były z nim kłopoty, ale tymsię rodzice już dawno przestali przejmować.Jednak w momencie, gdy na-uczyciele zaczęli wyrażać poważne zaniepokojenie, zrozumieli, że samo tole-rowanie problemów syna nie wystarczy.Pani Jolly pierwsza przemogła wstydprzed tym, co powiedzą sąsiedzi, i otwarcie przyznała, że nie panuje nadSteve'em.Chłopak pozostawał w tyle w każdej dziedzinie - z wyjątkiem rozwojufizycznego.Był regularnie wyrzucany na korytarz za niezliczone przewinienia- począwszy od pyskowania nauczycielom, a skończywszy na biciu innychdzieci.Kiedy nauczycielka próbowała go ukarać, prowokował ją: Wcale niemuszę robić tego, co pani mi każe, bo nie jest pani moją matką".Konfrontacjez wychowawcą kończyły się w tym samym stylu: Mój ojciec nie byłby za-chwycony tym, jak mnie pan traktuje".Nie od razu doszedłem, dlaczego nauczyciele wcześniej nie zdecydowalisię na pewne kroki.Po prostu się bali.Musieli rozumować w następującysposób: Młody Jolly jest taką zakałą w szkole, że jego rodzice muszą o tymwiedzieć.Tymczasem nie robią nic, by to ukrócić.Jeśli zrobimy aferę, będąwyżywać się na nas".Jeśli wezmie się pod uwagę obawy edukacyjnych biurokratów przed przy-jęciem twardego kursu" w wychowaniu, staje się zrozumiałe, że ani wycho-wawca, ani nauczycielka nie mieli ochoty ryzykować posady - zwłaszczaangażując się w sprawę dziecka, którego nie lubili.Kiedy władze szkoły zdecydowały się na podjęcie jakichś kroków, paniJolly odważyła się na to samo.Z trudnością jednak mogła podać mi przejawyszczególnej niesubordynacji i nieodpowiedzialności Stevena.Zdawało się, żekiedy ma przywołać z pamięci dokładne szczegóły, jej umysł staje się białąkartą.Pojąłem, że wyskoki Stevena sprawiały jej ból do tego stopnia, iż od-grodziła swoje uczucia ochronną barierą.Bariera ta chroniła ją przed poczu-ciem klęski, ale też czyniła mniej wyczuloną na konieczność zmian.Podczas gdy pani Jolly starała się przywołać bolesne wspomnienia, panJolly trzymał się na uboczu.%7łona zmagała się z przyjęciem prawdy, a mążuparcie tej prawdzie zaprzeczał.W sposób równie elegancki jak jego garniturpan Jolly wyraził swoją opinię: Sądzę, że Steven był rzeczywiście zły jedynieprzez kilka ostatnich miesięcy".50NieodpowiedzialnośćPani Jolly usiłowała ukryć niechęć i rozczarowanie. Joe, kochanie, mamwrażenie, że chyba się nie orientowałeś, jak zła była sytuacja.W ciągu ostat-nich lat Steven upadał coraz niżej.Pamiętasz, jak martwił się jego nauczycielz drugiej klasy?".Joe uniósł brwi, wydął wargi i westchnął: Och.".Wyczulonym trze-cim" uchem usłyszałem nie wypowiedziany komentarz: Co byś nie mówiła,kochanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]