[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem, jak musi byćpani ciężko.Może przyniosę szklankę wody? Albo zrobię kawę?Pociągnęła nosem.- Ja.ja sama sobie wezmę.No oczywiście! Sama sobie wezmie! Zawsze niezależna, nawet wnajcięższych chwilach.Pokiwał głową i odsunął się, pozwalając jejwstać i udać się do kuchni.Podnosząc się z podłogi, omiótł wzrokiemmaleńki salonik.Już miał uznać, że i tu nie ma nic ciekawego, kiedyjego uwagę przykuł srebrny przedmiot połyskujący na małym stolikupod ścianą.Pokonawszy jednym susem niewielką przestrzeń, wziął do rękikosztowną miniaturową ramkę i spojrzał na fotografię. Dalsze badania przerwały mu kroki Elizabeth, więc niezastanawiając się, dlaczego to robi, szybko wsunął zdjęcie razem zramką do kieszeni.Odwróciwszy się, powitał ją uśmiechem.Trzymaław ręku puszkę wody sodowej.- Znalazłam jeszcze jedną, ale uprzedzam, jest ciepła.Ma panochotę?- Dziękuję, muszę już lecieć - odparł.- Chyba zobaczyłemwszystko, co było do zobaczenia.Pani też już wychodzi?- Ja.nie, jeszcze chwilę zostanę.Chciałabym trochę posprzątać,no i opróżnić lodówkę.Trzeba pozbyć się tego paskudztwa.Po co matam leżeć i dalej się psuć.- Zaraz zrobi się ciemno, nic nie będzie widać.- Uwinę się raz dwa.- Nie wiem, czy to rozsądne.- Machnął ręką w kierunkuparkingu.- Nie zna pani tej części miasta.- Wiem, ale nie zostanę dłużej niż pół godziny, albo nawetkrócej.Obiecuję.Elizabeth nieoczekiwanie obdarzyła go promiennym uśmiechem,którego skutek był wręcz porażający.Dosłownie.Dawno temu, miałwtedy zaledwie sześć lat, asystując ojcu przy reperowaniu zepsutejlampy, John dotknął palcem nie izolowanego drutu i poraził go prąd.Teraz poczuł się podobnie.- Zresztą proszę sprawdzić, jeśli ma pan ochotę.Obserwującmoje mieszkanie.Po powrocie do domu zapalę wszystkie światła.Dam sygnał, że jestem.Nadal lekko oszołomiony, John nie omieszkał docenić ustępstwa,na jakie się zdobyła.Był to pierwszy wyłom, może niewielki, alejednak wyłom w murze, za którym się ukrywała.- Umowa stoi - odparł.- W domu powinienem być.- zerknął nazegarek - nie dalej jak o dziewiątej.Do tego czasu spokojnie zdążęzobaczyć się z Lisą i wrócić tutaj.Zgoda?Skinęła głową.Stał już w holu, trzymając rękę na klamce, kiedyzawołała go po imieniu.Gdy się obejrzał, widok Elizabeth w tym żałosnym otoczeniuponownie uderzył go swym niepodobieństwem.Jej obramowanaczernią włosów twarz przypominała delikatny, skomponowany zeświatła i cieni rysunek.Była zbyt piękna, zbyt egzotyczna, by mogłanaprawdę istnieć. - Tak?- Dziękuję - powiedziała.- Dziękuję za pomoc.Uśmiechnął się,dotknął palcami ronda kapelusza, po czym zrobił w tył zwrot iwymaszerował na ulicę, czując, jak w jego piersi serce wykonujedziwne, nie pamiętane od wielu lat fikołki.Elizabeth podeszła do okna i odsunąwszy firankę, wzrokiemodprowadziła Johna do samochodu.Jego ruchy były pełne harmonii, achód naturalny i swobodny, znamionujący człowieka, który dobrze sięczuje we własnej skórze.Jest pewnie dobrym tancerzem.Wyobraziła go sobie tańczącegohonky - tonk, czyli teksańskiego fokstrota: wykonującegoskomplikowane kroki, odsuwającego z czoła jasny kapelusz,uśmiechającego się tym swoim szerokim, pogodnym uśmiechem.Nagle się zreflektowała, oderwała od okna, objęła spojrzeniemwyzierający z wszystkich kątów bałagan.Ma się zająć sprzątnięciemlodówki.Nic jej do tego, jak wygląda John Mallory, ani jak sięporusza.Zdecydowanym krokiem ruszyła do kuchni.W szafce podzlewem znalazła gumowe rękawiczki.Odpędzając od siebie niesfornemyśli, zabrała się do porządków.Na początek wyszorowała kuchennyblat, wyrzucając przy okazji ukrytą za opiekaczem torbę starego,spleśniałego chleba.Nieco więcej czasu zajęło jej wyszorowaniezlewu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl