[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszy rząd szarżujących bestii dopadł uciekających żołnierzy.Kły błysnęły ponadnajwolniejszym z nich i przebiły jego pancerz.Bestia nawet nie zwolniła biegu.Zwłokizostały odrzucone na bok, tryskając krwią w powietrzu.Kilku uciekinierów zniknęło podszarżującymi nogami.Znów kłapnęły kły.Na kanale komunikacyjnym rozbrzmiewałyprzerazliwe krzyki i bardzo gwałtownie cichły.Makroreksy poruszały się z fenomenalnąszybkością.Jakaś chłodna, opanowana część umysłu Lawrence'a podpowiadała, że niezdołają tak biec długo, nawet przy tej zawartości tlenu w powietrzu.Musiały zacząć swojąszarżę zaledwie kilka sekund przed przyjazdem kompanii.Od linii przysadzistych drzew dzieliło go tylko piętnaście metrów.Wszystko skakałomu dziko przed oczami, zawieszenie waliło w skały i ukryte bruzdy.Gorączkowo skręciłkierownicę, kierując się w stronę przesieki.Z prawej strony nadciągały makroreksy, sypiącfontannami drzazg.Dopiero wtedy zobaczył coś na szyi jednego ze zwierząt.Przyczajona sylwetkahybrydy człowieko-lamparta, wymachująca rękami z entuzjazmem.Usta otwierał szeroko,śmiejąc się szaleńczo, pijany radością.Niemożliwe.- Lawrence! - wrzasnął Amersy.Kapral szarpnął kierownicę.Przedni błotnik zahaczył o kolczasty pień, rzucając ichgwałtownie w prawo.Lawrence z całych sił próbował utrzymać kierownicę, skręcając ją wdrugą stronę.Inercja rzuciła ich w przesiekę pod niewłaściwym kątem.Jedna z opon pękła,uderzając o kamień.Lawrence z całej siły dociskał gaz, pędząc coraz dalej między drzewa.Gałęzie waliły o przednią szybę.Naprzeciw ukazał się zwalony pień.Lawrence wcisnął drugąnogą hamulec, co niewiele zmieniło.Przedni zderzak walnął w drzewo, rzucając pasażerównaprzód.Skóry momentalnie stwardniały, chroniąc wrażliwe ludzkie ciała przeduszkodzeniem.- Wychodzić! - zarządził Lawrence.- Szybko!Czuł się, jakby zderzenie wciąż trwało.Dzwięk łamanego drewna rozbrzmiewał corazgłośniej.Ledwie był w stanie utrzymać równowagę na rozedrganej ziemi.Zataczając się, brnął naprzód, mając nadzieję, że może idzie we właściwą stronę.Orientacja przestrzenna kompletnie go opuściła.Siatka AS była zupełnie niewyrazna.Trzy metry za nim olbrzymia noga nadepnęła z rozmachem na jeepa, wbijając go wziemię.Fala uderzeniowa sprawiła, że Lawrence stracił równowagę.Potem opancerzonakolumna znów się uniosła.Zdołał przestawić hełm, tak by sensory na chwilę ukazały muwrak samochodu, a potem środkowe nogi bestii znów opadły.Lawrence czołgał się naprzódnajszybciej, jak tylko mógł.Ostatnia para nóg przewróciła samochód o dziewięćdziesiątstopni.Stanął na zderzaku, a potem wolno runął w tył.Lawrence odwrócił się, celując zpistoletu jedną ręką, z drugiej wystawiał karabinek.Wymachując rękami, szybko rozejrzałsię, chcąc ocenić skalę zniszczeń dokonanych przez makroreksa.Celownik ślizgał się pookolicy, szukając oznak zagrożenia.Teraz nadszedł ten moment, w którym oddziały tubylczejpiechoty mogły wykończyć przeciwników.Ale ani Lawrence, ani jego AS nie moglinamierzyć żadnych tubylców.Schował broń.Wciąż słyszał dudnienie, ale teraz najgłośniejszy dzwięk w okolicywydawało jego roztelepane serce.Siatka medyczna ukazywała mu, ile adrenaliny ma teraz wekrwi.Temperatura skóry zaczęła mu powoli spadać, w miarę jak bezpośrednie zagrożenieminęło.Wyświetlił siatkę telemetryczną, by sprawdzić, co się dzieje z jego ludzmi.Wyglądałona to, że wszyscy przeżyli szaleńczą ucieczkę z jeepa.Rozglądając się, zobaczył, jakpodnoszą się na nogi.W powietrzu wirował kurz, lśniąc czerwono w promieniach słońcaprzebijających się przez listowie.- Sierżancie? - zawołał Lawrence.- Nic panu nie jest?- Kurwa mać, chłopie! - wydyszał Ntoko.- Chyba nic.To pierwsze pojazdy poniosłynajwiększe straty.Znajdowały się za blisko, by zjechać z drogi i albo pomknęły w stronę lasu,jak Lawrence, albo ludzie wyskoczyli i uciekli pieszo.Pojazdy zamykające kolumnę miałydość czasu na zawrócenie i uniknięcie stratowania, choć większość ciężarówek była za ciężkana takie manewry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]