[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiał znaleźć właściwą drogę.Dla siebie.Dla niej, dla innych.Po stewardach i Krzyżanowskim wszelki słuch zaginął.Przykre, doprawdy przykre.Fakt faktem, że każdy powinien dbać o własny tyłek, a tamci są dorośli, ale i tak martwił się, czy na tym pustkowiu nie przytrafiło im się coś złego.Przypomniał sobie nonsensowne rewelacje Doriana.Co w niego wstąpiło, do jasnej ciasnej, żeby bredzić o mutantach? Dąbczak masakrujący pasażerów? Pewnie chłopak naczytał się Mastertona albo przypalił o jeden raz za dużo!Ewidentnie potrzebował pomocy.Jak tylko wydostaną się z tego syfu, namówi go, żeby wybrał się do lekarza od dusz.I jego eks też na to nakręci.Sympatyczna z niej dziewczyna, bez dwóch zdań, tyle że zbyt nerwowa.Potrzebuje pomocy psychologa, zresztą jak oni wszyscy.I Majka.Jakaś dziwna się zrobiła.Obserwuje wszystkich wokół niczym badacz mikrobów, który boi się zarażenia jakimś zjadliwym cholerstwem.Czy przed jej oczyma cały czas przewijały się sceny z filmu katastroficznego? Jeśli miał rację, to długo w ten sposób nie pociągnie.W każdej, nawet najgorszej, sytuacji trzeba szukać plusów, a nie zadręczać się i martwić na zapas.Jasne, jasne, ale skąd znaleźć na to siły? Jak zachować trzeźwość umysłu, kiedy wszystko wokół zamiast upraszczać, komplikuje się w postępie geometrycznym?Przystanął, by strząsnąć z buta przyklejone do podeszwy liście.Przy okazji zauważył, że kilka osób podąża za nim w stronę polany.Brudni, wycieńczeni i apatyczni.Niby żaden z nich nie wyglądał na ciężko rannego, ale marna to pociecha.Odpowiadał za tych ludzi, a nie mógł im pomóc.Irytowało go to.Błądzili niczym dzieci we mgle, a przecież wylądowali w Gironie!Girona.Eldorado.Eden.Właściwie nie powinien myśleć o Gironie, roztrząsać wciąż na nowo tego tematu, bo tylko coraz bardziej się przez to dołował.Kierowali się ku polanie, która najwidoczniej jawiła im się czymś w rodzaju ziemi obiecanej.Artur poczuł, że żółć podchodzi mu do gardła.Nie pamiętał, kiedy ostatni raz miał coś ustach.Chyba zjadł kilka ciastek podczas lotu.Ale kiedy to było? Jak długo już błąkali się po tym zielonym labiryncie?Przejaśniało się zwolna.Która mogła być godzina? Trzecia? Czwarta? Spojrzał na ekran komórki, którą dostał w prezencie na trzydzieste trzecie urodziny, lecz ten pozostał ciemny.Bateria musiała się rozładować.Cóż, słońce też nie kwapiło się, by obdarzyć ich większą ilością światła.Czyżby wstąpiło w szeregi piątej kolumny mającej za zadanie uprzykrzyć im wszystkim żywot?Pytania mnożyły się niby drobnoustroje w sprzyjającym środowisku, a w pobliżu nie było żadnej apteki, w której można by znaleźć na nie lekarstwo.Zatrzymał się.Usłyszał za sobą ściszone głosy dziewczyn.Uśmiechnął się do nich, ale nie przyjęły tego z entuzjazmem.Agnieszka syknęła coś pod nosem, a Claudia schowała się za plecami Doriana.Ten z kolei spoglądał na niego takim wzrokiem, jakby chciał go ukamienować.O co im chodzi? Co to wszystko ma znaczyć? Czego od niego chcą?! Poczuł wściekłość.Na siebie, na nich, na cały ten świat.Wszystko przez tamtych skurwysynów, którzy napadli go, kiedy pijany wylazł w knajpy.To oni go tak urządzili.Dostał w bańkę i coś mu się poprzewracało w głowie.Coś ważnego.Wiedział o tym.Ale co to właściwie było? No właśnie — kiedy wydawało mu się, że lada chwila przypomni sobie, gdy wyjaśnienie pojawiało się na obrzeżach świadomości, tak blisko, że potrzeba było ledwie ułamka sekundy, by je uchwycić, umykało niczym spłoszony zając.Miał ochotę się zemścić.Dorwać drani i wypruć im flaki.Powinni zapłacić za to, co mu zrobili.Jeśli jest na tym świecie jakaś sprawiedliwość, na pewno odpowiedzą za swoje skurwysyństwo!Pod powiekami znów ujrzał tę ciemną, zatęchłą piwnicę.Owionął go smród miejskiego grobowca, w którym spuścili mu łomot.Niech ich szlag trafi! Skurwiele.Gdyby nie Dorian, marnie by skończył.Czy kiedykolwiek będzie mógł mu się odwdzięczyć?Nacisk na czaszkę stawał się nie do wytrzymania.Przyłożył dłoń do czoła.Było rozpalone.Rozmasował skronie, jednak poczuł tylko chwilową ulgę.Źle ze mną, pomyślał.Ledwo ciągnę.Spoza liści przeświecał nieco jaśniejszy krąg polany.Przyspieszył.A potem wreszcie wyszedł spomiędzy drzew.— Stąd nie ma wyjścia.Kręcimy się w kółko — uwaga Doriana zabrzmiała niczym wyrok, od którego nie przysługuje odwołanie.Kolana ugięły się pod nim.Oklapł, jakby ktoś jednym szarpnięciem wyrwał z jego ciała kręgosłup.Powieki opadły na oczy, opatulając go ciepłą ciemnością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]