[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Małe okna witrażowe.Płyta pilśniowa udająca drewnianą, tylne wej-ście ze schodkami i dyndającą nad nimi latarnią.Nadążasz, Gail?Jakże bym mogła nie.- Zwietnie ci idzie - powiedziała.Co nie by-ło tak do końca odpowiedzią na pytanie.- Dobudowane sypialnie, łazienki, kuchnie i jakieś inne pokoje,wszystkie z osobnymi drzwiami na zewnątrz, co sugeruje, że kiedyśbyła tam jakaś komuna czy coś takiego.Krótko mówiąc, ruina.Niemożna za to winić Dimy.To wiedzieliśmy dzięki Markowi.Dimo-wie przedtem tam nie mieszkali.I niczego jeszcze tam nie zrobili,poza błyskawicznym zainstalowaniem wszystkich tych zabezpie-czeń.Nie przeszkadzało nam to, wręcz przeciwnie.Potrzeba nambyło takiego powrotu do rzeczywistości.Wielce dociekliwa dr Yvonne unosi wzrok znad opisu choroby.- Ale czy tam w ogóle nie było kominów, panie Perry?76- Były.Dwa przy resztkach cukrowni na zachodniej krawędzipółwyspu, trzeci na skraju lasu.Mam wrażenie, że o tym też pisałemw naszym tekście.W naszym tekście?! Ile razy już to powiedziałeś? W naszymtekście, który ty napisałeś i którego ja nie mogłam zobaczyć, choćoni - tak? To twój zasrany tekst! To ich zasrany tekst! Policzki jejgorzeją, ma nadzieję, że zauważyli.- Potem, jak poszliśmy w stronę domu, pewnie jakieś dwadzie-ścia metrów przed nim, Dima pokazał, żebyśmy nie szli tak szybko -mówił Perry z coraz większym napięciem w głosie.- Rękami poka-zał: wolniej.- I czy to też wtedy położył palec na ustach gestem spiskowca?- zapytała Yvonne, szybko unosząc ku niemu głowę, lecz nie przesta-jąc pisać.- Tak jest! - przerwała Gail.- Właśnie wtedy.Wielki spisek.Najpierw wolniej , potem cicho.Myśleliśmy,że z tym palcem na ustach to ciągle chodzi o zrobienie niespodziankidzieciom, więc usłuchaliśmy.Ambrose mówił co prawda, że wysła-no je na te wyścigi krabów, więc wydało nam się trochę dziwne, żejeszcze są w domu.Ale uznaliśmy, że coś się zmieniło i że nie poje-chały.Przynajmniej ja tak uznałam.- Dziękujemy pani.Za co, na miłość boską? Za to, że powiedziałam coś zaPerry'ego? Nie ma za co, Yvonne, cała przyjemność po mojej stronie.I pośpiesznie mówiła dalej:- Teraz już Dima kazał nam iść na palcach.I wstrzymywać od-dech.Nie podejrzewaliśmy go o nic, to chyba chciałam powie-dzieć.Robiliśmy, co nam kazał, to do nas niepodobne, ale jednak.Podprowadził nas do drzwi, wejściowych, ale bocznych.Nie byłyzamknięte, pchnął je tylko i wszedł pierwszy, potem natychmiastodwrócił się do nas z jedną dłonią w powietrzu, drugą przy ustach77jak.- Chciała powiedzieć: jak mój tatuś w Kocie w butach, tylko natrzezwo, ale nie powiedziała.- No, i to naprawdę napięte spojrzenie,błagające o ciszę.Tak było, Perry? Teraz ty.- Wtedy, przekonawszy się, że robimy, co nam każe, skinął, że-byśmy poszli za nim.Poszedłem pierwszy.- Perry mówi niemalbeztonowo, świadomie kontrapunktując jej głos.Zawsze tak mówi,kiedy jest naprawdę podekscytowany, ale udaje, że nie jest.- Zaczę-liśmy się skradać przez pustą sień.Aadna mi sień! Trzy na czterymetry, popękane okno na zachód, zaklejone na ukos taśmą maskują-cą, przez którą wlewa się do środka wieczorne słońce.Dima ciągletrzymał palec na ustach.Kiedy wszedłem do środka, chwycił mnie zaramię tak, jak wtedy na korcie.Silny był nie do opisania.Nie dałbymmu rady.- A myślał pan, że mogło do tego dojść? - zapytał Luke z mę-skim współczuciem.- Nie wiedziałem, co myśleć.Bałem się o Gail i chciałem tylkoznalezć się między nią a nim.Tylko przez chwilę.- Ale wystarczyło, żeby zrozumieć, że nie chodzi o żadne dzieci- podsunęła Yvonne.- No, zaczynałem rozumieć - wyznał Perry i urwał, bo jego głosutonął w wyciu syreny przejeżdżającej karetki.- Musicie zdać sobiesprawę, że w środku było zupełnie niespodziewanie głośno - po-wiedział z naciskiem, jakby ten dzwięk wywołał wspomnienie tam-tego.- Byliśmy dopiero w tym maleńkim holu, ale słyszeliśmy, żewiatr trzęsie całą ruderą.A oświetlenie było, co tu kryć, fantasma-goryczne, to ulubione słowo moich studentów.Lało się na nas war-stwami przez zachodnie okno.Bo była taka matowa poświata odniskich chmur, napływających od morza, a powyżej jakby sunąca poniej warstwa jaśniejącego słońca.I czarny jak smoła cień wszędzie,gdzie światło nie padało.- I było tam zimno - poskarżyła się Gail, teatralnie otulając sięrękoma.- Tak, jak tylko może być zimno w pustym domu.I ten78typowy, chłodny, cmentarny zapach.Ale ja myślałam tylko o jed-nym: gdzie dziewczynki? Dlaczego nie widać ich ani nie słychać?Dlaczego nie słychać nikogo i niczego, tylko wiatr? A skoronikogo nie ma, to po co ta cała tajemnica? Kogo chcemy oszukać?Siebie? Perry, ty też myślałeś tak samo, prawda? Bo potem mi po-wiedziałeś.*A za uniesionym palcem Dimy już inna twarz, opowiadał dalejPerry.Zniknęła z niej wesołość.Z całej twarzy i z oczu.Twarz byłanieruchoma, sztywna.Naprawdę zależało mu, żebyśmy się bali.Bali razem z nim.Stoimy tam, zdziwieni i rzeczywiście przestrasze-ni, aż tu w kącie maleńkiego holu materializuje się widmowa postaćTamary, która cały czas stała, niezauważona przez nas, w najciem-niejszym zakamarku po drugiej stronie słonecznych promieni.Ma nasobie tę samą długą czarną suknię, w którą była ubrana na meczutenisowym i potem, kiedy razem z Dimą podpatrywała nas zminivana, a wygląda jak swój własny duch.Gail z powrotem odebrała mu opowieść:- Najpierw zobaczyłam jej biskupi krucyfiks.Potem wokół nie-go uformowała się reszta.Na przyjęcie urodzinowe zaplotła włosy wwarkocze, uróżowała policzki i obsmarowała się szminką wokółwarg, dosłownie wokół warg.Wyglądała na niezłą wariatkę.Nie trzymała palca na wargach, bonie musiała.Całe jej ciało było jak czerwono-czarny znak ostrze-gawczy.Pomyślałam sobie, że Dima to nic.%7łe to jest dopiero coś.Ioczywiście ciągle zastanawiałam się, jaki był ten jej problem.Boże był, to jasne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]