[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kto ty jesteś? Naćpany pedał?Joscelyn, z małą na ręku, pobiegła do wielkiej różowej łazienki.Trzymając na ręku wciąż pochlipującą Lissie, drugą dłonią próbowałazmyć wacikiem kosmetyk.RS330- Dzisiaj, do cholery, będzie spała, jak wszystkie inne dzieci! -krzyknął Malcolm, wpadając za nią.Wyciągnął ręce po Lissie.Joscelyn, widząc jak mała się trzęsie,przytrzymała ją mocniej, ale namydlona mokra ręka nie mogła stawićoporu.Wyrwał jej córkę.- Malcolm, na litość boską, czy nie dość już ją wystraszyłeś? Oddajmi ją - prosiła Joscelyn, chwytając małą wpół.- Odpieprz się!Zamknąwszy córkę w demonicznym uścisku, szedł w stronę drzwi.Joscelyn zagrodziła mu drogę, ciągnąc małą za rozdygotane nogi.Wtej chwili zobaczyła w lustrze ojca, rnatkę i dziecko, złączonych wupiornym tańcu.Obraz nieświetej rodziny.- Puść ją! - wrzasnęła.Zlepy instynkt macierzyński dał Joscelyn nową energię.Myślałatylko o tym, żeby zabrać dziecko z rąk męża, żeby nie zmaltretowałLissie i nie pogruchotał jej kości, tak jak kiedyś jemu jego własnyojciec.Malcolm uderzył Joscelyn w klatkę piersiową.Poleciała do tyłu zestrzępami dziecięcej koszuli w dłoniach.- Ty sukinsynu, oddaj mi ją!Ciężko dyszała.Słyszała płacz Lissie, jakby dochodził z wielkiejoddali.Zachwiała się, odzyskała równowagę i znowu ruszyła doataku.Malcolm zamierzył się ponownie, ale tym razem chybił,trafiając pięścią w wątłe ramionko Lissie.Dziewczynka otworzyła usta w niemym paroksyzmie i po chwiliwybuchnęła rozdzierającym płaczem.Na ten widok Joscelyn poczuła pod czaszką ogień.Wszystko wokółniej poczerwieniało.Jej oszalałe spojrzenie natrafiło na ozdobny klosz z różowegoweneckiego szkła.Chwyciła go w dłonie, z których jedna wciąż byłamokra i namydlona, i podniosła wysoko.W tym momencie - krótszym niż uderzenie serca - Malcolmspojrzał na nią.Zapamiętała to spojrzenie do końca życia, choć nigdynie dane jej było go zrozumieć.Może uważał, że ona się rewanżuje,RS331stojąc przed nim bez bluzki, straszydło bez cycków", z ciężkimgadżetem w dłoniach, niby kobiecy odpowiednik Mojżeszaroztrzaskującego tablice z przykazaniami? Może żałował, że takbezwzględnie zgasił Lissie światło.Może myślał o swoim srogimojcu, który był bohaterem wojennym?- Oduczę cię pastwienia się nad moją córką! - krzyknęła Joscelynzdławionym głosem.Miała wrażenie, że szkło spada na głowę Malcolma bez udziału jejwoli.We własnym ciele czuła wibracje głuchego uderzenia.Aazienkawypełniła się najpierw niskim dzwiękiem, a potem hałasem, gdykryształ wymknął jej się z rąk, rozpryskując się na marmurowejposadzce.Malcolm zachwiał się.Wyrwała dziecko z jego słabnących dłoni.Pochylił się do przodu i upadł między odłamki szkła.Gdy uderzyłczołem o marmur, w łazience rozległ się ponownie głuchy dzwięk.Joscelyn kurczowo ściskała Lissie.Dziecko wciąż łkałospazmatycznie.Stała, dysząc ciężko.Malcolm leżał wyprężony.Teraz patrzyła na niego już bez gniewu.Jedną rękę miał wysuniętą do przodu, druga przylegała do boku.Nogibyły lekko rozsunięte.Wygląda tak, jakby płynął swym ulubionymcrawlem - przemknęło jej przez głowę.Na pierwszy rzut oka byłfantastyczny - pomyślała oszołomiona.Kiedy ścigał się z Curtem,zawsze wcześniej dopływał do brzegu basenu, ale tylko na pierwszymdystansie.Z czarnych włosów Malcolma sączyła się krew.Strużkiszkarłatu, które zbierały po drodze drobiny różowego szkła z różowejposadzki.- Boże, ja nie chciałam tego zrobić - powiedziała Joscelyn prawie zpłaczem.- Wstań, kochanie.Proszę, wstań.Malcolm się nie poruszył.Musi mu pomóc, ale jak postawić bose stopki Lissie na rozbitymszkle? Przyklękła, z dzieckiem na ręku, nie czując, że odłamki szkłakaleczą jej kolana.Dlaczego się nie rusza? Miał otwarte oczy.Lissieznowu zaczęła rozpaczliwie zawodzić, jak wtedy, kiedy Joscelynuderzyła Malcolma kryształem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]