[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co dalej? O, Wielki Jimie, oddałbym wszystko na świecie, abymóc odrobić to, co się stało! Strzeliłeś do niego, Jud?W ciszy, która zapadła, słychać było tylko ciężki jęk staregoJohna Morne'a. Strzeliłem do niego! powiedział Jud z rozpaczą wgłosie. Nie żyje? wyrwało się z ust Jima. Nie wiem.Przypuszczam, że tak.A może nie.Wyjdęim naprzeciw, gdy się zjawią po mnie dodał po chwili zalęk-niony. Oddam się dobrowolnie w ich ręce.Nie miałobyprzecież sensu, żeby wszyscy nasi odpowiadali za to, coja zrobi-łem.Ale ty sam.Wielki Jimie, nakazałeś mi wrócić do domubez względu na to, co się stanie.248 Nigdy, za żadną cenę nie wydamy cię, chłopcze! za-wołał stary John, niezdolny powstrzymywać się dłużej. Zgo-dzę się raczej, byśmy wszyscy, ilu nas jest, zapłacili głową, niżmiałbym pozwolić tym psom porwać cię od nas.W tej chwili wszakże włączył się do rozmowy Wielki Jim itonem rozkazującym oświadczył: Ja sam pokieruję całą sprawą.Właśnie wobec tego, cozrobił Jud, powinienem się go wyrzec.Jud cofnął się ku drzwiom i położył rękę na klamce.Jim zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju, pogrążonyw myślach, nie zwracając uwagi na to, że zdradziecko powłóczyprawą nogą.Ruch Juda jednak nie uszedł jego uwagi. Jeżeli poważysz się wymknąć krzyknął zakatrupięcię na miejscu! Albo wydam szeryfowi.Możesz to sobie zano-tować w pamięci!Nie powiedział na razie nic więcej.Jud przez moment wpa-trywał się w profil olbrzyma, a potem we wlokącą się za nimprawą nogę.Nie wątpił już w tej chwili, że była to stała ułom-ność ciała.Wyjaśniła, ona zarazem nieporadność prawej ręki.Wyjaśniała wiele rzeczy i Jud omal nie uległ pokusie wysko-czenia z pokoju i umknięcia tej nocy jeszcze w góry.Zwłaszczaże przy boku Jima nie widział rewolweru.Nie był jednak zdolny się poruszyć.Przeczuwał nieograni-czone możliwości drzemiące w tym człowieku.Potrafił on do-konać wszystkiego, co zamierzył.249 Czy jest teraz czas na gadanie i pertraktowanie? wrzasnął stary Morne. Mogą być tutaj lada chwila, ci prze-klęci zbóje i mordercy! Mamy dość czasu spokojnie oświadczył Jim. Znam ich.Znam ich i wiem, że wciąż jeszcze zanadtosię mnie boją, aby tak łatwo ważyć się na zaaresztowanie któ-rego z Morne'ów tutaj na naszym gruncie.Powiedział to tonem tak stanowczym i z tak energicznympotrząśnięciem głową, że stary John Morne dostrzegł w nimprzez chwilę dawnego dumnego Jima. Wyobrażasz więc sobie, że gromada ludzi ulęknie siętego, co mógłbyś z nią zrobić? Tak.Myślę, że się ulęknie odparł Jim. Możecie byćpewni, że tak się stanie dodał. Ależ, Jim! zawołał starzec. Wiemy przecież, że całemiasto jest przeciwko nam! Nie ulega wątpliwości, że zwalą siętutaj chmarą, aby wyrżnąć nas do ostatniego.Jedno już tylkonam pozostało: powołać wszystkich naszych chłopców podbroń.Nie ma chwili do stracenia! Musimy jeszcze tylko rozwa-żyć, czy lepiej będzie stoczyć z nimi walkę tutaj, czy też ujść wgóry? W góry! radośnie wykrzyknął Jud. Pośpieszmy się! naglił stary Morne. Ani kroku dalej! powstrzymał obu Wielki Jim. Ja tutaj rozkazuję! Ja tylko, nikt inny, ponoszę odpo-wiedzialność za wszystko, zresztą zgodnie z umową z ojcem.Musicie mnie słuchać!Starzec i młody chłopak spojrzeli po sobie w milczeniu.Ser-ce Juda zabiło dziką nadzieją, że słowo wyrzeczone przez sta-rego Johna Morne'a usprawiedliwi akt buntu.Stary człowiek250stał wpatrzony w Juda Pattisona, pragnąc wypowiedzieć tozbawcze słowo, ale nie mógł tego uczynić, powstrzymywanyjakąś siłą przemożną, której sam nie umiał sobie wyjaśnić.Jim zrobił dla nich wiele dobrego, cóż jednak mógł uczynićw obliczu niebezpieczeństwa, które teraz zawisło nad ich gło-wami? W pewnej chwili staremu Johnowi Morne'owi wydałosię, że słyszy daleki tętent kopyt końskich.Pomyślał, że jeślimoże słyszeć jezdzców, to znaczy, że są już blisko, jako że tejnocy wiatr wiał od rancha Morne'ów ku miastu.ROZDZIAA XXXSPRAWIEDLIWY SDJud pierwszy wyraznie usłyszał i skoczył na środek pokoju.Stary John Morne dzwignął się ciężko z fotela. Nadjeżdżają! zawołał. Nadjeżdżają! Jim, każ wy-dać chłopcom rozkaz momentalnego uzbrojenia się! Każ zadąćw róg! Gadacie jak stary dureń! odrzekł szorstko Jim. Cóżto? Macie inne uszy niż wszyscy? Nie słyszę nic i nie ma nic dosłyszenia!Rzeczywiście albo słuch ich omamił, albo silniejszy po-dmuch wiatru zagłuszył tętent, faktem jednak było, że teraz niesłyszeli nic. Mamy moc czasu spokojnie mówił Jim. Zanimdam sygnał, muszę rozważyć jeszcze inny plan.W tym samym momencie w dolinie rozległ się zupełnie wy-razny już tętent galopujących koni.Nie mogło być wątpliwościco do tego.Tętent wzmógł się tak nagle, jak nagle rozbrzmiewagranie orkiestry, ukazującej się na zakręcie ulicy, na którejstoimy.Siła tych odgłosów wskazywała, że zbliża się kilkudzie-sięciu jezdzców i że lada chwilą wtargnie w obręb zabudowań. Są już! zawołał stary Morne załamując ręce. Są252już! Czyżby zapłacili ci, Jim, za to, że nas zdradzasz? Jud, zdej-mij róg i zadmij!Kiedy jednak Jud posłuszny rozkazowi sięgnął po róg, zo-stał pochwycony za ramię i odrzucony z taką siłą, że oparł sięaż na przeciwległej ścianie.Wielki Jim sam zdjął róg ze ściany icisnął go na otwarte palenisko, a płomienie momentalnie skłę-biły się wokół niego.Nigdy już więcej nie miał rozbrzmieć zna-ny sygnał bitewny Morne'ów. Jim, Jim! wołał John Morne z rozpaczą w głosie.Wydajesz nas na łup wrogom? Co pomógłby nam teraz sygnał? odparł Jim. Wy-płoszyłby tylko chłopców z domów, aby tamci łatwiej mogli ichprzychwycić i wymordować.Czy nie jest to jasne?Tak, teraz było to już jasne.Kilkanaście sekund wcześniejmogło jeszcze nie być takie jasne.Teraz jednak jezdzcy byli jużw pobliżu domów, napełniając całe powietrze dzikim wrza-skiem.Te przejęte od Indian okrzyki wojenne do tego stopniazmroziły krew w żyłach starego Morne'a i Juda, że nie bylizdolni ruszyć się z miejsca.Jim natomiast pośpieszył doschowka tuż za pokojem, gdzie mieściły się strzelby, pół tuzinacelnych, śmiercionośnych dubeltówek.Uzbrojeni w taką brońtrzej znajdujący się w pokoju mężczyzni, mimo że dwaj z nichbyli kalekami, mogli zalać każdy otwór wejściowy, drzwi czyokno, potokami ołowiu. Dla mnie jedną! krzyknął Jud podbiegając.Ale Jimodsunął go na bok ruchem ręki. Wez jedną z nich i zastrzel go! Sprzedał nas! wrza-snął John Morne.253 Co masz na myśli, Jim? pytał błagalnie młody Patti-son. Mam na myśli, że ty pójdziesz z nimi!Odpowiedz ta sparaliżowała wprost Johna Morne'a i JudaPattisona.Nie byli w stanie uwierzyć własnym uszom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]