[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To znak, pojmujesz pan? Znak odBoga, żebyśmy się opamiętali, zanim będzie za pózno.Ani chybi wkrótce spadnie na naskara boża.- Kara za co?- Za Reix, rzecz jasna.Za rozpustę, która tam się odbywa.Z całego kraju ludzieprzyjeżdżają, żeby wydać pieniądze u jakiejś dziwki albo zagrać w karty.Pomyślałbyśpan tylko? Z całego kraju!Jordan zapłacił i wyszedł, wyrzucając po drodze nie-dojedzonego precla.Zmierzając w stronę pałacu hrabiego d'Andrieux, minął szeroki plac, przy którym stałgmach sądu.Tu właśnie zginął Upiór.Nie było procesu, wyroku ani czekającego ztoporem kata.Rozwścieczony tłum przedarł się przez kordon strażników, którzy niestawiali zresztą zbytniego oporu, i rozszarpał Joana de Mareuil na strzępy.51Po powrocie Jordan z zadowoleniem stwierdził, że Peyretou rozpakował już jegorzeczy.Przebrał się więc i chwilę pózniej, odświeżony i w znacznie lepszym humorze,siedział w fotelu, czytając znaleziony na sekretarzyku list.Pozwalam sobie przesłać Ci, panie, zaproszenie na dzisiejszy wieczór do domudóny Orsuli - najlepszego domu w całym Reix.Ufam, iż propozycja ta nie zostaniezrozumiana fałszywie.Moim życzeniem jest jedynie, aby Pan wywiózł z Charnavin jaknajlepsze wspomnienia.Jordan zmiął kartkę w kulkę i cisnął za siebie.W ślad za listem podążył czarnyprostokącik.Za kogo on mnie ma? - pomyślał, czując, jak wzbiera w nim gniew.Z chęciązłapałby teraz starego hrabiego za koszulę i powiedział mu w oczy parę przykrychrzeczy.Opanował się, podniósł zaproszenie i wrzucił je do szufladki, którą zatrzasnął z takąsiłą, jakby pragnął w ten sposób odgrodzić się od przeczytanych słów.Spotkali się w domu Eliasa de Fargues, stryja młodego Salvaira.Jordan, którypoprosił o możliwość porozmawiania z młodzieńcem sam na sam, usiadł w małymsaloniku.Gdy Salvair pojawił się w drzwiach, wskazał mu miejsce naprzeciw siebie.Dzielił ich tylko okrągły stoliczek z blatem z zielonego szkła, tak niski, że Jordanbezustannie uderzał w niego kolanami.Sięgnął po list.- Ty to napisałeś?Salvair, śniadoskóry i ciemnowłosy, o twarzy, która wciąż jeszcze nie straciładziecięcej miękkości, ostrożnie skinął głową.- I wszystko to prawda? Rainaud zabrał ci ukochaną, a ty obiecałeś mu zemstę?52Kolejne skinięcie.- I zabiłeś go?Był przygotowany na gorący protest, na przerażenie, nawet na przyznanie się dowiny.Ale nie na udrękę i rozpacz, które odmalowały się na twarzy Salvaira.Chłopak milczał długo.Zbyt długo.- Nie.Ja tylko.napisałem list.- Jednym słowem: miałeś powody, by go zabić, ale tego nie zrobiłeś.- Tak.- Tym razem w głosie Salvaira zabrzmiała nuta ulgi i wdzięczności,jakby Jordan podpowiedział mu właściwą kwestię.- Często zdarza ci się grozić ludziom już po ich śmierci?- Nie rozumiem.Jordan rozłożył na stoliku dwa listy.- Ten - wskazał list ojca Sauvin do biskupa został napisany osiem dni temu, tenzaś, z twoim podpisem, przed sześcioma tygodniami.Przynajmniej tak wynika zdaty.Oba napisano bardzo modnym ostatnio atramentem w kolorze igieł świerku.Jest bardzo elegancki, ale ma jedną wadę: blaknie po trzech, góra czterechdniach.Widzisz, pismo w liście do biskupa już przybrało seledynową barwę, wtwoim zaś litery nadal mają piękny ciemnozielony kolor.Jak to możliwe?Chwila milczenia, gdy chłopak zbierał myśli, a potem już nie rozpacz, ale wręczpanika pojawiająca się w jego oczach.- Ja.nie wiem.To musi być jakaś pomyłka.- Nie ma żadnej pomyłki.Mogłeś napisać ten list, nie przeczę, ale z pewnościąnie przed śmiercią Rainauda.Salvair wpatrywał się w niego szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.Potem53spuścił głowę, jego ramionami wstrząsnął szloch.Ten wyrośnięty, szesnasto- lubsiedemnastoletni młodzieniec płakał jak dziecko.Jordan milczał.Wygląda na to, że sprawa jest prosta - tak powiedział ksiądzSauvin.Potem pokazał mu list, osobliwy list, który musiał zostać napisany już pośmierci adresata.A teraz autor owego listu siedział przed nim niczym skazaniec z rezygnacjączekający na ścięcie.Nie buntował się, nie próbował zapewniać o swej niewinności.Salvair de Fargues, niezależnie od tego, czy naprawdę zabił Rainauda d'Andrieux,czy też nie, pogodził się już z losem.Jordan wiedział, że wystarczy jedno tylkopytanie, a chłopak przyzna się do winy.Prosta sprawa, zupełnie tak, jak powiedziałojciec Sauvin.Ale Jordan nie wierzył, by naprawdę była to prosta sprawa, i dlatego nie zadałjuż żadnego pytania.Minęła północ, gdy Jordanowi udało się jednak przekonać samego siebie, że wizyta wReix nie jest wcale złym pomysłem.To tylko ciekawość, nic więcej, rozgrzeszył się,bo dla Jordana właśnie pragnienie wiedzy - nawet jeśli dotyczyło rzeczynajbardziej błahych - mogło usprawiedliwić większość win.Reix było sporych rozmiarów dzielnicą leżącą na obrzeżach Charnavin.Częśćulic - dostępnych tylko dla pieszych - przykryto dachem, tak iż tworzyły długie,szerokie tunele, rozświetlone ciepłym blaskiem kolorowych latarni: zielonych,czerwonych i żółtych.Po lewej i prawej stronie ciągnęły się rzędy podobniezaprojektowanych kamienic.Na parterze każdej z nich znajdował się wielki hol, zoknami tak wysokimi i szerokimi, że przechodzący ulicą człowiek bez trudu sięgałwzrokiem aż do szklanych fontann, przetykanych złotem kobierców i donic zegzotycznymi kwiatami.Na piętrze natomiast pomieszczenia były mniejsze ibardziej przytulne, pełne miękkich foteli i kanap, a jeszcze wyżej znajdowały się54po prostu dyskretne, zamykane na klucz pokoje.Na tym nie koniec, bo w Reixkażdy dom miał także ogród.Niektóre połączono z budynkiem tak przemyślnie, iżnikt nie potrafił rozpoznać, gdzie kończy się naturalna zieleń, a gdzie zaczynawypełniony roślinami w donicach hol.Inne, tak jak ulice, przykryto dachem.Byłyto mroczne, pełne cieniolubnych ziół i kwiatów ogrody, w których płonęły przedziwnelatarnie w kształcie zwierząt czy otwartych do krzyku ust.W jeszcze innym Jordanujrzał okrągłe sztuczne jezioro.Pływały po nim wysmukłe łodzie, w którychwylegiwali się na wpół rozebrani ludzie, podczas gdy ukryta w krzewach orkiestraprzygrywała rzewnie.Roześmiał się, czując, jak opuszcza go napięcie.Reix stanowiło przedziwnąmieszankę wyobrażeń o niewinności rajskiego ogrodu z marzeniami o pełnejprzepychu rozpuście i egzotycznych rozkoszach.Wszystko to było czasem naiwne,czasem pretensjonalne i zabawne, ale, do licha, robiło wrażenie.Jordan raz jeden wżyciu odwiedził dom publiczny i doskonale pamiętał tę wizytę.Rozkosz była tampodszyta poczuciem grzechu, w oczach kobiet zamiast miłości - choćby i udawanej -widniały jedynie chciwość i zmęczenie, a wino piło się po to, by utopić w nimsmutek.W Reix natomiast panowała atmosfera karnawałowej zabawy, zaśporozbierane dziewczęta sprawiały raczej wrażenie frywolnych nimf niż dziwek.Spróbował poddać się radosnemu nastrojowi, ale nawet siedząc w saloniku dónyOrsuli na obitej różowo-czerwonym atłasem kanapie nie potrafił do końca wyzbyćsię goryczy.Dziewczyna, którą przywołał gestem dłoni, miała jasne włosy i wielkie błękitneoczy.Zapytał ją o imię.- Rosita - odparła wysokim głosem.Imię brzmiało tak typowo kurewsko, że natychmiast poczuł przypływ złości.Wszystko w tej dziewczynie było udawane: i niewinne spojrzenie, i naiwny wyrazbuzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]