[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy albo musiałby pojechać z powrotem jejsamochodem, z jej ciałem lub bez niego, albo znalezć inny sposób, żeby tam wrócić.Czyzabójcy brali takie rzeczy pod uwagę? Sądziła, że tak.- A więc? - odezwał się.- Zjedz na bok.Zamiast tego Julia nacisnęła na gaz.Auto z rykiem wyrwało do przodu, mijając innesamochody i czerwone światła.Ręka zacisnęła się mocniej.*Zanim dojechali do chaty przy kościele, Allen zdążył już nałożyć za duże na niegoubranie Stephena.- To tutaj? - Allen zapytał z niedowierzaniem.- Nie ma jak w domu - potwierdził Stephen i wysiadł z samochodu.Chata była położona za kościołem.Parking znajdował się po północnej stronieświątyni, na wprost domu Stephena, co stwarzało wrażenie, że gość mógł skierować swekroki albo do kościoła, albo do chaty, jak gdyby miała ona jakieś historyczne znaczenie.Wszystko otaczał gęsty sosnowy las.Polna droga, która tutaj prowadziła, kończyła się nałące, gdzie zaczynał się żwirowy parking.Do niedawna w miejscu parkingu była tylko zrytakoleinami ziemia, ale w zeszłym roku w skarbonce maleńkiego kościółka zebrało się wreszciewystarczająco dużo funduszy, żeby wyrównać teren i wysypać go żwirem.Stephen poszedł przodem.Idąc po schodkach na ganek, ominął środkowy stopień ipokazał Allenowi, żeby też na nim nie stawał.Kiedy obaj już byli w środku, odezwał się:- Potrzebujesz czegoś?- Wziąć prysznic.- Aazienka jest tam.Chcesz coś zjeść, napić się?- Może być woda - wskazał głową w stronę łazienki.- Mogę?- Mi casa, su casa - Stephen był zmęczony, ale w jego szerokim uśmiechu widać byłoszczerą gościnność.- Muchas gracias - Allen przeszedł do łazienki.Wyglądał jak dziecko, które ubrało sięw rzeczy ojca.- Ręcznik?- W szafce po prawej.Allen powoli zamknął drzwi.Wyglądał na zupełnie wykończonego.Stephen skierował się do kuchni.Napełnił lodem dwa plastikowe kubki i postawił jena stoliku kawowym przy tapczanie.- Woda jest tutaj, jeśli będziesz chciał się napić - krzyknął w stronę drzwi do łazienki,zanim opadł na łóżko.Spojrzał na zegar ścienny.Było po pierwszej.Zawsze wstawał przedpiątą - miał wewnętrzny budzik - więc zapowiadał się raczej ciężki dzień.Zapatrzył się w drzwi do łazienki.Tym razem Allen popadł w poważne kłopoty, niebyło co do tego wątpliwości.Zastanawiał się, czy mógł lub czy nawet powinien mu pomóc.Czasami najlepsze, co można było zrobić, to pozwolić ludziom samym rozwiązaćswoje problemy.Pewnie zależało to od tego, na ile grozne mogło się to okazać.Na ścianie pełnej książek pojawił się kwadrat światła z reflektorów zbliżającego sięsamochodu.Stephen dobrze znał ten wzór: kiedy auto wyjeżdżało z ostatniego zakrętu przedwjazdem na parking, blask reflektorów wpadał do środka przez okno frontowe i, przesuwającsię po książkach, zatrzymywał się zazwyczaj na Komentarzu do Nowego Testamentu orazWyraznym i bliskim zagrożeniu Matthew Henry'ego.Potem światło przemieszczało się nasufit i w momencie, gdy samochód wjeżdżał na parking, prześlizgiwało się mniej więcej naśrodek pokoju, żeby w końcu zatrzymać się przy drzwiach, kiedy auto zbliżyło się do ganku.Jednakże tym razem światło znikło tuż po tym, jak doszło do Drakuli.Stephen usiadłprosto na tapczanie.Samochód stanął, zanim wjechał na parking.To go zaalarmowało,szczególnie w połączeniu z pózną godziną oraz dziwnymi wydarzeniami tej nocy.Podniósł się i ostrożnie podszedł do okna.Auto powoli, w ciemności, z wyłączonymireflektorami pokonywało dziesięciometrowy dystans dzielący je od polany.Kiedy zderzakdojechał do miejsca, gdzie zaczynał się żwir, samochód się zatrzymał.Stał tam w szarej nocnej mgle.Ludzie siedzący w aucie musieli się zorientować, żektoś jest w domu.Widzieli vegę zaparkowaną pomiędzy budynkami i światło w chacie.Czyto przed tą zmorą uciekał Allen?- Allen? - zapytał miękko.Brak odpowiedzi.Powtórzył, tym razem głośniej.Słyszałprzez drzwi, jak w łazience leje się woda z prysznica.Przestała.- Allen?- Co?- Chodz tutaj!Reflektory zgasły.Samochód znowu ruszył, wjeżdżając na łąkę.Blask księżyca zdjąłz niego cienie niczym dyrektor generalny odsłaniający dumnie najnowszy model swojejfirmy.Była to corvetta - na tyle nowa, że nie miała już chowanych reflektorów.Powoli wtoczyła się na parking i skierowała w stronę chaty.Zapaliły się światła stop,oświetlając na czerwono drzewa w tyle.Auto stanęło.Stephen dostrzegł owale twarzy osóbsiedzących wewnątrz, które obracały się, gdy tamci lustrowali okolicę.Potem samochódznowu wolno ruszył w stronę chaty.Stephen odsunął twarz od okna i oparł głowę o ścianę.To mogła być policja, bandycialbo po prostu ludzie, którzy zgubili się w drodze do klubu Drestin Dinner Theater.Ludzie nieraz zatrzymywali się tutaj, żeby zapytać o drogę.Corvetta stanęła przed domem.Usłyszał, jak otwierają się i trzaskają drzwisamochodu.Przysunął się do drzwi.Powinien je otworzyć czy zignorować pukanie, które zaczniesię za pięć sekund? Jeśli ci nieznajomi potrzebowali pomocy, Stephen chciał im pomóc.Jeśli mieli złe zamiary, to i tak znajdą sposób, by wejść.Otworzył drzwi, jednocześnie włączając jasne światło na ganku.Dwaj mężczyznispojrzeli za niego zdumieni.Stephen uśmiechnął się do nich szeroko.Jeden z mężczyzn stałprzed samochodem obrócony bokiem.Miał rude włosy i milion piegów.Coś w jego oczachspowodowało, że Stephen się zatrzymał.Spojrzał na drugiego, który był starszy niż Piegus,może koło czterdziestki.Ten miał krzaczaste wąsy i bardzo czarne oczy.Stephen usłyszał, jak otwierają się za nim drzwi łazienki.- Czy powiedziałeś.? - zaczął Allen.Stephen zerknął przez ramię na brata.Stojąc w drzwiach do łazienki, z przepasanymna biodrach ręcznikiem, Allen wychylał się, żeby zobaczyć, co się dzieje.Szczęka mu opadła,a oczy rozwarły się szeroko.- Stephen! Nie! - wrzasnął.- Zamknij drzwi! Nie.Stephen odwrócił się z powrotem w stronę dwóch mężczyzn.Piegus wyszarpnąłwłaśnie zza pleców strzelbę.Uniósł ją, mierząc do Allena.Przymknął oko i wycelował.Strzelba zagrzmiała.*Samochód pruł wzdłuż Brainerd Road, lekko się zataczając w blasku halogenowychlatarni i świateł drogowych - zielonych, żółtych, czerwonych.Julia walczyła, żeby zaczerpnąć oddech, jedną słabą ręką dotykając rękawicy.Dłońprześladowcy zacisnęła się, zgniatając jej tchawicę niczym słomkę.Duże plamy fioletu iczerwieni zaczęły latać jej przed oczami.Próbując się uwolnić, szalonym wysiłkiem szarpnęłakierownicą w prawo i uderzyła w drzwi jakiegoś zaparkowanego samochodu.Iskry i szkło z reflektora zasypały przednią szybę - metal zakrzyczał, bo Julia niemogła.Napastnik na tylnym siedzeniu ledwie się zachwiał i poluzował uścisk.Aykałapowietrze głębokimi wdechami, płuca jej płonęły, gardło paliło.Jechali teraz prawie sto kilometrów na godzinę wzdłuż jednej z najbardziej ruchliwychulic Chattanooga.Był to wyczyn nie do powtórzenia przy dziennym ruchu.Teraz, kwadranspo pierwszej, Julia mogła wykorzystać pustkę na drodze.- Zwolnij - syknął prześladowca, dodatkowo akcentując wypowiedz wzmocnieniemuścisku.Ból przeszył jej szyję, promieniując aż do dna prawego oka.Czuła, że narasta w niejpanika, która pozbawi jej umysł wszelkich zahamowań.Napastnik ponownie zacisnął dłoń itym razem nie osłabił uchwytu.- Mówię poważnie - powiedział.- Jeśli ściągniesz na nas uwagę, bez namysłu skręcęci kark.Przestała tak mocno cisnąć na gaz, a on poluzował uścisk na jej szyi.Prędkość spadłado osiemdziesięciu, a potem do siedemdziesięciu.- Grzeczna dziewczynka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]