[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cala weranda ozdobiona byla pnaczami.Miejsce bylo niezwykle malownicze.Chociaz bol narastal, Elena odzyskiwala nadzieje.Niezaleznie od tego, jak bardzo sie zgubila, wkoncu musi wyjsc z lasu.Uda sie jej.Grunt pod jej stopami byl twardy.Ani sladu wilgoci.Nieschodzil w dol.Wiec nie zmierzala w kierunku strumienia.Zmierzala do drogi.Byla tego pewna.Skupila wzrok na odleglym drzewie o gladkiej korze.Dokustykala do niego, niemal zapominajac obolu, zagluszonym nowym uczuciem pewnosci i nadziei.Oparla sie o wysoki, szary pien.Nagle cos ja zaniepokoilo.Jej skaleczona noga, wiszaca wpowietrzu, nie dotykajaca ziemi.Dlaczego nie obija sie bolesnie o drzewo.Zawsze tak sie dzialo,gdy wczesniej opierala sie o jakis pien.Odepchnela sie od niego, odwrocila i - z wrazeniem, ze musito sprawdzic - zebrala cala swoja moc, po czym uwolnila ja w postaci bialego plomienia.Noga nie obijala sie o pien, bo trafila na dziuple.Wielka dziuple.Wielka dziuple w drzewie, odktorego zaczela koslawy marsz.Przez chwile stala w kompletnym bezruchu, tracac moc napodtrzymanie swiatla.Moze to inne drzewo.Nie.Przyszla z drugiej strony, ale to na pewno bylo to samo drzewo.Na pniu zostal strzepek jejwlosow.I slad krwi.A takze krwawy slad na ziemi, tam gdzie stala.Odeszla od niego, idac prosto przed siebie.Idac wciaz prosto przed siebie, wrocila w to samomiejsce.- Nieeeee!Pierwszy raz krzyknela, gdy wyskoczyla z pedzacego samochodu.Zniosla bol, oddychajac tylkociezko.Ale nie plakala ani nie klela.Teraz miala ochote robic jedno i drugie.Moze to nie jest to samo drzewo.81Nie, nie, nie!Moze zaraz odzyska moc i przekona sie, ze to tylko halucynacja.Nie, nie, nie, nie, nie!To niemozliwe.Nie!Kij wysliznal sie spod jej ramienia.Zdazyl sie juz wbic w jej pache tak mocno, ze bolala niemal takjak inne miejsca.Wszystko ja bolalo.Ale najgorsze bylo to, co dzialo sie w jej glowie.Wyobrazilasobie szklana kule, taka, jakie kupuje sie na swieta, ze sztucznym sniegiem, ktory pada, gdy sienia potrzasnie.Ale w tej znajdowaly sie jedynie drzewa.Od gory do dolu i we wszystkie strony:drzewa, skierowane czubkami do srodka.A pomiedzy nimi ona, blakajac sie.dokadkolwiek byposzla, znajdzie tylko kolejne drzewa, bo w swiecie, w ktorym sie znalazla, nie ma nic innego.Takula byla tylko koszmarnym wyobrazeniem, ale rzeczywistosc nie wydawala sie daleko od niegoodbiegac.W dodatku te drzewa sa inteligentne, uswiadomila sobie.Drobne, pelzajace pnacza - nawet w tejchwili probowaly zabrac jej kij.Poruszal sie, jakby mnostwo bardzo malych ludzi podawalo gosobie z rak do rak.Siegnela i ledwo udalo jej sie go chwycic.Nie przypominala sobie, zeby upadala, ale lezala na ziemi.Czula slodki, ziemisty zapach zywicy.Pnacza dotykaly jej, probowaly, smakowaly jej ciala.Wplatywaly sie w jej wlosy, zeby nie moglapodniesc glowy.Poczula je na swoich ramionach, na krwawiacym kolanie.Nie zwrocila na to uwagi.Zacisnela oczy.Lzy pociekly po jej policzkach.Pnacza pociagnely za ranna noge.Odruchowosprobowala je strzasnac.Bol obudzil ja na chwile.Musze dostac sie do Matta, pomyslala, ale pochwili znow wszystkie mysli rozplynely sie we mgle.Wciaz czula ten slodki zapach.Dlugie wasypnaczy dotknely jej piersi, objely ja w pasie.I zaczely sie zaciskac.Zanim uswiadomila sobie niebezpieczenstwo, niemal pozbawily ja tchu.Nie mogla sie poruszyc.Gdy wypuszczala powietrze, zaciskaly sie jeszcze mocniej.Pracowaly razem: mnostwo malychpnaczy jak jedna wielka anakonda.Nie byla w stanie sie uwolnic.Twarde i sprezyste, nie dawaly sieprzeciac paznokciami.Wepchnela dlon pod kilka z nich i szarpnela tak mocno jak mogla, wykrecajacnadgarstek.W koncu jeden was puscil, wydajac odglos pekajacej struny i swiszczac w powietrzu.Pozostale zacisnely sie jeszcze mocniej.82Z coraz wiekszym trudem lapala powietrze.Miazdzyly jej klatkepiersiowa.Siegnely juz do ust, przeslizgiwaly sie po twarzy jak setki malych zmij.W koncu owinelyjej glowe.Umre.Ogarnal ja wielki zal.Dostala szanse na drugie zycie -trzecie, jesli liczyc zywot wampira - i niewykorzystala jej.Podazala tylko za wlasnaprzyjemnoscia.Zostawiala Fell's Church w niebezpieczenstwie, a Matta porzucala na pewna smierc.Nie tylko nie mogla im pomoc, ale miala poddac sie i umrzec tutaj, w Starym Lesie.Co powinna zrobic? Jaki miala wybor? Wspolpracowac ze zlym z nadzieja, ze pozniej go pokona?Moze.Moze jedyne, co trzeba zrobic, to poprosic o pomoc.Brak powietrza coraz bardziej macil jej mysli.Nigdy nie uwierzylaby, ze Damon kaze jej przezyc towszystko, ze pozwoli jej umrzec.Jeszcze kilka dni temu bronila go przed Stefano.Damon i malaki.Moze byla jego ofiara dla nich.Z pewnoscia zadaly wiele.A moze po prostu chcial, zeby blagala o pomoc.Moze czeka w ciemnosci, gdzies blisko, wpatrujacsie w nia, w jej mysli, czekajac na jedno slowo: ,,Pomoz".Probowala wykrzesac z siebie resztki mocy.Nie zostalo jej wiele, ale po kilku probach zdolalazapalic maly bialy plomien.Wyobrazila sobie, ze swiatlo przenika przez jej czolo.Do jej glowy, dojej wnetrza.Teraz.Ostatkiem sil, pokonujac bol, pomyslala: Bonnie, Bonnie.Uslysz mnie.Nie bylo odpowiedzi, ale itak by jej nie uslyszala.Bonnie, Matt jest na polanie, na koncu bocznej drogi w Starym Lesie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]