[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popękały mu naczynka krwionośne na policzkach,co wyglądało tak, jakby nosił pod skórą rozgniecione jagody; jabłko Adama miał wydatneniczym podgardle u ropuchy.Przypominał Ishmaelowi pijanego stracha na wróble.W cztery dni po pocałunku na plaży, krótko po zmierzchu w lesie panował już mrok,ale truskawkowe pola oblewało jeszcze szare światło Ishmael przykucnął na skraju farmyImadów i przez pół godziny obserwował ich dom.Ku własnemu zaskoczeniu wcale go to nienudziło, więc został na następne pół godziny.Doznawał czegoś w rodzaju ulgi, mogąc leżeć zpoliczkiem przy ziemi pod gwiezdną kopułą i żywić nadzieję ujrzenia Hatsue.Do porzuceniatego punktu obserwacyjnego skłoniła go wreszcie obawa, że zostanie odkryty i uznany zapodglądacza.Już się podnosił, kiedy skrzypnęły drzwi, wytrysnęła z nich smuga światła i naganek wyszła Hatsue.Podeszła do jednego z podpierających daszek narożnych słupków,postawiła na poręczy wiklinowy kosz i zaczęła zdejmować pranie.Stała w kręgu słabego światła i ściągała ze sznurka prześcieradła.Ishmael uznał, że jejramiona wyglądają w tym oświetleniu wręcz zachwycająco, a ich ruchy są pełne gracji.Trzymając w zębach spinacze, składała porządnie ręczniki, spodnie, koszule robocze i wkładałaje do kosza.Skończywszy, oparła się na chwilę o narożny słupek, drapała się w szyję i patrzyła wgwiazdy.Potem powąchała świeżo wysuszone pranie, wzięła kosz i zniknęła w głębi domu.Następnego dnia po zmierzchu Ishmael wrócił na pole Imadów; zachodził tam przez pięćkolejnych wieczorów i zapamiętale szpiegował.Powtarzał sobie codziennie, że robi to po razostatni, jednak gdy nazajutrz wychodził o zmroku na spacer, nogi same zanosiły go na pagóreknad truskawkowym polem Imadów, gdzie przystawał, przepełniony uczuciem wstydu i grzechu.Zastanawiał się, czy inni chłopcy również oddają się takiemu chorobliwemu podglądactwu.Spotkała go nagroda, gdy Hatsue ponownie wyszła na ganek, by zdjąć pranie.Patrzył zachłannie,jak z wdziękiem unosi nad głowę ręce, jak wrzuca spinacze do stojącego na poręczy wiadra, jakskłada koszule, prześcieradła i ręczniki.Innym razem wyszła na chwilę na ganek wytrzepaćletnią sukienkę.Nim wróciła do domu, zgrabnym ruchem zgarnęła i związała w kok włosy.Ostatniego wieczoru swego szpiegowania Ishmael miał okazję obserwować, jak ukochanaopróżnia kubeł ze śmieciami.Ukazała się, jak zwykle znienacka, w smudze światła padającegona ganek, o niecałe pięćdziesiąt metrów od miejsca, w którym przykucnął, i cicho zamknęła zasobą drzwi.Kiedy szła w stronę Ishmaela, serce najpierw skoczyło mu do gardła, a potemzamarło.Widział jej twarz, słyszał stukot sandałków.Hatsue skręciła między grządki truskawek,postawiła wiadro dnem do góry na kupie kompostu, spojrzała na księżyc niebieskawapoświata oświetliła jej twarz po czym inną drogą wróciła do domu.Jej postać migałaIshmaelowi w prześwitach między pędami malin, zanim wyłoniła się przed gankiem: jedną rękąwiązała na karku włosy, w drugiej trzymała wiadro.Gdy po chwili ukazała się w oknie kuchni,jej głowę otaczała świetlista aureola.Przygięty nisko do ziemi, Ishmael podkradł się bliżej iujrzał, jak Hatsue odgarnia włosy z oczu, a z jej palców kapią mydliny.Na krzakach wokół niegodojrzewały truskawki, ich woń przepajała wieczorne powietrze.Podkradł się jeszcze bliżej.Wpewnym momencie zza rogu domu wyłoniła się suka Imadów żółtawy stary ogar o zepsutychzębach, zapadniętym grzbiecie i załzawionych smutnych ślepiach i chłopak zdrętwiał, gotówdo ucieczki.Suka węszyła chwilę, zaskomlała, podeszła do niego, pozwoliła się pogłaskać połbie i za uszami, polizała mu rękę i legła na ziemi.Ishmael podrapał ją po brzuchu.Sukawywaliła szary jęzor; jej klatka piersiowa unosiła się jak miech.Po chwili na ganek wyszedł ojciec Hatsue i przywołał po japońsku psa.Raz, a potemjeszcze raz, gardłowym, niskim głosem.Suka podniosła łeb, szczeknęła dwa razy, dzwignęła sięz ziemi i oddaliła kuśtykając.Tego wieczora Ishmael ostatni raz szpiegował pod domem Imadów.W dniu rozpoczęcia sezonu truskawkowego, o wpół do szóstej rano, spotkał Hatsue naleśnej ścieżce pod nieruchomymi cedrami.Wybierali się oboje do pracy u pana Nitty, który płaciłzbieraczom lepiej niż inni plantatorzy na wyspie trzydzieści pięć centów za łubiankę.Ishmael dogonił dziewczynę i przywitał się; w ręku niósł drugie śniadanie.%7ładne niewspomniało ani słowem o pocałunku na plaży sprzed dwóch tygodni.Szli ścieżką w milczeniu,aż Hatsue powiedziała, że mają szansę zobaczyć jelenia z czarnym ogonem, żerującego napędach paproci poprzedniego ranka widziała bowiem łanię.W miejscu, gdzie ścieżka schodziła do plaży, pochylały się nad wodą smukłe drzewaChróściny.Oliwkowozielone, mahoniowe, jasnoczerwone i popielate, zwieszały gałęzie,obciążone szerokimi błyszczącymi liśćmi i aksamitnymi owocami, rzucając cień na kamienistąplażę i połacie iłu.Hatsue i Ishmael spłoszyli siedzącą na gniezdzie błękitną czaplę o piórachkoloru mułu; zaskrzeczała, wzbiła się w powietrze i rozpościerając szeroko skrzydła, przeleciałanad zatoką Miller Bay z elegancją, mimo że zerwała się do lotu spłoszona; usiadła na martwymwierzchołku dalekiego drzewa.Zcieżka okrążała zatokę, schodziła w bagienną kotlinkę, zwaną Diabelskim Dołem teren tak podmokły, że rosnące tam jeżyny i kępy dziewięciornika spowijała stale snująca sięnisko mgła pięła się na ocienione cedrami i świerkami zbocze, po czym zbiegała w dolinęCenter Valley, gdzie rozciągały się urodzajne pola starych gospodarstw rolnych: Andreasonów,Olsenów, McCullych i Coxów.Do uprawy gruntów używano tam siwych wołów, potomkówbydląt sprowadzonych na San Piedro dawniejszymi czasy do ściągania pni zrąbanych drzew.Były to zwierzęta wielkie i śmierdzące.Ishmael i Hatsue zatrzymali się na chwilę, by popatrzećna jedno z nich, czochrające się zadem o słup ogrodzenia.Na farmie państwa Nittów pracowali już Indianie z Kanady.Pani Nitta, drobna kobiecinao talii wąskiej jak puszka konserwowej zupy, fruwała w słomkowym kapeluszu między rzędamiowoców, ruchliwa niczym koliber
[ Pobierz całość w formacie PDF ]