[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Myślę, że byłoby lepiej, gdyby pan rozmawiał z nią sam na sam.- Ja też tak myślę - poparł ją Giles.- W takim razie może zechcecie poczekać w sąsiednim pokoju, a drzwi łączące oba pomieszczenia zostawimy uchylone.Wtedy będziecie wszystko słyszeć.Biorąc pod uwagę okoliczności, myślę, że możecie się czuć usprawiedliwieni.- Wygląda na to, że będziemy podsłuchiwać, ale wcale mi to nie przeszkadza - oświadczyła Gwenda.- Nie sądzę, aby odgrywały tu jakąś rolę względy etyczne - powiedział doktor Kennedy z lekkim uśmiechem.- Nie zamierzam obiecywać, że dochowam tajemnicy, choć udzielę porady, jeśli zostanę o to poproszony.Spojrzał na zegarek.- Pociąg powinien przyjechać na stację Woodleigh Road o czwartej trzydzieści pięć.A zatem za parę minut.No i jakieś pięć minut zajmie jej wejście na wzgórze.Niespokojnym krokiem przemierzał pokój.Na jego pooranej zmarszczkami twarzy malował się wyraz strapienia.- Nie rozumiem - powiedział w pewnej chwili.- Zupełnie nie rozumiem, co to może znaczyć.Jeśli Helen nie uciekła z domu, jeśli jej listy do mnie były podrobione.- Gwenda poruszyła się gwałtownie, ale Giles pokręcił głową, sygnalizując, żeby nic nie mówiła.Doktor kontynuował: -.Jeśli biedny Kelvin jej nie zabił, to co u licha mogło się stać?- Zabił ją ktoś inny - stwierdziła Gwenda.- Ależ moje drogie dziecko, jeśli ktoś inny ją zabił, to dlaczego, do licha, Kelvin upierał się, że on to zrobił?- Ponieważ tak mu się wydawało.Znalazł ją na łóżku i pomyślał, że to on jest winien.Mogło tak być, prawda?Dr Kennedy ze zniecierpliwieniem potarł nos.- Skąd mam wiedzieć? Nie jestem psychiatrą.Szok? Załamanie nerwowe? Tak, myślę, że to możliwe.Ale kto mógłby chcieć zabić Helen?- Bierzemy pod uwagę trzy osoby - odparła Gwenda.- Trzy osoby? Jakie trzy osoby? Nikt nie miał powodu, aby zabijać Helen, chyba że ten ktoś był nienormalny.Nie miała wrogów.Wszyscy ją lubili.Podszedł do biurka i zaczął grzebać w szufladzie.Po chwili wyciągnął starą, wyblakłą fotografię wysokiej uczennicy w stroju gimnastycznym, ze związanymi z tyłu włosami i rozpromienioną twarzą.Kennedy, młodszy, wyglądający na szczęśliwego, stał obok niej, trzymając szczeniaka terriera.- Dużo o niej myślę ostatnio - powiedział niewyraźnie.- Przez wiele lat wcale o niej nie myślałem.prawie udało mi się zapomnieć.A teraz myślę o niej bez przerwy.To przez was.Zabrzmiało to niemal jak oskarżenie.- Sądzę, że to przez nią - stwierdziła Gwenda.Doktor Kennedy raptownie odwrócił się w jej stronę.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Nic takiego.Nie potrafię wyjaśnić.Ale to naprawdę nie nasza wina.To jej samej, Helen.Do ich uszu dotarł słaby, melancholijny gwizd syreny lokomotywy.Doktor Kennedy odsunął się od okna, a Giles i Gwenda poszli za jego przykładem.Wzdłuż doliny przesuwała się powoli smuga pary.- To pociąg - powiedział Kennedy.- Wjeżdża na stację?- Nie, już ją opuszcza.- Zrobił krótką przerwę.- Za kilka minut powinna tu być - dodał.Ale minuty mijały, a Lily Kimble nie nadchodziła.Lily Kimble wysiadła z pociągu na stacji Dillmouth Junction i przeszła wiaduktem na boczny peron, przy którym stał pociąg lokalny.Siedziało w nim niewielu pasażerów, najwyżej pół tuzina.Była to martwa pora dnia, a poza tym - dzień targowy w Helchester.Pociąg po chwili ruszył, znacząc z dumą kłębami pary swoją drogę przez krętą dolinę.Przed stacją końcową w Lonsbury Bay były trzy przystanki: w Newton Langford, Matchings Halt (do Wooleigh Camp) i Wooleigh Bolton.Lily Kimble wyglądała przez okno, ale przed jej oczami nie rozciągał się widok żyznej okolicy; zamiast tego widziała zestaw mebli w stylu Jakuba I, z zieloną tapicerką o nefrytowym odcieniu.Była jedyną osobą, która wysiadła na stacji Matchings Halt.Oddała bilet i wyszła, przechodząc obok kasy.Ruszyła drogą i po chwili zobaczyła drogowskaz „Wooleigh Camp”, wskazujący na ścieżkę, wiodącą stromo pod górę.Lily Kimble skręciła i zaczęła się szybko wspinać.Ścieżka wiła się na skraju lasu; po drugiej stronie wznosiły się stromo wzgórza, porośnięte wrzosem i kolczastymi krzakami.Nagle ktoś wyszedł zza drzew i Lily Kimble zadrżała.- O rany, ale mnie pan nastraszył! - wykrzyknęła.- Nie spodziewałam się pana tu spotkać.- Niespodzianka, co? Mam dla ciebie jeszcze jedną.Pusto było wśród drzew.Nie miał kto usłyszeć krzyku ani odgłosów walki.Zresztą nikt nie krzyknął, a walka trwała bardzo krótko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]