[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Morale było nie najgorsze.Miejscowi kawalerzyści rozeszli się po rozświetlonym świątecznymipochodniami mieście, a starsi żołnierze - najemnicy, którzy przybyli doOlbii przed ośmioma miesiącami - zgromadzili się w koszarach.Stawili sięwszyscy: Antygon, Kojnos, Diodor, Kraks, Sitalkes, Ajas, Nikiasz (którydopiero co wrócił z Pantikapajonu), Laertes, Lykeles, Agis, Andronik, Ata-elus i Filokles.Ten ostatni zjawił się w towarzystwie dwóch miejskichniewolników i przyniósł ze sobą dużą amforę z winem.Kształt amforywskazywał, że wino pochodzi z Chios, co bardzo wszystkich uradowało.Aawki wymoszczono poduszkami i płaszczami, przekształcając je wprowizoryczne sofy, i przygotowano kielichy na wino.335- Przed pierwszą wyprawą wojenną powinniśmy razem uraczyć sięwinem - powiedział Filokles.- Póki wciąż jesteśmy twoimi przyjaciółmi, Kineaszu - dodał Nikiasz,ściskając w dłoni amulet z sową.- Potem będziemy już tylko twoimi żoł-nierzami.Z początku wszyscy byli sztywni.Sitalkes i Kraks milczeli lub chichota-li nerwowo.Ataelus, który rzadko brał udział w biesiadach, na sofie czułsię nieswojo i po chwili przeniósł się na podłogę, by siedzieć tam ze skrzy-żowanymi nogami.W pewnym momencie Filokles podniósł się z miejsca i rzekł:- W Sparcie, gdy zbliża się wojna, kultywujemy dwa zwyczaje.Pierw-szy to odśpiewanie hymnu dla Aresa.Drugi to ofiara wylana bogom przezkażdego z żołnierzy, połączona z toastem na cześć towarzyszy broni.-Uśmiechnął się szeroko.- W ten sposób można szybko się upić.- I zacząłśpiewać, bardzo fałszując, lecz wspomagali go Kineasz i Kojnos, obdarzenilepszym słuchem:W hełmie złocistym, Aresie, siedzący na wozie, przemożny,Hardy, zbrojny spiżem i tarczą, miast opiekunie,W boju potężny, o twardej i niestrudzonej prawicy,Tarczo Olimpu i ojcze niosącej zwycięstwo Nike,Mężów najsprawiedliwszych przywódco, podporo Temidy,Berło dzierżący odwagi, co krąg płomienny wśród siedmiuSzlaków eteru zataczasz, gdzie ciebie ogniste rumakiNiosą stale po trzeciej orbicie naszego wszechświata.Usłysz mnie, ludzi stronniku, młodości dawco kwitnącej,Ześlij z niebios na nasze żywoty jasność łagodnąTudzież moc Aresową, ażebym zdołał odpędzićKlęskę nielitościwą, co ponad mą głową się zbiera,Oraz ugiął w swych piersiach zwodniczą ducha gorliwość.Serca złą siłę powstrzymaj, gdyż ona mną niecnie kierujeW bitwy zgiełkliwej zamęty.Wszak jesteś władny, o szczęsny,Sprawić, bym w prawach łagodnych zażywał miłego pokoju,Walki zaś tak nienawistnej i śmierci gwałtownej uniknął.336- Piękne! - wykrzyknął Andronik, zrywając się z miejsca.- Wy, Gre-cy, zbyt rzadko chwalicie boga wojny.Filokles pokręcił głową.- Nie przyjaznimy się z bogiem wojny.Andronik nie miał ochoty na dyskusję.- Dobry zwyczaj! - Podszedł do amfory, zanurzył w niej kielich, wylałofiarę na podłogę i uniósł dłoń z kielichem.- Za nas wszystkich, towarzy-sze.- Wymieniał kolejno ich imiona, unosił kielich i pił.Na końcu wzniósłtoast za Kineasza.- Twoje zdrowie, hipparcho - powiedział i wypił wino dodna.Następnie wszyscy, jeden po drugim, poszli w jego ślady.Lykeles każ-de imię opatrzył jakimś żarcikiem, Filokles imitował głosy towarzyszy,Agis wygłosił kwieciste przemówienie, a Laertes wszystkich wychwalał.Sitalkes wznosił toasty w milczeniu, patrząc na każdego i pijąc jegozdrowie.Kiedy dotarł do Kineasza, uniósł kielich i powiedział:- Byłem Getą.Teraz jestem wasz.- Słowa te skwitowano aplauzem,jakiego nie doczekała się wyszukana retoryka Laertesa.Gdy przyszła kolej na Kraksa, stanął przy amforze z wojowniczym wy-razem twarzy i rzekł:- W czasie bitwy zabiję więcej wrogów niż którykolwiek z was.Z kolei Ajas, zajmując miejsce, płakał.Po chwili jednak otarł łzy i po-wiedział:- Każdy z tutaj obecnych zasługuje na moją miłość.O takich towarzy-szach marzyłem, gdy jako dziecko leżałem oparty o ojcowskie ramię, słu-chając, jak Achilles dąsa się w swoim namiocie i jak Diomedes prowadzihelleńską armię pod Troją.Ataelus prosił, by jego wina nie rozcieńczano.Przez dłuższą chwilę stałprzy amforze, nic nie mówiąc.W końcu odezwał się w te słowa:- Moja greka już lepsza.Więc ja nie mam strach mówić do wam.Wyjak dobry klan: brać mnie z miasta, dać koń.Dać honor.- Uniósł kielich.-Za dużo gadanie, żeby toast wszystkim.Więc za wszystkim od razu.Akin-dże Cradże.Klan Latającego Konia.Tak nazywają wam Sakowie.Dobre337imię.- Wypił.Potem zanurzał kielich, patrzył na kolejnego towarzysza,pozdrawiał go i pił jego zdrowie nierozcieńczonym winem.Wracając naswoje miejsce, wyglądał na zupełnie trzezwego.Usiadł z gracją typową dlawszystkich Saków.W końcu przyszła kolej na Kineasza.Stając przy amforze, spojrzał naFiloklesa, który pełnił honory gospodarza biesiady.- Na wszystkich bogów - powiedział.- Dolej tu trochę wody, bo ina-czej nie dotrwam do naszego zgrupowania.- Stwierdził, że uśmiecha siętak szeroko, iż może mieć kłopoty z mówieniem.Milczał więc jeszcze przez chwilę.Następnie ujął kielich czubkami pal-ców i przechylił go lekko, by wylać ofiarę.- Bogowie nagradzają tych, co wkładają najwięcej trudu - powiedział.- Wątpię, by w ciągu ostatnich miesięcy jakakolwiek grupa ludzi na świeciepracowała ciężej od was.Proszę bogów, by mieli to na uwadze.Przybyli-śmy tu jako obcy, teraz jesteśmy obywatelami.Przybyliśmy jako najemni-cy, teraz większość z nas będzie walczyć o własne miasto, jak przystało naludzi honoru.- Rozejrzał się.- Podobnie jak Ajas, kocham was wszystkich,i podobnie jak Ataelus, uważam was za członków własnego klanu.Przysię-gam na bogów, że zrobię wszystko, byście cali i zdrowi wrócili z tej wy-prawy.Ale muszę też zaznaczyć, że czeka nas trudna kampania.- Znówpowiódł wzrokiem po towarzyszach.- Jeśli przyjdzie nam polec, przegraj-my tak, by jakiś olbijski poeta opiewał potem nasze czyny, tak jak Sparta-nie śpiewają o Leonidasie, a Helleni o synu Peleusowym.Rozległ się gromki aplauz.Kineasz wypił toast za wszystkich, oni zaśunieśli swoje kielichy, dalej wiwatując donośnie.Nieco pózniej bardzo już pijany Kineasz klepnął Filoklesa po ramieniu.- Porządny z ciebie człowiek - powiedział.Spartanin uśmiechnął się.- Takie rzeczy możesz mi mówić częściej.338- Idę spać.O świcie będę miał głowę ciężką jak kowadło.- Kineaszledwo stał na nogach.Pod drzwiami koszar Kraks rzygał, wydając odgłosy człowieka w ostat-nim stadium agonii.Filokles wstał ciężko.- Obawiam się, że do świtu niewiele zostało - powiedział.- Miło wi-dzieć cię w dobrym nastroju.Przechodząc przez drzwi, Kineasz trzymał się framugi.- To rzeczywiście dobry nastrój, bracie.Lepiej umrzeć w dobrym na-stroju niż.- W samą porę ugryzł się w język.- Umrzeć? - Filokles jakby wytrzezwiał.- Kto tu mówi o umieraniu?Kineasz machnął ręką.- Nieważne.Niepotrzebnie to powiedziałem.Za dużo mówię, gdy je-stem pijany.Mam biegunkę słowną.Filokles chwycił go za ramiona i odwrócił ku sobie.Oparł się czołem oczoło Kineasza, a dłonią trzymał go za szyję niczym zapaśnik przed decy-dującym chwytem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]