[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale wymordowanie rozbitków drugiego statku byłodziałaniem z premedytacją, na które mógł się zdobyć jedynie człowiek salony.Decydując siębowiem na rozprawienie się z Golden Creekiem w sposób identyczny jak z Pireusem ,zostawił policji, że tak powiem, swoją wizytówkę.%7łeden osobnik zdrowy na umyśle, nieigrający z niebezpieczeństwa.dla zabawy, tego nie zrobi.Jak zatem podejść takiego?Już niedługo dowie się o rozpoczętym na niego polowaniu.O jego zasięgu powiedzą munasłuch radiowy i ewentualnie radar nie wątpię ani przez chwilę, że ma go na pokładzie, aco za tym idzie, ukryje się w porę w głębinach przed rozpoznaniem z powietrza.Gdybykierował się rozsądkiem, szukałby schronienia na wodach bezpiecznych dla niego.Ale ontego nie zrobi.Wie bowiem, że wszelkie rozsądne decyzje pchną go prosto w nasze sieci.Więc on postąpi inaczej.Jak? nikt nie jest w stanie tego przewidzieć.Postąpi wbrewlogice, niezgodnie z zawodową rutyną, z wszelkimi przewidywaniami, postąpi jak człowiekwyposażony przez naturę w dodatkowy zmysł.Podwodniacy v ich tropiciele to zwierzaki imyśliwi na przemian, wyczuwający się wzajemnie przez skórę.Ci z nich, którzy w walcekierują się wyuczonym w szkółce abecadłem, długo się na fali nie utrzymają, przekonałem sięo tym podczas mojego ostatniego pojedynku, w którym potraktowałem przeciwnika jakozdechłego już kota.Pan, kontradmirale, mógłby na ten temat tez coś powiedzieć: w swoimczasie nazywano pana irregular nieregularnym.Który w walce kieruje się własnymnosem.Gdyby nie przeświadczenie, że mimo upływu lat pozostał pan w duchu nadalirregular, nie stałbym teraz w pańskim gabinecie.Dlatego.Komandor porucznik Frank Mizera odłożył długi kij, którym w trakcie swego wywodu jezdziłpo mapie, i wyprostował się..dlatego powtórzył uroczyście pozwalam sobie prosić pana o przydzielenie mijednego z tych starych niszczycieli, przeznaczonego na złomowanie, i wydanie stoczniremontowej rozkazu natychmiastowego zamaskowania go w statek-pułapkę.Wiem, taprzebieranka to już anachronizm, ale właśnie dlatego proszę pana o ten rozkaz.Wierzębowiem, ze wykrycie okrętu zależy wyłącznie od łutu szczęścia lub czegoś, co określa sięmianem irregularity.Wchodziła ostrożnie po stopniach prowadzących do hotelowej restauracji i gorączkowomyślała o przyszłości.Tej najbliższej.Obok niej szedł Martin Strang.Wysoki mężczyzna,wcale jej nie nadskakujący, który ni z tego, ni z owego przyprawił ją o zawrót głowy.Na stoliku czekał na nią wazon pełen kwiatów.Salę oświetlały kolorowe lampiony.Przystolikach wokół siedzieli przeważnie amerykańscy marynarze i lotnicy.Młodzi chłopcypopijający alkohol i wbrew ogólnej opinii o nich wcale nie hałaśliwi.Odprowadzali ją spojrzeniami.Nie krępowali się obecnością Martina, jedynego cywila wlokalu.Beris miała na sobie gładką suknię w kolorze wiśni, spływającą łagodnie z bioder kudołowi prezent od matki na jej dwudzieste pierwsze urodziny.W dostojnej gotowości do usług kelner pochylił się nad bloczkiem.Martin czytał pozycję popozycji z karty dań i czekał na jej decyzję.Potakiwała ruchem głowy, gdy coś jej przypadłodo gustu, starając się opanować nerwy.Przecież to ona wyszła z propozycją ponownegospotkania.A jeżeli on tutaj dlatego, że nie śmiał odmówić?Tymczasem Martin wartował kartę dań strona po stronie, nie domyślając się jej męki. Zapalisz? odezwał cię nagle.Owłosiony przegub jego dłoni otarł się przy podawaniu papierosa o jej ramię.Przeniknął jądreszcz.Zdobyła się na przeczący ruch głową, modląc się w duchu, żeby wreszcie coś po-wiedział.Ogarnęła spojrzeniem salą.Chłopcy w dobrze skrojonych mundurach, zadbani seryjnyprodukt bogatej Ameryki.Ilu ich tutaj! Ulice, autobusy, sklepy, hotele, lokale pełneamerykańskich lotników i marynarzy.Australia zalana przybyszami zza oceanu.Inwazja.AMartin? Też pewno jeden z nich. Tylu was tutaj wyrwało się jej. Ci chłopcy po prostu się nudzą.Nie mają co robić,prawda?Strang ocknął się z zamyślenia. Nie mają co robić, mówisz.A tak przytaknął. Mało w Brisbane lokali, kin, żadnegoteatru.Miasto nie jest przygotowane na taką armię przybyszów.Ale jakoś sobie radzą.Zresztą zobaczysz, niech tylko zagra orkiestra.Atmosfera wokół nich nagle się ożywiła.Kelnerzy pchali właśnie trzy wózki zastawionedaniami i butelkami.Kawalkada prowadzona przez maitre d'hótela zmierzała dostojnie ku ichstołowi.Beris chwyciła się za głowę. Mart, to chyba.To wszystko dla nas? Jak najbardziej. Strang uśmiechnął się niewinnie. Sama to zaakceptowałaś. Bożę, co ja zrobiłam!Dwójka specjalisto od nakrywania stołu przystąpiła co dzieła.Maitre d'hótel doglądał obsługi.Przypatrywała się temu połowa sali.Tymczasem zaczęła grać orkiestra.Martin miał rację: chłopcy się ożywili.Ale dlaczego wnim jest tyle rezerwy? myślała Beris.Dlaczego nie prosi mnie do tańca? Desperackim ruchemsięgnęła po szklankę i jednym haustem wychyliła ją do dna. Pani pozwoli? Młoda twarz sierżanta, rozgrzana alkoholem, zwróciła się w stronęMartina. Chyba nie masz me przeciwko, co?Beris ujrzała niewyrazną minę swego towarzysza i aprobujące gesty sąsiadów.Przyjemnychłopiec, pomyślała z wdzięcznością o sierżancie. Co pan posiedział? próbowała przekrzyczeć orkiestrę. Ze ogłosiliśmy cię Miss sali.Jednomyślnie.Jak Pana Boga kocham! Mnie? zaśmiała się ubawiona. Wprawdzie nie za dużo tu dziewczyn. Chłopaki! sierżant odwołał się do swoich kolegów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]