[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbował dostrzec na twarzy policjantki jakąś reakcję, ale nie potrafił z niej odczytać,co sądzi o przydzielonym jej zadaniu.Na koniec wziął profesora na stronę, by dowiedzieć sięparu szczegółów o jego badaniach.Może zdoła wytłumaczyć takiemu ignorantowi jak on, naczym polega jego praca.- Nasze badania są niczym podróż w czasie - zaczął nader chętnie profesor,najwyrazniej chcąc zatrzeć niekorzystne wrażenie, jakie zrobił swoim uprzednimzachowaniem.- Podróż w czasie? - zapytał zaintrygowany Maier, przepychając się pomiędzy nich.Od zawsze miał słabość do niewyjaśnionych zjawisk.- Tak, podróż do czasów, gdy na ziemi panowały organizmy niepotrzebujące do życiatlenu.Nazywamy je beztlenowcami.Maier sapnął głośno.Był wyraznie rozczarowany, że profesor użył przenośni.- Zapewne panowie o tym nie wiedzą, ale to, z czym mamy do czynienia w Alatsee,jest wyjątkowe, jedyne w skali światowej.To anomalia, która w tej formie nie występujenigdzie indziej.A w każdym razie niezbyt często.- Ma pan na myśli to czerwone zabarwienie.Naukowiec był zaskoczony.- Dokładnie.Skąd pan o tym wie?- Pański student, którego znalezliśmy na brzegu, był kompletnie umazany czerwonąsubstancją.Profesor łypnął na nich poważnym wzrokiem.Po dłuższej chwili odparł: - Tooznaczałoby, że nurkował w określonych miejscach.Trzeba wiedzieć, że te kultury niewystępują we wszystkich częściach jeziora.- A jest w tych miejscach coś szczególnego? - zapytał prędko Maier.- Ależ tak.Maier spojrzał na szefa z zadowolonym uśmieszkiem.- Powie nam pan co? - drążył, wbijając jednak wzrok w Kluftingera, nie w profesora.- No, właśnie to czerwone zabarwienie.Komisarz rozciągnął twarz w uśmiechu, a Maier poczerwieniał.- Dla panów to może wyglądać jak dziwny kaprys natury, dla nas to sensacja, która narazie opiera się racjonalnemu poznaniu.Widzą panowie: w strefach wód płytkich do piętnastumetrów głębokości mamy tutaj nienaruszone ekosystemy.Wskazuje na to występowaniechruścików, bardzo wrażliwego gatunku owadów wodnych.Ale nie chcę panów zanudzaćbiologicznym żargonem.Jeśli zejdzie się niżej, w niektórych miejscach można się natknąć nasiarkowe bakterie purpurowe.Przypuszczamy, że za to zjawisko odpowiedzialne są minerały występujące w dolinieFaulenbach, ale to dopiero będzie przedmiotem badań w przyszłości.W każdym razie tebakterie pojawiają się w ilościach niespotykanych w żadnych innych wodach na świecie.Profesor Bittner pozwolił, by jego słowa przebrzmiały i zrobiły odpowiedniewrażenie.Osiągnął swój cel.Policjanci dosłownie przyssali się do niego wzrokiem.- Jak mówiłem, ekosystem do około piętnastu metrów jest nienaruszony, głębiej, nagłębokości piętnastu do dwudziestu metrów, zaczyna się strefa śmierci.To pojedynczelokalizacje, głębokie na trzy do pięciu metrów.Nic tam nie żyje.To absolutnie wrogi dlażycia teren.Jakby nie z tego świata.Z innej planety, że tak powiem.- Z innej planety - powtórzył Kluftinger z namysłem.- A co mogłoby kogoś pchnąć dosamotnej wyprawy na tę planetę?Poczuł lekką dumę, że tak celnie udało mu się rozwinąć grę słów.- Oto jest pytanie.Obawiam się, że to policja musi znalezć na nie odpowiedz.Nasze dociekania są natury czysto naukowej.- Hm, no dobrze - mruknął, widząc, że na razie niczego więcej się tu nie dowie.-Koleżanka zostanie na miejscu, a my się jeszcze zobaczymy.- Wuszach profesora te słowa musiały zabrzmieć jak grozba, co bynajmniej nie kłóciło sięz zamiarem komisarza.- Mam jeszcze jedno pytanie: dlaczego robi pan to wszystko akuratzimą, a nie w lecie, kiedy nurkowanie byłoby bez wątpienia przyjemniejsze? Jezioro jest okrok od zamarznięcia.Aagodny uśmiech profesora dał mu do zrozumienia, że przemówił przez niego laik.- Jest kilka powodów.Przede wszystkim jezioro jest jednocześnie kąpieliskiem.Uzyskanie latem pozwolenia na jego zamknięcie dla potrzeb naukowych byłoby niezmiernietrudne.Ale główny powód jest taki, że zimą wszystko jest tu, że tak powiem,zakonserwowane. Strefy śmierci się nie przemieszczają, zatem mamy doskonałe warunkido dłuższych obserwacji.Wlecie badane rejony podlegają zbyt dużym fluktuacjom.Kluftinger nie miał wprawdzie wrażenia, że wszystko zrozumiał, ale na początekzadowolił się tym wyjaśnieniem.- Richard, zbieramy się - powiedział, rad, że może wrócić do samochodu, bowiem ziąbzaczął dawać mu się we znaki.Czuł się słaby i rozbity.Pomachawszy z ledwie dostrzegalnym uśmieszkiem policjantce, stojącej pośrodkugrupki studentów i notującej skrupulatnie, co mówią, ruszyli, pokonując śnieg.Po drodzeprzyjrzeli się rozstawionym wokół urządzeniom.Znajdowały się częściowo w samochodach, częściowo na śniegu - na jednym zestolików stał monitor świecący zielonymi wykresami, a obok zwróciło ich uwagę coś, cowyglądało jak zabawkowa spycharka gąsienicowa z zamontowaną kamerą.Przewodyprowadziły do jednego z pojazdów, w którym Kluftinger również zauważył kilka monitorów.- Ile to kosztuje! - pokręcił głową Maier.- A kto za to wszystko płaci?Oczywiście podatnicy!- Twoją pensję też, Richie, twoją pensję też - odparł sucho komisarz, a Maier darowałsobie dalsze komentarze.Bez słowa maszerowali do samochodu.Maier milczał, bo nie chciał prowokowaćdalszych docinków wymierzonych w siebie, Kluftinger, bo miał niejasne przeświadczenie, żecoś przeoczył.Gdy wsiedli do wozu i Maier już miał przekręcić kluczyk, komisarz złapał goza rękę.- Poczekaj - poprosił, wyglądając na zewnątrz.- Do jasnej anielki, ta franca nie dajemi normalnie myśleć! Wiem, że coś przeoczyłem, że coś tam było.Maier nic nie mówił, tylko patrzył na niego z napięciem.Wiedział, że w takichchwilach najlepiej dać mu czas do namysłu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]