[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wejdziemy.Ja mam klucze.Po chwili drzwi były otwarte.Wszedłem pierwszy, gdy jeszcze wy-ciągała klucz z zamka yale.Była to facjata z większą częścią sufitupochyłą i pionowym oknem w spadkowym dachu.Mebli niewiele, wchłodnym powietrzu fetor i.Nagle sobie uświadomiłem coś, co omalnie ścięło mnie z nóg.Malahide leżał na wznak na zniszczonym dywanie pod oknem.Martwy.Tego byłem pewny, zanim podszedłem i zobaczyłem w jegoprawej skroni dziurkę od kuli, czarną zakrzepłą krew na głowie i nadywanie przy nim.Z twarzą zastygłą, białą, sztywny, bezduszny, leżałtak, jak powaliła go śmierć.Odwróciłem się, żeby oszczędzić Alice Ryan tego widoku, ale onajuż zobaczyła.Nie krzyknęła ani nie zemdlała.Nawet nie zbladła.Tylko przyłożyła rękę do ust i powiedziała:- Boże! - po czym osunęła się powoli na jedyne w tym pokojukrzesło.- Przykro mi - powiedziałem.- Ktoś go urządził.- Tak.Teraz zaczęła blednąc i trzęsła się.- On ma whisky tam w szafie - wskazała drewnianą szafkę w ką-cie.- Pan myśli, że.mógłby pan.?267- Oczywiście.Wyciągnąłem butelkę, znalazłem szklankę, nalałem nierozcień-czoną whisky.Popijała, a ja podszedłem do Malahide'a, przyklękną-łem przy nim.Nie było strachu czy udręki na jego twarzy.Zmierćprzyszła raptownie, niezapowiedziana, jak gdyby czekała, by go za-skoczyć, ledwie on wejdzie do pokoju.Leżał w butach z cholewami, wkurtce, szaliku i rękawicach, wełnianą czapkę przygniótł głową.Do-piero wtedy, absurdalnie pózno, przypomniałem sobie, że drzwi byłyzamknięte od wewnątrz.Więc jak morderca wszedł i wyszedł?Wstałem, odwróciłem się do okna.Jedna z szyb była przedziura-wiona, mały okrągły otwór otaczały promieniste pęknięcia tak, jakbysię iskrzył gwiazdkowy zimny ogień.Stanąłem między oknem i sto-pami Malahide'a.Zobaczyłem grudki błota na podeszwach jego bu-tów; błoto zaschło i odpadało, gdy on tu leżał.Odwróciłem się i wyj-rzałem przez okno.Zobaczyłem nasyp kolejowy po drugiej stroniejezdni.Teraz grzbiet nasypu, dziurka w szybie i moja głowa znajdo-wały się na jednej niewidzialnej linii i nasunął mi się jedyny możliwywniosek.Ktoś stał na tym porosłym trawą nasypie, ktoś czekał, ażMalahide pokaże się w oknie.I wtedy podniósł karabin, wycelował,strzelił.Ale z takiej zewsząd widocznej pozycji?.Kącikiem oka za-uważyłem gołą żarówkę zwisającą z sufitu.Paliła się.Strzał zostałoddany nocą, gdy nasyp tonął w ciemnościach.Spojrzałem znów na zwłoki Malahide'a.Ten jego zgon, ni stąd nizowąd, taki błyskawiczny, omal się nie wydawał w jakimś dziecinnymsensie niesprawiedliwy.Celny, zabójczy strzał w głowę z odległościtrzydziestu jardów.Tak strzelają tylko strzelcy wyborowi, i raczejskrytobójcy niż mordercy.Ten skrytobójca dokonał zwiadu, niewąt-pliwie uznał nasyp za pozycję idealnie korzystną.Czekał, aż Malahidewróci do domu, wejdzie po schodach, zapali światło, usłużnie podej-dzie do niezasłoniętego okna.Wtedy od razu, tak celnie, że bezbole-śnie zabił go i zszedł z nasypu, i przepadł w mrokach nocy pozosta-wiając Malahide'a leżącego tu, gdzieśmy go znalezli.Jak długo on leży? Nie widziano go od soboty.Od sobotniego wie-czora? To zupełnie możliwe.Było zimno, miłosiernie zbyt zimno naproces gnicia.Przez cztery dni zwłoki cierpliwie czekały, żeby je zna-leziono, przez cztery dni morderca zdążył zatrzeć wszelkie ślady.Za-drżałem.Takie przygotowanie, premedytacja, zawodowa sprawność.Tym straszniejsza wydawała się ta zbrodnia; mniej wstrząsająca, byćmoże, ale nieskończenie bardziej złowieszcza.268Wzdrygając się odszedłem od okna.Niewidzialna linia się zmate-rializowała, okropnie rzeczywista.I dołączyło się coś o wiele gorszegoniż logiczne wyjaśnienie tego skrytobójstwa.Nagle ogarnął mnieprzemożny lęk.Dlaczego Malahide został zabity? Chyba jest tylkojeden powód.List Lizzie Thaxter.List, którego kopię ja też posiadam.Alice wpatrywała się w zwłoki swojego ojca, wstrząśnięta, nieru-choma, obezwładniona niezrozumieniem.- Nigdy nie myślałam, że taka rzecz się stanie - wyszeptała.- Tobył tylko.tylko znowu jego figielek.Czy ktoś go zabił, bo on podrobił list jakiejś dziewczyny, chociaż ona się powiesiła dwanaście lattemu?- Nie wie pani, czy mogą być jakieś inne powody?Potrząsnęła głową.- Tata miał wrogów.Zasługiwał na wrogów, Bóg świadkiem.Aleoni by mu tylko wyłoili skórę, a nie.Może w bójce, może ktoś bardzorozezlony nieumyślnie by go zabił.Ale nie.nie tak.jak gdyby.skazali go na śmierć.- Wstała z krzesła i uklękła przy ojcu.- Biedny stary tata.Przynajmniej wygląda, że skonał prędko, ale.Biedny stary drań.Widziałem, że jest bliska płaczu.%7łeby się nie rozpłakała, wyłoży-łem jej moją teorię, jak się to stało.- Strzał z karabinu z tego nasypu kolejowego, tak sądzę.Niechpani popatrzy na okno, na tę dziwną dziurkę od kuli.Prawdopodob-nie w nocy.Zwiatło się paliło, pani rozumie? - Tępo przeniosła wzrokz twarzy ojca na szybę, na żarówkę, potem znów na ojca.- Alice, ko-mu jeszcze on sprzedał te listy?- Nie wiem.Nie mówił.Wiem tylko, że były trzy.- Kiedy ostatnio pani się z nim widziała?- W czwartek.W urodziny małego.Kiedy przyniósł te klocki.Za-pakowane w czerwoną bibułkę.- Stłumiła szloch.- Rozpierało go, taksię cieszył, że jest taki mądry.Bardzo był podochocony.- Czym?- Pewnie tymi pieniędzmi, co je dostał.Bo nic innego.- Urwała izmarszczyła brwi z wysiłkiem sobie przypominając.- Pan zaczeka.- Co?Wyprostowała się i powoli wróciła do krzesła, znów usiadła.- Było coś.Pewnie że było.Ja tylko myślałam.no, że to jedna269z jego zwykłych historyjek.Tyle razy już to słyszałam.Ale tym razemon chyba rzeczywiście.Boże, to na pewno to.- Co na pewno?- Kto by myślał o tym po tylu latach? Kto by, cholera jasna, myślało tym?- O czym?Wciągnęła oddech i postarała się skupić.- Pan wie, za co go zamknęli na dwanaście lat?- Za kradzież papieru na banknoty Banku Angielskiego z papierniw Ross nad Wye.Skazano jego i dwóch wspólników: Joe Burridge'a iPetera Thaxtera.Obaj już nie żyją.- Dwóch.Zgadza się.Tylko że nie zgadza się według taty.Tatazawsze mówił, że był jeszcze jeden.To ten czwarty dał na to pienią-dze, powiedział Joemu Burridge'owi, że ta fabryka drukuje papierydla Banku Angielskiego i że bardzo łatwo je ukraść.Burridge nigdynie chciał powiedzieć, kto to.A tylko on miał z tym czwartym kontakt.I myślał że ten.czwarty.załatwi z nimi jak należy, kiedy wyjdą,podzieli się tymi dochodami.- Jakimi dochodami?- Burridge mu dostarczył dużą ilość zrobionych banknotów.te-mu czwartemu, znaczy.Nie wiem ile, i nie wiem ile warte.Nawet niewiem, czy to prawda.Tata w to wierzył.albo tylko mówił, że wierzy.Może to było także tylko jego marzenie.Zawsze myślałam że tak.Ażdo teraz.- Burridge, zanim umarł w więzieniu, nie wyjawił, kto to był?- Nie wyjawił.Ale tata raz go widział.Raz.Pojechał kiedyś doBirmingham i kiedy wchodził do domu Burridge'a, ten facet właśniestamtąd wychodził.Burridge wcale nie przyznał, że to ten, ale tata byłpewny, że ten.No, Burridge umarł, to już tata nie miał żadnego spo-sobu żeby go znalezć.Nie wiedział nazwiska ani nic.Tylko pamiętałtwarz.Mówił, że tej twarzy nigdy nie zapomni.Mówił że gdyby goznów zobaczył, poznałby go od razu.I wtedy by się z nim załatwił.- Załatwiłby się?- Mówił o tym we czwartek, ale inaczej niż przedtem.Był wesoły,rozumie pan, wesoły jak.Ja nie zwracałam uwagi, ale teraz myślę, żebył taki wesoły, bo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]