[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz mi, Franc, kogo skrzywdzi - pyta stary.- Spal t kurw razem z jej domem - wykrzykuje Franek.Otto Szulc w milczeniu mi tosi swoj bia brod.Ma przeczucie, e w tymroku umrze i dlatego widzi wiat inaczej ni dawniej.- Nie zd ysz, Franc, tego zrobi - o wiadcza synowi.- Czy nikt ci nie mówi , ekobieta pi kna sama sobie wybiera m czyzn ? Ostatni obiad w rodzinnym domu.Otto Szulc otwiera swoj jedyn ksi wczarnych odrapanych ok adkach i czyta obydwu synom: "Ale Heli zestarza sibardzo, i s ysza wszystko, co czynili synowie jego ca emu Izraelowi, i jako sypializ niewiastami, które si schadza y przed drzwiami namiotu zgromadzenia.I rzektak do nich: przecz e takie czyny czynicie? Có ja s ysz o waszych z ychsprawach od wszystkiego ludu? Nie synowi moi, bo niedobra s awa, któr jaysz , e przywodzicie ku przest pstwu lud Pa ski.Gdy kto zgrzeszy przeciwcz owiekowi, s dzi go b dzie s dzia, ale je li przeciw Panu kto grzeszy, któ siza nim ujmie?" Nazajutrz w stolicy ubrany od wi tnie Otto Szulc kupuje synowibilet w obce kraje, czeka na peronie, a tamten wsi dzie do poci gu.- Pozdrów ode mnie wuja Hermana i ciotk Gizel - mówi.- Napisz do mnie,jak si tam urz dzi.Nie my l o tej spalonej stercie.Tam by o liche yto.DoBart powraca Otto Szulc nocnym poci giem.Mimo tylu godzin bez snu iwypoczynku czuje si dobrze, jakby mu wróci y dawne si y."Mo e jeszcze nieumr w tym roku" - pociesza si , wysiadaj c na przystanku autobusowym wSkiro awkach.Nazajutrz, cho to pora niw, ka e Otto Szulc swojemu synowi przeora resztkispalonej sterty.W tym czasie idzie do domu Justyny i mówi do niej:- Wkrótce wyci gn ze stodo y swoj m ocarni.Przyjad wtedy po twójczmie , nie b dziesz go mia a wi cej ni dwa wozy.Wym óc ci go, gdy niechc , aby ludzie my leli, e mój syn, który ju wyjecha , wzi ci si , a ty spaliza to moj stert pod lasem.Justyna pochyla si do pe nej tych plam d oni starca i ca uje j pokornie:Ma chyba racj K obuk.W porze niw naj atwiej zobaczy na wsi, kto jestdry, a kto g upi. nast pny.51.O mi ci,wydaj cej si nieprawdziwNa zachodzie s ce powoli zbli o si do horyzontu wyznaczonego przezcian lasów.Niebo by o tam czyste, powleczone jedynie taworó ow po wiat.Od po udnia jednak nadchodzi wielki cumulonimbus i szybkie zbli anie swojeoznajmia g bokim i gro nym basem przeci ych grzmotów.Ciemnosinachmura wyrasta a jak wysoka na kilka kilometrów góra, która w miar zbli aniasi ukazywa a swoj rozleg podstaw.Ju ca y po udniowy horyzont by przezni zaj ty i grzmia jak organy.Powietrze przesyca a wilgotna duchota i nawetlekkie szkwaliki, tu i ówdzie marszcz ce powierzchni jeziora, nie przynosi yoch ody dla zbr zowia ego od s ca cia a.A wierzy si nie chcia o, e tak niedaleko, w ogromnej masie chmurowej góry - tkwi zakl ta znieruchomia a si ahuraganu, w sinych k bach kryje si gwa towny deszcz, a jeszcze wy ej - drobnegrudki gradu i p atki niegu.By o czym strasznym spotka si z ni na jeziorze zpe nym o aglowaniem; pierwszy podmuch wiatru bywa s aby, lecz drugi rzucajacht na wod jak motyla, który niepotrzebnie znalaz si daleko od l du.Potemwoda zaczyna a si kot owa i biela a od piany, z wysokich i krótkich fal zrywa ysi p aty wody.Doktor Nieg owicz zrzuci obydwa agle i, zanim nasta a zupe na cisza, da siponie lekkim powiewom wiatru w kierunku obro ni tego drzewami pó wyspustarej bindugi.Wielka chmura znajdowa a si tu nad jego g ow , zakrywaj cniemal ca e niebo.Sp ywa a z niej jadowita czerwie , a poczernia y na po udniuhoryzont ci y zygzaki b yskawic.Podci gn miecz i wprowadzi jacht w trzciny, zaczepiaj c z b kotwicy opodmyte przez fale korzenie pochylonej olszyny.Starannie umocowa agle,ci ko dysz c i op ywaj c potem, gdy chmura nad jego g ow jak gdyby wessa aw siebie ca e powietrze.Wci trwa a cisza - w milczeniu, jak duchy ucieka y wkierunku brzegu czarne ptaki.Na ce bindugi nie zarycza a krowa -spojrza w tamt stron i ujrza Justyn ; z kan pe mleka sz a do swej odzi.Raptem zrobi o si niemal zupe nie ciemno.Czo o chmur dotkn o s ca izakry o je sob.Równocze nie ostry b ysk o lepi oczy i w tej samej chwiliprzera liwy trzask pioruna bole nie odezwa si w uszach.Nieg owicz zeskoczy wtrzciny i kalecz c sobie bose stopy na korzeniach zatopionych drzew dobrn dobrzegu.S ysza coraz.g niejszy szum wiatru.Wydawa o si , e oto zbli a si kuniemu p dz cy po synach ci ki poci g.Doktor dopad Justyny, odebra ziej r ksrebrn kan , postawi j na ziemi i poci gn kobiet do jachtu zacumowanegopo zawietrznej.Jezioro tworzy o ju bia aw mglist kipiel, ciep y podmuchmusn twarze, troch pó niej spad y na nich krople wody porwanej z jeziora.Uderzenie wichury zatrzyma o ich w miejscu i zdusi o oddech, ton li w po wi cie wiatru, ciemno ciach, oskocie gromów i przenikliwym trzasku drzew amanychna brzegu.Jak za mg widzia doktor twarz Justyny, w osy szarpane wiatrem,czu ciep o jej d oni.Od czasu do czasu opada y na nich rozpylone przez wiatrkrople wody, wiatr zrobi si zimny.Okulary doktora pokry y si ros , nic juprawie nie widzia i niemal po omacku poci gn kobiet do brzegu nalewanegoprzez wysokie fale.Jacht miota si na kotwicy, rufa podnosi a si i opada a wjakim gwa townym rytmie, wspina a si ponad g owy stoj cych na brzegu, toznów zbli a si o wyci gni cie r ki i raptem zapada a w dó , oddalaj c si oszerokie pasmo spienionej wody.Przykucn li w miejscu gdzie nie si ga y fale iprzytuleni do siebie trwali nieruchomo w mroku, syku piany i oskocie gromów.us yszeli g ny szum nadci gaj cej ulewy, która uciszy a wiatr i uspokoi ajezioro.Deszcz by zimny.zgrabia e od ch odu palce doktora z trudem chwyci ykraw burty.Razem wdrapali si na liski pok ad.Z kabiny buchn o na nichciep o, jakby weszli do wn trza dobrze nagrzanej izby.Ale zanim usiedli napokrytej materacem koi, obijali si bole nie o ciany, dach, skrzyni mieczowy,wci bowiem mocno ko ysa o.Og usza ich g ny oskot deszczu na dachu: pustewn trze kabiny rezonowa o jak wielki b ben, w który uderza y tysi ceniewidzialnych pa eczek.Pod poduszk namaca doktor r cznik, wytar nimswoje czo o, pó niej zdj z Justyny mokr bluzk i spódnic.Dygoc c z zimna,nadzy, po yli si obok siebie na w skiej koi, czuj c, jak przenika ich ciep oasnej krwi i w ochatego koca.W kabinie mrok by kleisty, przez zaparowaneszyby bulajów prawie nie dociera blask dalekich b yskawic, uderzenia piorunówcisza omot deszczu, który raz po raz zmienia swój rytm, grzechota.lubprzechodzi w monotonny szmer.Mokre w osy Justyny wydziela y zapach sza wii,pio unu i mi ty.Jej nagi brzuch niemal parzy podbrzusze m czyzny.Nagleogarn o go przenikliwe po danie, któremu natychmiast si podda a,rozchylaj c uda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl