[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestem w sobie i u siebie stanie się faktem, który zakończy naszą wędrówkępo materialnych światach, który otworzy przed nami bramy raju i powiedzie wprost wbezkres cudu stworzenia, gdzie na wielkich obszarach wszechświata będziemy się moglidoskonalić już bez bólu i cierpienia, jakie zgotowali nam obecni władcy. 322Kiedy w chwili słabości płacze ludzkie serce, kiedy łza niemocy stapia nasze siły, kiedynieobecność ukochanego towarzysza dzieli nas na dwoje, kiedy śpiew ptaka budzi oporanku, kiedy dziecko małymi rączkami oplata nam szyję, kiedy trwanie górskich dolinutrwala w nas spokój, a pęd wód rzecznych nakłania do czynu, wtedy coś w nas pęka,coś się gdzieś otwiera i cała nasza natura odnajduje się w słowie bajki.Gdy program nie działa, gdy niepokój umysł opuszcza, wtedy tło życia gaśnie i budzisię to, co wieczne.Budzi się prawda i miłości wezwanie.Otwiera się oko i świat się barwiw smugach niewymagających ocen.Weryfikacja, dominacja, ocenianie, manipulowanie,wykorzystywanie, zabijanie itp.brudne słowa tracą swoją moc i znikają ze słownikaludzkich pojęć.Nagle, ale w najbardziej ślamazarnym na świecie  nagle", postrzegamy, jakzostaliśmy złożeni: głowa, serce i duch poruszający ciałem.Dziwne, ale nie pytamy, co totakiego owe mgliste kłębki w piersi fruwające.Nawet rozumieć tego nie musimy, bo wtych rozważaniach umysł jest zawodny.To nawet nie Chrystus w swej oddzielnej formie,ale nasza duchowość w swym cudownym stanie.Wtedy się nie gniewamy, że tak naszwodzono, że nas ktoś podzielił, że drogi gdzieś zamknął, bo już rozumiemy, żewszystko to dane nam było już wcześniej.Bardzo to dziwne i bardzo mylące.Genetycy stworzenia chcieli nas pozbawićduchowej natury, a uczynili rzecz wręcz temu przeciwną: poprzez ból i cierpienie tylkonas wzmocnili.Czyżby sami byli narzędziem w tym zbawczym procederze?Spytajmy sami siebie, ale spytajmy odważnie: czy jest z nami aż tak zle, by gorzej jużbyć nie mogło? Czy mamy szansę wyrwać się z niewoli?Odpowiedzmy sobie, ale odpowiedzmy szczerze: skoro poznaliśmy wymiarkazamatów, czy nadal pozostawać w nich tak bardzo chcemy?Nie musimy składać ofiary z siebie, by mieć stale przed oczami zbawienie.By ten celosiągnąć nie trzeba być świętym ani ideałem.Wystarczy krok po kroku pokonywaćwłasne słabości.Nie rozgłaszać o nich całemu światu w porywie pyszałkowategouduchowienia, ale w ciszy zdać się na Boga, na podpowiedzi z serca spływające.Azapewniam, że żadna ze zmian nie zostanie niepostrzeżona, żaden z czynów niepozostanie bez nagrody.Dajmy z siebie wszystko, by tej pracy nad sobą nadać nowy wymiar.Swego czasu podjąłem pracę na kopalni.Zaczynałem od najniższego stanowiska -pomocnika górnika.Dostałem się na dział wydobywczy, czyli tam, gdzie istniejenajwiększe zagrożenie wypadkiem (tąpnięcia, osuwiska).Jako pracownikniewykwalifikowany, nie mogłem być co prawda kierowany do pracy na ścianie, gdziekombajn odcina węgiel, który potem taśmami transportowymi idzie do zsypów, ale zbraku ludzi byłem i tam posyłany.Taka była zresztą nieprzepisowa praktyka.Nieprzeszkadzało mi to, chociaż praca była znacznie cięższa, niż na dziale transportowym, inie otrzymywałem tyle, ile zatrudnieni na ścianie górnicy.Różnica w zarobkach wynosiłajak 0,6 do 1.Umieszczano mnie na chodniku nadścianowym i moim zadaniem było rzucaniewęgla do wnęki.Chodziło o to, by w chodniku nie pozostał węgiel, jaki osypywał siępodczas przechodzenia kombajnu.Należało go łopatą wrzucać na 323usytuowany w górze przenośnik transportowy na zmienną wysokość oci 1,5 do 2,5metra.Każde przejście kombajnu oznaczało przesunięcie się ściany przodka o jakie 40centymetrów, co oznaczało, że na każdej dniówce musiałem przeszuflować wielemetrów sześciennych węgla.Ilość węgla, jaki trzeba było odzyskać, szła w grube tony.Ponieważ chodnik nadścianowy samoistnie ulegał zgniataniu i nikt nie potrafił ocenić, ilewęgla do niego wpadło i ile powinno było się odzyskać, górnicy wykonujący to zadanietraktowali tę pracę jako okazję do wypoczynku.Co znaczyło parę ton w zestawieniu zcałym urobkiem? Nic.A jednak wiele znaczyło dla mnie.Ja po prostu nie mogłempozwolić sobie na to, bym należycie nie wykonywał swoich obowiązków.Aopata latała wmoich rękach jak rakieta.Niektórzy z rozbawieniem stukali się palcem w czoło na mójwidok, zwłaszcza ci, co wiedzieli, iż za ten wysiłek nie będę miał odpowiednio zapłacone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl