[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest okropnie gorący - burknęła w kierunku Gusa, przyglądającego sięjej sceptycznie ze swojego stanowiska w kabinie prysznicowej.- Wiem,że przesadzam - rzekła z pokorą.- Ale Stanley umówił się ze mną po razpierwszy.Stanley Schwimmer, stateczny księgowy i miłośnik rasy chihuahua, oddwóch lat przychodził ze swoim Rooseveltem.Zawsze był miły iuprzejmy, lecz ich kontakty ograniczały się wyłącznie do sprawzawodowych.Aż do dziś.Ostrożnie nawinęła pasmo włosów na gorący wałek.Popatrzyła naswoje odbicie.Daleko jej do Sue Ann.Nawet miedziane włosy iprzybrązowione brwi tego nie zmienią.Bozia dała jej zwyczajną buzię.Może z pomocą kosmetyków nada jej więcej wyrazu.Nowa, krótka sukienka, w której ostatnio chodziła do pracy, zdziałałacuda.Stanley od razu zaczął zwracać się do Eleanor po imieniu izaprosił ją na kolację.A ona zgodziła się bez wahania.Ten ostatni pocałunek z Cole'em okazał się doskonałą lekcją.On na pewno tego żałował, bo natychmiast skorzystałz okazji, by nie być z nią dłużej sam na sam.Celowo podtrzymywałrozmowę z tym starszym małżeństwem.Jego zachowanie mówiło samoza siebie.W dodatku od dwóch dni, odkąd rozstali się pod jej drzwiami, nie dałznaku życia.- Tym razem z nim koniec.- Popatrzyła na Gusa.Wpatrywał się w niąironicznie.- Wiem, że już to mówiłam, ale teraz dotrzymam słowa.Iwcale nie żałuję, że się z nim całowałam - ciągnęła, niecierpliwie nawi-jając na wałek kolejne pasmo.- Teraz bez problemu poradzę sobie ztakim zwyczajnym facetem jak Stanley.Bez trudu.Wpięła spinkę, niechcący wbijając ją sobie w skórę.Randka to w sumienic takiego, najgorsze są te wszystkie przygotowania.To dlatego marozdygotane nerwy.Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi wejściowych, aż podskoczyła.- Niemożliwe, żeby już przyjechał.Która to? - Gorączkowo popatrzyłana zegarek zagubiony w masie tubek i buteleczek.- Piętnaście posiódmej! Umawialiśmy się na ósmą.- Pośpiesznie zaczęła ściągać zgłowy wałki.- Przecież mówiłam, że wcześniej nie zdążę! %7łe wracam zpracy wpół do siódmej i muszę mieć półtorej godziny na przygotowania.Czyli dokładnie o ósmej.Co z niego za księgowy, skoro nie umieliczyć?Na nową haleczkę z czarnej koronki narzuciła króciutką jedwabnąpodomkę.Popatrzyła na swoje odbicie.Jeszcze nawet nie zdążyła sięumalować.Dzwonek zadzwonił ponownie.Popatrzyła na trzymaną w ręku okrągłą szczotkę.Jak w tej sytuacji powinna zachować się nowoczesna kobieta?Odłożyła szczotkę, odetchnęła głęboko.Stanley może chwilę poczekać,aż ona się przygotuje.Posadzi go na kanapie, poczęstuje lampką białegowina, które dzisiaj specjalnie kupiła, poda krakersy i pilota.Obciągnęła podomkę, uśmiechnęła się i poszła otworzyć.Uchyliła drzwi i odskoczyła raptownie.Duży pies skoczył na nią zradosnym pomrukiem.- Och! - krzyknęła zdumiona.- Przecież ty nie jesteś Roosevelt -powiedziała odruchowo do wariującego z radości boksera.- Sadie, siad!Cole.W czarnych dżinsach i cienkim bladoniebieskim swetrze.Popatrzyła na niego.- Co ty tu robisz?- Przepraszam.Kto to jest Roosevelt?Oboje umilkli.Patrzyli na siebie przez próg.Eleanor mimowolniemocniej ściągnęła poły podomki.Przesunął wzrokiem po jej figurze.I jeszcze raz.Długie, zgrabne nogi.Bez rajstop.Miedziane włosy w nieładzie, ani śladu makijażu.Jakbydopiero co wstała z łóżka.Albo właśnie się położyła.Patrzyli na siebie w milczeniu.Wreszcie przerwał ciszę:- Byliśmy na spacerze i.- urwał.Kłamie bez sensu.Kto przy zdrowychzmysłach jedzie kilkanaście kilometrów, żeby wyjść z psem, skoro obokdomu ma park.Znowu milczał, wpatrując się intensywnie w Eleanor.- Właśnie szykuję się do wyjścia.- Bezwiednie skrzyżowała ręce napiersi.- Chcesz czegoś?Czekając na odpowiedz, próbowała się uspokoić.Gdy tylko go ujrzała,serce zatrzepotało jej w piersi.Przeciągnęła dłonią po włosach, by je przygładzić.Pewnie wygląda jakczupiradło!- Tak - odparł po chwili namysłu.- Mógłbym dostać wody?- Wody? Do picia?- Tak.Zamrugała ze zdumienia.- Dla ciebie czy dla Sadie?- Dla obojga.- Proszę.- Wzruszyła ramionami, wpuściła go do środka i zamknęładrzwi.- Wejdz.Nalała mu szklankę wody, postawiła pełną miseczkę dla suczki.Coleupił łyk.- Chyba nie jechałeś taki kawał, żeby poprosić o szklankę wody -zagadnęła, przyglądając się, jak pije.Cole przełknął, popatrzył na szklankę, podniósł powoli wzrok.- Nie.Eleanor pytająco uniosła brązowe brwi.Cole chrząknął.- Widziałem nową włoską restaurację.Wydaje się całkiem przyjemna.Przejeżdżałem obok niej, wracając z.-Potrząsnął głową, jakby to niemiało znaczenia.- W każdym razie pomyślałem sobie.Nie jesteśgłodna?Chce ją zaprosić? Już kilka razy to przerobili, bez skutku.Serce zabiłojej jak szalone.Uspokój się, zgromiła się w duchu.To tylko adrenalina.Okazałaby siębezmyślną niewdzięcznicą, odwołującumówione spotkanie.Stanley będzie tu.zerknela na zegarek i niemalpodskoczyła.za czterdzieści minut.Co najmniej tyle trzeba, by podgrzać wałki i nawinąć loki.- Muszę się szykować.Jestem umówiona.- Umówiona?- Tak.- Wyprostowała się, uniosła brodę.- Idę na randkę - dodała zsatysfakcją.Jak wspaniale móc coś takiego powiedzieć!- Z Rooseveltem? - dociekał Cole.- Nie.Roosevelt to piesek.Chihuahua.- Minęła Cole'a, kierując się dołazienki.- Umówiłam się z jego panem.Odprowadzał ją wzrokiem, póki nie zniknęła w łazience.Skąd ona, udiabła, umie tak kołysać biodrami?Sadie prężyła się przed nim i przysiadała, zachęcając, by szedł za nią.Eleanor nie było widać.Powinien wyjść.Ale nie miał ochoty.Nie mógł usiedzieć w domu.Napięcie było zbyt wielkie.Daremnieszukał ulgi.Nie pomógł papieros ani zimne piwo.Próbował zająć myśliplanami następnej ekspansji, lecz ten wypróbowany sposób po razpierwszy zawiódł.Nie wiedział, co się z nim dzieje.Wreszcie go olśniło.Eleanor.Przy niej się rozluzni, przy niej poczujesię lepiej.Wziąć ją w ramiona.nie, poczuć jej ręce na szyi.Przez całądrogę nie mógł myśleć o niczym innym.Już dwa razy miał ją przy sobietak blisko.To dawało mu spokój, łagodziło napięte nerwy, oczyszczało.Wziął psa na' smycz, ruszył w stronę wyjścia.Mijając sypialniędziewczyny, ostrożnie zerknął do środka.Na szerokim łożu porozkładane ciuszki.Między nimicieniutkie jedwabne rajstopy i delikatny połyskliwy biustonosz wkolorze zgaszonej brzoskwini.Spochmurniał.Skąd nagle wziął się ten facet?Przez uchylone drzwi łazienki dochodził dzwięk pośpiesznie stawianychbuteleczek.Sądząc po odgłosach, niektóre wpadały do umywalki.Podszedł krok bliżej.Eleanor stała przed lustrem i bezradnie wpatrywała się w masęróżnokolorowych słoiczków i tubek.Na czole rysowała się lekkazmarszczka.Widać było, że nie jest w stanie się zdecydować.Jak nastolatka szykująca się na pierwszą randkę, przemknęło mu przezmyśl.W tym samym momencie poczuł nieoczekiwane ukłucie zazdrości.Coto za facet, dla którego tak się szykuje? Z miejsca go odsądził od czci iwiary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]