[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szybko wyjrzał z alejki.Belizariusz w duszy dziękował za panujące ciemności i ulewnymonsunowy deszcz.Koledzy Ye-tai nic nie zauważyli, ani nie usłyszeli.Po tym, jak włożył nóż zpowrotem do pochwy i założył hełm na własną głowę, Belizariusz zarzucił sobie nieprzytomnegobarbarzyńcę na ramię i odbiegł szybko w głąb zaułka.Trzydzieści metrów dalej, dobrze poza zasięgiem wzroku, położył mężczyznę na ziemi izaczął zdejmować z niego ubranie.W przeciągu pięciu minut barbarzyńca był nagi jak w dzieńswoich narodzin, a Belizariusz nabrał perfekcyjnego wyglądu Ye-tai.Ale teraz Belizariusz się zawahał, nie mogąc się zdecydować.Nie zastanawiał się nad tym, czy powinien zabić Ye-tai.To nie stanowiło dla niego żadnejrozterki.Kiedy tylko zdjął z niego ubranie> i nie musiał się już martwić potencjalnymi śladamikrwi, Belizariusz wyjął nóż.Wbił wąskie, ostre narzędzie prosto w podstawę czaszki barbarzyńcyi z chirurgiczną precyzją przeciął jego rdzeń kręgowy.Nie wiedział po prostu, co ma zrobić z ciałem.Generał odciągnął je na bok uliczki ispróbował ukryć martwego barbarzyńcę pod krzakami.Nie był zadowolony z tego rozwiązania,gdyż ciało zostanie z pewnością dostrzeżone, kiedy tylko zacznie świtać, ale.Zatrzymał się, przyglądając się ścianie z gliniastych cegieł.Nagle zdał sobie sprawę, żemurek nie był budynkiem.Po prostu otaczał jeden z wielu małych, przydomowych ogródków,gdzie mieszkańcy Kausambi hodowali warzywa, którymi z niewielkim powodzeniem uzupełnialikiepskie posiłki.Rozejrzał się dookoła, omiatając wzrokiem otoczenie.Znajdował się w jednej z wieludzielnic, w których mieszkali najbiedniejsi.Natychmiast się zdecydował.Uniósł ciało nad głowę i przerzucił je przez mur.Sekundępózniej usłyszał głuche łupnięcie martwy barbarzyńca wylądował w ogródku.Za ciałem rzuciłtakże swój rzymski uniform.Potem, kierując się ku większej arterii, zaczął po prostu iśćaroganckim krokiem właściwym dla Ye-tai.Podjął spore ryzyko, ale uznał, że i tak ma spore szansę.Był pewien, że mieszkańcy tegomałego, biednego domku, a raczej chałupy, usłyszeli zamieszanie w uliczce.Kiedy znajdzie się uwylotu większej ulicy, oni prawdopodobnie będą już w ogrodzie, badając makabryczny, i raczejniepożądany prezent, jaki im sprawił.I co wtedy zrobią? Zaalarmują władze?Prawdopodobnie.Mieszkańcy bogatej dzielnicy z pewnością by tak zrobili.Ale tutaj, w tej okolicy, raczej nie.Biedni ludzie w większości krajów, a już na pewno wImperium Malawy, wiedzieli bardzo dobrze, że władze są szybkie w podejmowaniunieodwołalnych decyzji, jeżeli chodzi o niepożądane problemy.Znalezliście martwego mężczyznę w ogródku na tyłach? Dlaczego go zabiliście, śmierdząceświnie? Okradliście go, nieprawdaż? Zaprzeczacie? Ha! Wydobędziemy z was prawdę silą.Nie, Belizariusz pomyślał, że o wschodzie słońca Ye-tai zniknie, razem z rzymskimuniformem.Mundur, pocięty na kawałki, może się przydać w biednym gospodarstwie domowymna wiele sposobów.A ciało? Nawóz do ogródka.Belizariusz pomyślał o nieznanej rodzinie, życząc jej dobrych plonów, i poszedł dalej swojądrogą. * * *Trzech katafraktów cwałowało drogą, prowadzącą na południe od Kausambi.Walentynianprowadził, za nim jechał Anastazjusz, a na końcu Menander.Młody katafrakt był przerażony, jak jeszcze nigdy w życiu. Zwolnij Walentynianie! Niech cię.zwolnij!Krzyki nie miały sensu.Szum deszczu wtłaczał jego okrzyki w błoto.Przynajmniej błoto uchroni nas przed skręceniem karku, kiedy już pospadamy z koni,pomyślał Menander kwaśno.Walentynian narzucił mordercze tempo.Poganiał konia do najszybszego galopu, pędząc ponieznanej drodze, w nieprzeniknionych ciemnościach, a w dodatku w ulewnym deszczu, którypadał tak mocno, że z trudem można było utrzymać otwarte powieki przez czas dłuższy niż kilkasekund.A w dodatku jechali bez strzemion.Jednak, w jakiś sposób, przeżyli tę jazdę.I nie wypadli 2 siodeł, a konie nie poślizgnęły się wbłocie.Minęli posterunek przy bramie, prawie go nie zauważając.Kiedy zdołali zatrzymać tonie inieco je uspokoić, pojawili się Etiopczycy. Czy wy jesteście szaleni? zapytał Garmat głośno.Walentynian wzruszy! ramionami. Mieliśmy mało czasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]