[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podążyłam za jego spojrzeniem.Kobiety, o których mówił, wysiadały właśnie ze statku, który przybił do portu tego wieczora.Gdy przyglądnąłem im się z uwagą, pojąłem, co mój przyjaciel miał na myśli.Były Angielkami i z daleka wyczuwało się ich dobre maniery.Obydwie mogły mieć około czterdziestki.Jedna z nich była jasnowłosa i troszkę — ale tylko troszkę — zbyt pulchna.Jej towarzyszka była ciemnowłosa i w przeciwieństwie do tamtej troszkę za szczupła.Ubrane były w doskonale skrojone kostiumy z tweedu, o szarym nie rzucającym się w oczy kolorze.Ich twarze nie nosiły nawet śladu makijażu.Roztaczały wokół siebie aurę spokojnej pewności siebie i dobrego wychowania, jak na typowe Angielki przystało.Nie wyróżniały się niczym, podobne do tysięcy swych rodaczek.Z pewnością chciały zwiedzić wszystko to, co polecał przewodnik Baedekera pozostając ślepymi na wszystko inne.Na pewno odwiedzały po drodze brytyjskie biblioteki i chodziły regularnie do kościoła; zupełnie prawdopodobne, że któraś z nich nanosiła na papier oglądane widoczki.Miał więc rację mój przyjaciel mówiąc, że nic ciekawego nie zdarzy się w ich życiu, choćby zwiedziły cały świat.Przeniosłem spojrzenie na tańczącą Hiszpankę — oddaną bez reszty rytmowi, z przymkniętymi oczami.Uśmiechnąłem się sam do siebie.— Biedne istoty — westchnęła Jane.— Zawsze myślę, jak głupio ludzie postępują hamując swoją żywiołowość.Ta kobieta na Bond Street — Valentine — jest cudowna.Chodzi do niej Audrey Denman — widzieliście ją w jej ostatniej sztuce? Jako uczennica w pierwszym akcie jest naprawdę rewelacyjna.A przecież ma blisko sześćdziesiątkę, jak powiedziano mi niedawno, choć nikt nie dałby jej więcej jak pięćdziesiąt, gdy ma swój dobry dzień.— Niech pan opowiada dalej — poprosiła pani Bantry.— Ubóstwiam historie o roztańczonych hiszpańskich tancerzach.Pozwalają mi zapomnieć, jaka jestem gruba i stara.— Przykro mi — rzekł dr Lloyd tonem usprawiedliwienia.— Widzi pani, szczerze mówiąc moja historia nie dotyczy tej Hiszpanki.— Nie?— Niestety.Jak to się często zdarza, mój przyjaciel i ja myliliśmy się w tym wypadku.Nic szczególnie ciekawego nie działo się koło pięknej Hiszpanki.Wyszła za mąż za urzędnika w portowym biurze i gdy opuszczałem Wyspy, miała już pięcioro dzieci i zaczynała okropnie tyć.— Zupełnie tak samo, jak córka Israela Petersa — wtrąciła panna Marple.— Dostała się na scenę i grała w pantomimie główne role męskie, bo miała długie, smukłe nogi.Każdy twierdził, że się zmarnuje, podczas gdy ona poślubiła komiwojażera i ślicznie się ustatkowała.— Znów analogiczna historia w St.Mary Mead — wymamrotał pod nosem sir Henry.— Moja opowieść dotyczy tych dwóch angielskich dam — podjął lekarz.— Coś im się przytrafiło? — wstrzymała oddech Jane Helier.— Właśnie, i to zaraz następnego dnia po ich przyjeździe.— Co takiego? — zachęcająco rzuciła pani Bantry.— Gdy wychodziłem tego wieczoru z hotelu, zerknąłem do rejestru gości.O, tak z ciekawości.Łatwo odnalazłem nazwiska.Panna Mary Barton i panna Amy Durrant z Little Paddocks Bucks.Do głowy mi wówczas nie przyszło, jak prędko przyjdzie mi poznać właścicielki tych nazwisk.I to w jakich tragicznych okolicznościach.Następnego dnia wybrałem się na piknik z kilkoma przyjaciółmi.Mieliśmy pojechać w głąb wyspy, zabrać ze sobą lunch i zjeść go w pobliżu Las Nieves — chyba tak nazywała się ta miejscowość, o ile mnie pamięć nie myli — i popływać w zacisznej zatoczce, jeśli będziemy mieli na to ochotę.Trzymaliśmy się ściśle tego planu, ale że wyjechaliśmy z małym opóźnieniem, zatrzymaliśmy się więc po drodze, by zjeść lunch, po czym jechać dalej do Las Nieves.Gdy zbliżyliśmy się do plaży, uderzyło nas jakieś szczególne poruszenie.Cała ludność pobliskiej wioski rybackiej zgromadziła się na brzegu morza.Gdy tylko spostrzegli samochód, ruszyli w naszym kierunku krzycząc coś w ogromnym wzburzeniu.Nasza znajomość hiszpańskiego ograniczała się do kilku podstawowych zwrotów, tak więc upłynęło trochę czasu, zanim pojęliśmy, o co im chodzi.Okazało się, że dwie turystki z Anglii przyszły tu popływać.Jedna z nich wypłynęła zbyt daleko w morze i nagle zaczęła wzywać pomocy.Jej towarzyszka podpłynęła do niej i próbowała ją holować, ale po jakimś czasie opadła z sił.Byłaby się utopiła, gdyby nie pomoc miejscowego rybaka, który wciągnął obydwie do swej łodzi i przewiózł na plażę.Niestety, ta pierwsza najprawdopodobniej już nie żyje.Gdy tylko zrozumiałem, o co chodzi, roztrąciłem spory już tłumek ludzi wokół nas i pędem pobiegłem w tamtym kierunku.Z pewną trudnością rozpoznałem te kobiety.Ta pulchna, w czarnym kostiumie kąpielowym i zielonym czepku spojrzała na mnie z niepokojem.Klęczała obok ciała leżącego na piasku i rozpaczliwie usiłowała robić coś, co w jej mniemaniu miało być sztucznym oddychaniem.Gdy powiedziałem, że jestem lekarzem, westchnęła z ulgą.Rozkazałem jej, by biegła do wioski po jakiś ciepły koc i suche rzeczy do przebrania.Poszła z nią jedna z moich znajomych.Ja tymczasem próbowałem przywrócić do życia tę utopioną — niestety na próżno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]