[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedziałam mu, że gra jest skończona.Załamał się.Podsunęłam mu, że wciąż jeszcze ma czas, żeby uciec, że zaaresztują go nie wcześniej niż za godzinę.Powiedziałam, że jeśli podpisze zeznanie, że to on zamordował Vivien, nie zrobię nic, lecz jeśli się nie zgodzi, zacznę krzyczeć i wszyscy w tym budynku poznają prawdę.Podpisał dokument, nie całkiem wiedząc, co robi.Wcisnęła panu Satterthwaite’owi kartkę papieru.— Niech pan to weźmie.Niech pan to weźmie.Wie pan, co z tym zrobić, żeby uwolniono Martina.— Rzeczywiście podpisał — wykrzyknął zdumiony pan Satterthwaite.— Wie pan, on jest trochę głupi — powiedziała Sylvia.— Tak jak ja — dodała po namyśle.— Dlatego wiem, jak głupio ludzie czasem się zachowują.Coś nas wytrąci z równowagi, robimy coś złego, a dopiero potem żałujemy.Wzdrygnęła się, a pan Satterthwaite poklepał jej dłoń.— Potrzebuje pani czegoś, żeby się pozbierać — orzekł.— Chodźmy, jesteśmy niedaleko mojej ulubionej restauracji, „Arlekina”.Była tu już pani?Potrząsnęła głową.Pan Satterthwaite zatrzymał taksówkę i zaprowadził dziewczynę do niewielkiego lokalu.Zmierzał do stolika w głębi, a jego serce biło z nadzieją.Lecz stolik był pusty.Sylvia Dale zauważyła rozczarowanie na jego twarzy.— Co się stało? — spytała.— Nic — odparł pan Satterthwaite.— To znaczy, spodziewałem się, że spotkam tu znajomego.Nieważne.Zapewne zobaczę go ponownie któregoś dnia…Rozdział piątyDusza krupieraPan Satterthwaite rozkoszował się blaskiem słońca na tarasie w Monte Carlo.Każdego roku, regularnie w drugą niedzielę stycznia, porzucał Anglię i wyjeżdżał na Riwierę.Był bardziej punktualny niż jaskółki.W kwietniu wracał do kraju, maj i czerwiec spędzał w Londynie i nigdy nie słyszano, by opuścił wyścigi w Ascot.Wyjeżdżał z miasta po meczu między Eton i Harrow, składał kilka wizyt w wiejskich posiadłościach, a potem zmierzał do Deauville albo Le Touquet.Polowania pochłaniały niemal cały wrzesień i październik, a ostatnie dwa miesiące zamykające rok spędzał w Londynie.Znał wszystkich i śmiało można powiedzieć, że wszyscy znali jego.Tego ranka marszczył czoło.Błękit nieba był godny podziwu, ogrody zachwycały, jak zawsze, rozczarowali go jednak ludzie — uznał, że stanowią niegustownie odziany, tandetny tłum.Oczywiście niektórzy to hazardziści, skazane na zagładę dusze, które nie mogą stąd uciec.Tych pan Satterthwaite tolerował.Tworzyli niezbędne tło.Brakowało mu jednak elity, przedstawicieli jego własnej klasy.— Zmieniło się — powiedział sobie ponuro.— Zjeżdżają się tu osobniki wszelkiego autoramentu, których nie stać byłoby na to przedtem.Poza tym starzeję się… Młodzi wolą jechać dalej, do Szwajcarii.Tęsknił jednak za kim innym: za eleganckimi baronami i hrabiami z zagranicznych ambasad, za wielkimi książętami i rodzinami królewskimi.Jedyny następca tronu, jakiego widział do tej pory, obsługiwał windę w jednym z mniej znanych hoteli.Brakowało mu również pięknych i kosztownych dam.Kilka z nich przyjechało, ale nie tyle, co dawniej.Pan Satterthwaite był pilnym badaczem dramatu zwanego życiem, lecz chciał, by obserwowany materiał miał wiele odcieni.Poczuł, jak ogarnia go zniechęcenie.Zmieniały się wartości, a on sam był już za stary, by się zmienić.W tej właśnie chwili spostrzegł hrabinę Czarnovą.Pan Satterthwaite spotykał hrabinę w Monte Carlo od wielu sezonów.Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, towarzyszył jej wielki książę.Następnym razem przyjechała z austriackim baronem.W kolejnych latach jej przyjaciele byli pochodzenia hebrajskiego — żółtawi mężczyźni o haczykowatych nosach, obwieszeni krzykliwą biżuterią.Od roku czy dwóch widywano ją z ludźmi bardzo młodymi, niemal chłopcami.Teraz właśnie szła z takim młodym człowiekiem.Przypadkowo pan Satterthwaite go znał, i zrobiło mu się przykro.Franklin Rudge był młodym Amerykaninem, typowym produktem Środkowego Zachodu, skorym do imponowania innym, niewyrobionym, lecz sympatycznym — dziwacznym połączeniem narodowej przebiegłości i idealizmu.Przyjechał do Monte Carlo z grupą młodych Amerykanów obojga płci, w podobnym typie.To było ich pierwsze spojrzenie na Stary Świat i otwarcie wyrażali zarówno swoją krytykę, jak i uznanie.Ogólnie biorąc, nie spodobali im się Anglicy mieszkający w hotelu — i vice versa.Pan Satterthwaite, który z dumą uważał się za kosmopolitę, nawet ich polubił.Przemawiała do niego ich bezpośredniość i energia, choć błędy językowe przyprawiały go o zgrozę.Przyszło mu do głowy, że hrabina Czarnova była najbardziej nieodpowiednią przyjaciółką dla młodego Franklina Rudge’a.Kiedy przechodzili przed nim, uchylił uprzejmie kapelusza, a hrabina skinęła w jego stronę głową z czarującym uśmiechem.Była to wysoka kobieta o wspaniałej figurze.Do tego czarne włosy i oczy, a rzęsy i brwi czarniejsze niż jakiekolwiek dzieło natury.Pan Satterthwaite, który znał więcej kobiecych tajników niż wypada mężczyźnie, natychmiast złożył hołd artyzmowi jej makijażu.Jasnokremowa cera hrabiny wydawała się bez skazy.Delikatne cienie pod jej oczyma były nadzwyczaj efektowne.Usta — nie purpurowe i nie szkarłatne — miały stonowaną barwę wina.Ubrana była w śmiałą czarno–białą kreację, a parasolka w odcieniu czerwieni wpadającej w róż idealnie podkreślała cerę.Franklin Rudge wyglądał na człowieka szczęśliwego i świadomego swojej wagi.— Oto młody głupiec — powiedział do siebie pan Satterthwaite.— Lecz to nie moja sprawa, zresztą i tak by mnie nie słuchał.Cóż, w swoim czasie i ja płaciłem haracz za zdobyte doświadczenie.Jednak nadal się martwił.Miał pewność, że jednej z Amerykanek — bardzo atrakcyjnej, drobnej dziewczynie — wcale nie podobała się przyjaźń Franklina Rudge’a z hrabiną.Właśnie miał skierować swe kroki w przeciwną stronę, kiedy dostrzegł wspomnianą osobę; szła ku niemu jedną z dróżek.Miała na sobie świetnie skrojony kostium, białą muślinową koszulkę do talii, wygodne, rozsądnie wybrane buty do pieszych wędrówek.W ręku niosła przewodnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]