[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Powtarzam: to zniewaga.— Nie pojmuję pańskich obiekcji, Monsieur — stwierdziła chłodno Madame Exe.— Jeśli nie ma w tym żadnej sztuczki, nie musi się pan niczego obawiać.Raoul zaśmiał się pogardliwie.— Zapewniam panią, że nie muszę się niczego obawiać, Madame.Jeśli ma pani na to ochotę, może pani związać mi ręce i nogi.Jego przemowa nie odniosła oczekiwanego skutku, gdyż Madame Exe mruknęła obojętnym tonem:— Dziękuję, Monsieur — i podeszła do niego z kłębkiem sznurka w ręku.— Nie, nie, Raoul, nie pozwól jej tego zrobić — zawołała nagle zza kotary Simone.Madame Exe roześmiała się szyderczo.— Madame się lęka — zauważyła z przekąsem.— Tak, lękam się.— Uważaj co mówisz, Simone — ostrzegł ją Raoul.— Madame Exe przypuszcza najwyraźniej, że jesteśmy szarlatanami.— Muszę mieć całkowitą pewność — powiedziała stanowczo Madame Exe.Metodycznie przystąpiła do swego zadania, przywiązując Raoula mocno do krzesła.— Muszę pani pogratulować znajomości węzłów, Madame — zauważył z ironią, kiedy skończyła.— Czy teraz jest pani zadowolona?Madame Exe nie odpowiedziała.Obeszła pokój, uważnie przyglądając się boazerii.Potem zamknęła wiodące do przedsionka drzwi i wyjąwszy z nich klucz, wróciła do swego krzesła.— Teraz jestem gotowa — powiedziała nieswoim głosem.Płynęły minuty.Zza kotary dochodził coraz cięższy i coraz bardziej chrapliwy oddech Simone.Potem zupełnie zanikł, ustępując miejsca serii jęków.Później znów na chwilę zapadła cisza, którą przerwało nagłe uderzenie w bębenek.Ktoś chwycił leżący na stoliku róg i rzucił go na podłogę.Rozległ się ironiczny śmiech.Zasłony wnęki nieco się rozsunęły i w powstałym między nimi prześwicie widać było postać medium.Simone siedziała nieruchomo z opuszczoną głową.Nagle Madame Exe gwałtownie wciągnęła powietrze.Z ust medium wydobywała się cienka strużka mgły.Ulegała kondensacji i stopniowo zaczęła przybierać jakiś kształt, kształt dziecka.— Amelia! Moja mała Amelia! — wyszeptała ochrypłym głosem Madame Exe.Mglista postać ulegała coraz większej kondensacji.Raoul wpatrywał się w nią, nie wierząc własnym oczom.Nigdy przedtem nie widział tak udanej materializacji.Stało przed nimi prawdziwe dziecko, dziecko z krwi i kości.— Maman! — odezwał się miły, dziecięcy głos.— Moje dziecko! — zawołała Madame Exe.— Moje dziecko! —Uniosła się lekko z krzesła.— Ostrożnie, Madame — krzyknął ostrzegawczo Raoul.Zmaterializowana postać zaczęła wysuwać się z wnęki.Przed nimi stała dziewczynka, wyciągając przed siebie obie ręce.— Maman!— Och! — zawołała Madame Exe.Ponownie uniosła się z krzesła.— Madame! — krzyknął zaniepokojony Raoul.— Medium…— Muszę jej dotknąć! — wychrypiała Madame Exe, robiąc krok do przodu.— Na litość boską, Madame, proszę nad sobą panować — krzyknął Raoul.Teraz był już naprawdę zdenerwowany.— Proszę natychmiast usiąść.— Moje maleństwo, muszę jej dotknąć.— Madame, rozkazuję pani usiąść!Desperacko walczył z krępującymi go więzami, ale Madame Exe solidnie wykonała swoją robotę; był bezsilny.Ogarnęło go przeczucie nieuchronnej katastrofy.— Na Boga, Madame, niech pani siada! — wrzasnął.— Proszę pamiętać o medium.Madame Exe odwróciła się ku niemu z drwiącym uśmiechem.— A co mnie obchodzi pańskie medium? — krzyknęła.— Chcę odzyskać swoje dziecko.— Pani oszalała!— Moje dziecko, mówię panu.Moje! Moje własne! Moja krew! Moja malutka, wróć do mnie z zaświatów, cała i zdrowa.Raoul otworzył usta, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.Ta kobieta była okropna! Bezwzględna, dzika, owładnięta własną namiętnością.Dziecko rozchyliło usta i po raz trzeci wyszeptało:— Maman!— Chodź, chodź, moje maleństwo — zawołała Madame Exe.Gwałtownym ruchem chwyciła dziecko w ramiona.Zza kotary dał się słyszeć przeciągły, przejmujący okrzyk bólu.— Simone! — krzyczał Raoul.— Simone!Jak przez mgłę ujrzał, że Madame Exe przebiega koło niego i otwiera drzwi.Potem usłyszał oddalające się po schodach kroki.Zza kotary nadal słychać było straszny, przeciągły, przenikliwy krzyk… krzyk, jakiego Raoul nigdy przedtem nie słyszał.Krzyk ten nagle zamarł, a jego miejsce zajęło przerażające rzężenie.Potem rozległ się głuchy odgłos padającego ciała…Raoul szaleńczo próbował uwolnić się z krępujących go więzów.Szarpiąc się gorączkowo, dokonał rzeczy pozornie niemożliwej, rozerwał sznur.Z trudem stanął na nogach, i w tym samym momencie do pokoju wbiegła Elise, wołając:— Madame!— Simone! — krzyknął Raoul.Oboje rzucili się w kierunku wnęki i rozsunęli kotary.Raoul zatoczył się do tyłu.— Mój Boże! —wyszeptał.— Czerwone… wszystko czerwone… Usłyszał roztrzęsiony głos stojącej obok niego Elise.— Madame nie żyje! Wszystko skończone! Ale pan mi powie, Monsieur, co to ma znaczyć.Dlaczego Madame tak się skurczyła… dlaczego jest o połowę mniejsza? Co tu się działo?— Nie wiem — odparł Raoul.jego głos przeszedł w krzyk.— Nie wiem.Nie wiem.Ale chyba… chyba oszaleję… Simone! Simone!1— Ach! — wyraził swoje uznanie pan Dinsmead.Zrobił krok do tyłu i z aprobatą zlustrował okrągły stół.Światło bijące od kominka migotało na grubo tkanym, białym obrusie, na nożach i widelcach oraz na innych przedmiotach zastawy stołowej.— Czy… czy wszystko jest gotowe? — spytała niepewnie pani Dinsmead.Była drobną, bezbarwną kobietą o bladej twarzy, rzadkich, sczesanych z czoła w tył głowy włosach i sposobie bycia, który cechowała nieustanna nerwowość.— Wszystko jest gotowe — odparł z wyraźnym zadowoleniem jej mąż.Był to tęgi mężczyzna o przygarbionych plecach i szerokiej czerwonej twarzy.Miał małe świńskie oczka, które błyszczały pod krzaczastymi brwiami i wydatną, pozbawioną zarostu szczękę.— Lemoniada? — zapytała prawie szeptem pani Dinsmead
[ Pobierz całość w formacie PDF ]